1.08.2016

Zia and Sadie adventure - coś wyrwanego z kontekstu

 Po opowiadanie zakończyłam na 7 długich rozdziałach pół roku temu. Wiecie, co stało się później? Babcia pomyślała, że to coś niepotrzebnego i spaliła. Został mi tylko ten urywek, cudem ocalały :( Napisane ok. 24.04.2015r. Wyjątek z rozdziału 4/5 bodajże.
__________________________________________________________
S
A
D
I
E

    Łódź przewróciła się, kiedy sięgnęłam do plecaka po kanapki. Zia mierzyła mnie wzorkiem niższym niż minus tysiąc stopni Celsjusza, co w porównaniu z upałem na pustyni było tylko chłodnym powiewem wiatru.
Mam dobrą i złą wiadomość. No to powiem tą lepszą. Moje kanapki z serem nie są tak zamulone (Zia mówi, że cofam się w rozwoju i to ja jestem zamulona) jak sądziłam, przynajmniej plecak nie był otwarty. Były nawet zjadliwe.
Zła wiadomość? Do świątyni Izydy zostały nam jakieś trzy mile. Widziałam, jak Zia była wkurzona tym, że była chroniona zbyt wieloma zaklęciami, by się tam dostać portalem. Na dodatek, robiłam za jej kulę u nogi, ponieważ jeśli nawet mogła to zrobić, to nie mogła zabrać mnie, jako osobę tymczasowo nie-magiczną. Miałam ochotę krzyknąć "to nie moja wina, to tej mendy!", ale wtedy Izyda prawdopodobnie dostałaby szału, a przy tym stałabym się garstką piasku na tym odludziu. Samo myślenie było niebezpieczne, ale wtedy nie miała dostatecznie dużo siły, by mi coś zrobić. I to był jeden z powodów naszej durnej wyprawy. Znaczy nie tyle była ona durna, co osoba, która nas w nią wysłała. Kojarzycie takiego czerwonego ludzika, jakieś dwa metry wysokości? Aha, o to mi chodziło.
     Zia szybko rozkazała mi wyjść z rzeki i całkiem rozumiałam, o co jej chodziło. Tam musiało roić się od krokodyli albo aligatorów - nie odróżniam ich, a co?
Pidżama wisiała na mnie jak na wieszaku i musiała to zauważyć. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę stawałam się coraz słabsza, bledsza i chudsza. Wzięła moje bagaże i sama zarzuciła je sobie przez ramię, a mnie owinęła w coś dziwnego, ale od razu zrozumiałam, jak czuje się facet z wielbłądem z filmów.
Wzięła mnie za rączkę jak małą dziewczynkę, przyśpieszając kroku, ale potem zwolniła, kiedy potknęłam się o własne nogi, pociągając na ziemię także ją.
Wkurzało mnie, że nie mogę jej nic wygarnąć. Wciąż pytałam siebie, co mogłam jej powiedzieć. Że jest debilką, jeśli myśli, że Carter naprawdę nie żyje? Przecież dokładnie to chodziło mi po głowie. Znałam już wcześniej takich rosyjskich magów, który blefowali non-stop tylko po to, żeby zachwiać moją równowagę psychiczną. Czy akurat wtedy, na tej głupiej pustyni, jakąkolwiek równowagę miałam? Oczywiście, że nie. Czułam się jak narkoman, który tym razem przesadził. Jedyną pocieszającą teraz myślą było to, że to Izyda była tą rąbaną narkomanką, i szczerze, dobrze jej tak.
 - Spokojnie, Sadie - mruknęła Zia, kiedy na moment straciłam ochotę do chodzenia za nią. Chciałam się położyć na tym ślicznie błyszczącym piasku i spać, spać wiecznie... - Już niedaleko. Obiecuję
Nawet na nią nie spojrzałam, tylko na coś daleko, chyba... gałąź? Wyciągnęłam ręce i stałam w milczeniu.
(Zia mówi, że powtarzałam "dobry wąż, chodź do mamusi", ale to jej wersja.)
 - Sad, chodź.


Z
I
A

     Łódź, na której płynęłyśmy z Sadie wywinęła fikołka, kiedy rozgorączkowana rzuciła się na plecak jak kot na mysz. Zakazałam jej wychylania się po niego, chociaż fakt, że znajdowały się tam kanapki z serem był niesamowicie kuszący.
Sadie zachowywała się dziwnie. Jakby ubyło jej kilkanaście... lat? Starałam się do niej mówić jak do dziecka. Kiedy przechodziłam do tonu rozkazów, rozpłakiwała się jak mała dziewczynka i nic mogłam zrobić, ale tym razem przegięła - nawet, jak na sześciolatkę w ciele szesnastolatki.
Zmierzyłam ją wzrokiem, a wtedy w jej oczach pojawiły się łzy, czyli normalny syndrom kłopotów.
Zarzuciłam sobie cały nasz bagaż na plecy, i nawet nie czułam, jak uginałam się pod jego ciężarem. Ból dał o sobie znać dopiero, kiedy wzięłam małą-Sadie pod ramię  i wyciągnęłam na ląd na tyle daleko od rzeki, by nic nas nie dopadło. Wyciągnęłam z plecaka pierwsze lepsze prześcieradło, rozkazując jej usiąść. Sama zadowoliłam się jedynie przykucnięciem. Szaty wisiały na niej jak na wieszaku, a jej twarz robiła się raz czerwona, raz biała. Wytargałam z Duat trochę dodatkowego białego płótna, owijając jej wokół głowy. Wciąż patrzyła w moją stronę rozbieganymi oczami, ale one zdawały się mnie nie zauważać.
Do celu naszej wędrówki pozostało dużo drogi, a nasz środek transportu przed chwilą dosłownie się rozpłynął w wodzie.
Kiedy to się zaczęło, z resztą nie tak dawno - ledwie dzień wcześniej, nie pisałam się przecież na opiekę nad sześcioletnią nastoletnią siostrą mojego chłopaka... znaczy, tak, zgodziłam się na opiekę nad nią, ale nie przewidywałam, że może być tak źle.
Nasz marsz był wyczerpujący. Po kilku latach nieobecności w Egipcie, zapomniałam o klimacie tutaj panującym. Bo przecież Egipt to nie Brooklyn i 21 nom. Kiedy ja przeżywałam katusze, nawet nie myślałam o tym, co przeżywa Sadie. To momentu, kiedy upadła i poparzyła sobie paskudnie kolana na rozgrzanym piasku.
Natychmiast odłożyłam kilka niepotrzebnych rzeczy, które utrudniały nam podróż i nie były konieczne potrzebne - i przerzuciłam sobie blondynkę przez ramię. Był słaba jak kociak. Czułam jej skórę, która zdawała się płonąć żywym ogniem. Co Izyda zrobiła najlepszego? Miałyśmy czas do zachodu słońca. Zostały do niego najwyżej trzy godziny. Może ciut dłużej. Wraz z ostatnimi promieniami słońca letniego przesilenia, Sadie miała stać się kupką prochu. To wszystko przez boginię, która zapragnęła dla siebie więcej mocy. I więcej. Więcej, niż mogło przetrawić wątłe, ludzkie ciało.
Znałam ból, który odczuwała Sadie. Przechodziłam przez to. Ale ja nie odmładzałam się. A może ona wcale ma nie zginąć? A może... po prostu narodzić się jeszcze raz?
Cokolwiek to miało być, nie mogłam jej stracić. Nie po Carterze. Przecież mu to obiecałam wtedy, kiedy to się zaczęło. Choć dla niektórych obietnica dana zmarłemu jest warta tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ale ja w życiu widziałam śnieg tylko kilka razy, więc wydawał mi się czymś cennym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.