Moja rodzina nie jest zwyczajna. Zacznę od czegoś prostego: nazywam się Lissa i mam jedenaście lat, moje włosy są w kolorze ciemnego blondu i sięgają do ramion, oraz starszego o rok brata, Leo. On także jest blondynem, ale jego włosy są jaśniejsze od moich i - choć krótkie - kręcą się. A także małą siostrzyczkę, dwuletnią Mary i oboje rodziców. Mama i Mary też są blondynkami, ale o rudym połysku. Włosy taty kręcą się tak samo jak Leo, ale barwą przypominają moje. Wszyscy jesteśmy błękitnoocy, szczupli i w miarę wysocy (chociaż Leo prawie sięga tacie do czoła, więc on jest jakiś wyjątkowy).
A teraz coś mniej oczywistego: mieszkamy w magicznym domu, na którego drzwiach i oknach widnieje znak ryby z dwoma ogonami, którą na pół dzieli pionowa kreska. Zawsze wiedziałam, że u nas coś jest nie takie, jak normalnie, ale kiedy to mówiłam, nawet mama się śmiała.
Był pogodny, słoneczny dzień, a Leo od przebudzenia oczekiwał na śniadanie. Okropnie się denerwował, bo mama nie mogła go zrobić, ponieważ chciała najpierw nakarmić Mary, która nie mogła tego zrobić sama.
- A niech to! - zawołał Leo.
- Cierpliwości, robalu - powiedziałam, grożąc mu miską pełną płatków. - Sam sobie je zrób!
Odwróciłam się, by sięgnąć po mleko do lodówki i zalałam nim moje musli. Usłyszałam zgrzyt metalu, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Uznałam, że patelnie przesunęły się w szafce.
Zajadałam śniadanie, pomagając mamie zmusić siostrę do jedzenia, kiedy usłyszałam Leo:
- Jestem tym, co piorunami rzuca! - krzyczał, wbiegając do kuchni z garnkiem na głowie.
Poczułam narastającą irytację, ale i tak o mało nie zakrztusiłam się płatkami ze śmiechu.
Nagle zadzwonił telefon i już zamierzałam po niego sięgnąć, kiedy Leo trącił mnie w rękę.
- Idź, niegodna zaszczytów meduzo, tylko taki mędrzec jak ja może odebrać telefon!
Nim zdążyłam zaprotestować, odebrał mi zdobycz sprzed nosa. Prawdopodobnie dla większej zabawy (lub żeby mnie bardziej zdenerwować) przełączył na tryb głośnomówiący.
- Halo? Kim jesteś, jeśli odważasz się rozmawiać z tym, co piorunami rzuca? - huknął do słuchawki.
Po drugiej stronie coś zatrzeszczało, a potem usłyszałam dziwny głos:
- Zawsze sądziłem, że jesteś Zeusem, ale co ja o tym wiem... - nie potrafiłam stwierdzić, kto telefonował, bo głos był aż tak zniekształcony. U nas zawsze zasięg był niepewny. - Jestem tylko twoim ojcem, Leonie! A teraz daj mi mamę, huncwocie.
Ja i mama omal nie pękłyśmy ze śmiechu, kiedy Leo podawał jej komórkę.
- Wrócę jutro, kochanie... - powiedział.
Jutro? Dlaczego? Tata zawsze pracował do późna, ale nigdy nie zostawał na noc w pracy.
- Oddzwoń wieczorem, dobrze? Nie chcę, by słuchali... - Mama rozłączyła się i odłożyła telefon na parapet, gdzie był zasięg.
Leo ściągnął garnek z głowy i włożył go z powrotem do szafki, gdzie było jego miejsce. Spojrzał na mnie wzrokiem, który mówił wyraźnie, że powinniśmy teraz pójść. Nawet jego uśmieszek zniknął.
Czy w tym domu wszyscy wiedzieli wszystko? Oczywiście, oprócz mnie.
Widząc moje niezadowolenie, Leo powiedział:
- Chodź na lody, niegodna zaszczytu meduzo. Dziś stawia ten, co piorunami rzuca.
- Będą jagodowe?
- Będą. Smerfowe, jak chcesz, też - obiecał mój brat, licząc monety. - Ale najpierw muszę zjeść śniadanie, bo mama będzie się czepiać.
Hej^^
OdpowiedzUsuńZnalazłam się tu przypadkowo, ale czuję że zostanę na dłużej^^
Będą Smerfofe xxd
A tymczasem.... zapraszam do mnie!
http://o-obozie-herosow.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę weny! ;)
~Melinoe