1.26.2016

04. Mam nadzieję, że to pomyłka (1/2)

Zapewne widzicie, że rozdział podzieliłam na dwie części. To wina tego, że już  1/4 część całego jest za długa, bym mogła napisać ją za jednym zamachem, a zapewne nie chcecie czekać kolejnego tygodnia na dalszą część historii Anabel ;)
Przepraszam za błędy, chciałam, byście mieli ten rozdział jak najszybciej :)
Następna część będzie ciekawsza :P Całość pewnie będzie mieć jakieś 4 tyś. słów xD
Burritos!
___________________________________


     Chciałam wziąć jednak te buty, ale w końcu zrezygnowałam. Wychodzimy właśnie z Adamem na świeże powietrze, zostawiając całe skrzydło szpitalne za sobą. Wkrótce jestem wdzięczna chłopakowi za to, że ostrzegł mnie przed temperaturą. Na podwórzu mam wrażenie, że sięga ona nawet trzydziestu stopni Celsjusza. Adam uważnie obserwuje każdy mój ruch i czuję się przy tym niezręcznie. Być może to także z powodu tego, że chodzę po trawie boso. Nie przypominam sobie, żeby na Alasce mogła zrobić coś takiego i od razu przypomina mi się Arizona.
 - Gdzie dokładnie jesteśmy? - pytam ciemnowłosego.
Odwraca się do mnie, zaskoczony, że w ogóle się do niego odezwałam.
 - Na granicy Nowego Jorku, zaraz przy Zatoce Long Island.
 - Jak taka duża organizacja, z własnym szpitalem i w ogóle, może sobie istnieć tak po cichu? Mam nadzieję, że to nie jest jakaś sekta... - drugie zdanie mamroczę bardziej do siebie, niżbym miała to kierować konkretnie do Adama, ale on i tak parska cicho śmiechem.
 - Dla zwyczajnych szaraków jesteśmy plantatorami truskawek. I rzeczywiście taka jest i to dostatecznie duża, by zyskami opłacać prąd i te sprawy. A reszty to oni... po prostu nie widzą. Jesteśmy bardzo incognito. Tacy z nas ninja.
Kiwam głową, że rozumiem, a tak naprawdę przyswajam to bardzo opornie i tylko część jego słów naprawdę do mnie dociera.
 - Do kogo idziemy? - po chwili z moich ust pada kolejne pytanie.
 - Do Piper. Jest żoną Jasona. To znaczy tego blond gościa.
 - Brata Thalii - zauważam.
 - Tak - potwierdza, zaskoczony, że tak dobrze kojarzę Thalię. Ta dziewczyna naprawdę jest wyjątkowa z jej niesamowicie elektryzującymi oczami. - Na pewno da ci nową koszulkę, pewnie też jakieś jej dżinsy lub bliźniaczek. Z butami może być już słabiej... jak coś, to się popyta w domkach o twój rozmiar.
Idziemy dalej, a trawa łaskocze mnie w stopy - to naprawdę niezwykłe uczucie, iść po niej z taką lekkością. Prawie zapominam, że w rodzinnym mieście panuje zima...
 - Jakim cudem tutaj jest lato? - strzelam.
 - Matko, znalazła się ciekawska. To sprawa pana D. albo, jak wolisz pana Dresa... w zasadzie, nie mam pojęcia jak on to robi. Swoją drogą, mam czym go teraz przedrzeźniać. Tylko wymyśl coś do Bachus, okej? - uśmiecha się do mnie zawadiacko.
Nie mam pojęcia jak odpowiedzieć mu na ten uśmiech, bo przed oczami stają mi jego nagłe wybuchy. Na szczęście już nic nie muszę robić, bo chłopak zatrzymuje się. Najwyraźniej jesteśmy na miejscu.
Puka grzecznie do gładko wypolerowanych brązowych drzwi. Przez moment, w którym nikt się nie odzywa, uważnie obserwuję budynek: jego marmurowe ściany i białe kolumny, które zdają się być wyciągnięte iście z opakowań po jogurcie greckim. W porównaniu z innymi domkami w otoczeniu wydaje się być wielki.
W końcu ktoś nam otwiera.
W drzwiach stoi dziewczyna. Ma ciemne włosy - tylko trochę jaśniejsze od moich - sięgające ramion i grzywkę ściętą tuż nad brwiami. Jej skóra jest jasna i delikatna, a prosty nos pokryty ledwo widocznymi piegami. Będąc mojego wzrostu, stoi przede mną ubrana w jaskrawo różową sukienkę koktajlową na wąskich ramiączkach i chociaż stoimy oko w oko, jak równa z równą, zdaje się w ogóle mnie nie zauważać.
 - Cześć, Adam - odzywa się z uśmiechem do mojego, hm... żadnego mojego. Po prostu do Adama. Co ja się znowu uwzięłam tak na niego? To jest jakieś podejrzane.
 - Hej, Adrian - odpowiada machinalnie i chwyta mnie za nadgarstek, wymijając dziewczynę ciągnie mnie boleśnie za rękę. - Jest mama? Rai też by się przydał.
Adrian wykrzywia usta w grymasie, a jej twarz nadal wydaje się ładna.
 - Mama jest w salonie, a Rai jak zwykle siedzi w kanciapie. Tam go szukaj - mówi do chłopaka, chociaż ukradkiem zdaje się zerkać na mnie i moje dłonie. Adam nadal nie puszcza mojej ręki i najwyraźniej o tym zapomniał.
Wymieniają między sobą kilka słów, nic, co mogłabym podsłuchać i co by mnie mogło interesować. Rozglądam się po otoczeniu, dostrzegam wielki posąg niczym z podręczników do historii, wyciągnięty prosto z naszego działu o Grecji. Po piorunie, który postać trzyma w ręku, obstawiam, że to podobizna Zeusa.
Chcę podejść do niego bliżej i się mu przyjrzeć, ale żelazny uścisk Adama mnie powstrzymuje. Rezygnuję z tego, choć trochę żałuję, ale szybko moją uwagę odwracają piękne ściany i błyszcząca podłoga. Widzę w niej nawet swoje odbicie. Przeczesuję wzrokiem ściany i za posągiem zauważam drzwi; są dużo mniejsze i zwyklejsze od poprzednich, chociaż wciąż solidnie wykonane i ładniejsze od tych, które wiszą w futrynach u mnie w domu.
 - Kiedy macie zamiar wyjechać? - pyta Adam.
Dziewczyna o mało nie parska śmiechem.
 - Przyjechaliśmy z OJ wczoraj, wyjeżdżamy najwcześniej za tydzień. To męczące żyć tak na przemian w dwóch miejscach.
 - Też tak żyję i nie narzekam. Nawet na dwa się muszę rozdwajać. Raz Adam Greene, raz Percy Jackson. Raz jedna matka, raz druga...
 - Hmm... ja wiem, że to kiepska sprawa - Adrian próbuje jakoś uniknąć dalszej rozmowy na ten temat. - Hej, dlaczego ona nie ma butów?
 - Długa historia. Poza tym, "ona" ma imię. To Annabeth... - dostrzegając na sobie moje niszczycielskie spojrzenie, poprawia się: - Znaczy Anabel. I z tym imieniem to długo historia, zapytaj Jasona lub mamę.
 - Aha.
     Adam puszcza moją rękę i idzie przed siebie, w stronę drzwi, a ja - ponieważ nic innego nie wydaje mi się odpowiednie - idę za nim.
Adrian zdaje się czekać, aż odejdziemy na pewną odległość, a potem kątem oka dostrzegam, jak wychodzi na zewnątrz.
Natomiast ja, razem z chłopakiem  podchodzę do drzwi, które on powoli otwiera i wchodzę, kiedy on robi to samo. Czuję się głupio od niego uzależniona, znalazłszy się w całkiem obcym mi miejscu, wśród obcych ludzi. Mimo, że nawet jemu ufałam ledwo, to był jedyną znaną mi i wystarczająco pewną osobą, by iść za nim. Ale kiedy przestanę mu ufać, nie pozostanę w jego towarzystwie.
      Mijamy jedne drzwi, a potem drugie, w końcu wchodzimy do jednego pokoju. Uderzają mnie jego pastelowe kolory w tak ciasnym pomieszczeniu; jasna sofa, półka z sosnowego drewna, groszkowo-białe ściany, fotel, którego tapicerka wygląda jak imitacja ręcznej roboty.
Ciemnowłosa dziewczyna w różowej koktajlowej sukience stoi na palcach, próbując sięgnąć najwyższej półki z książkami, usiłując złapać konkretny tom. Zdaje się nas w ogóle nie zauważać.
 - Pomóc ci, Em? - proponuje jej Adam.
Nastolatka zaniecha swoich wysiłków i patrzy prosto na nas - raz zerka na mnie, raz na chłopaka.
Uderza mnie jedna rzecz; Em wygląda jak klon Adrian. Ich włosy są prawie identycznej długości, z tak samo przystrzyżoną grzywką, tyle, że ta ma małego warkoczyka wsuniętego za ucho. Ich jasne oczy są identyczne, tak samo charakterystyczny nos. Nawet ich piegi zdają się być tak samo po nim rozrzucone.
 - Przydałoby się. - Em skrzywia się, a jej twarz nadal wydaje się być ładna. Tak, ona i Adrian są bliźniaczkami. Jednojajowymi najwyraźniej. Ciekawe, czy z charakteru też są do siebie podobne?
     Moje rozmyślenia na temat bliźniąt przerywa czyjś ciepły głos:
 - Co was gna do mojego domu?
Brązowowłosa kobieta - odcień jej włosów z dokładnością jest identyczny do tego włosów dziewczyn - stoi przed nami, z rękami założonymi na biodrach. Wnioskuję, że to właśnie jest ta Piper.
 - Dzień dobry, Pipes - Adam wita się z kobietą, uśmiechając się szeroko. - Mam dla ciebie wyzwanie.
Piper patrzy na chłopaka, unosząc brwi - udaje zaskoczoną.
 - Mam ubrać na bal tą zacną panienkę, co, księciu?
Przyznaję, polubiłam ją od razu. Swoimi słowami niemal zwala Adama z nóg.
 - Przygarnął kocioł garnkowi - mówię, starając się nie chichotać.
Czarnowłosy przez chwilę udaje urażonego, ale potem mówi coś do Piper nieznanym mi, obcym językiem.
Kobieta patrzy na niego z góry - powiedzmy, że z góry, bo jest mojego wzrostu, a Adam przewyższa ją wzrostem o pół głowy już teraz.
 - No idź, księciu. Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie można oglądać panny młodej w sukni ślubnej przed ceremonią, co? - Ciemnowłosa wykonuje ruch bardzo podobny do tego, którym ja odganiam natrętne muchy latem. - To wróży nieszczęście.
Chłopak przez chwilę wygląda na zdezorientowanego, ale później przybiera wyraz twarzy, który ja poznałam już kiedyś pod tytułem "zrobię z ciebie idiotkę", ale na szczęście szybko nabiera wody w usta i wychodzi.
 - Skąd wiedziałaś, że przyjdziemy po ubranie? - pytam, nieco oszołomiona. Nawet wyraz twarzy Adama nie sprawił, że zapomniałam o dziwnego pochodzenia wiedzy kobiety.
 - Cóż, Wyrocznią nie jestem, ale swoje tam wiem... - Uśmiecha się do mnie psotnie, przez co mam wrażenie, że jest moją równolatką, a nie osobą starszą o jakieś dwadzieścia lat. Od początku naszej znajomości wiem, że w przyszłości obdarzę ją wielki zaufaniem. Ta kobieta naprawdę potrafi wywołać świetne pierwsze wrażenie.
 - Moje ubrania mogą być na ciebie trochę za duże, ale wezmę jakąś koszulkę od dziewczyn, spodnie też powinny pasować... - mamrocze pod nosem, pół do siebie - pół do mnie. - Jaki masz numer butów?
 - Czterdzieści. - Czuję, jak moje policzki pokrywają się rumieńcem. - Tak, mam stopy wielkie jak Yeti - próbuję wyjść z niezręcznej dla mnie sytuacji z żartem.
 - Cóż - Piper rozpościera ramiona, jakby chciała mnie przytulić, ale zaraz je opuszcza. - Butów nie mam, ale zapytam dziewczyn z dziesiątki. One na pewno powinny mieć coś na ciebie.
Kiwam głową, niepewna co powiedzieć, ale ona nie przejmuje się moją nieśmiałością i chwyta mnie za rękę. Jest to zupełnie inny uścisk niż ten, który zechciał podarować mi Adam. Jednocześnie bardzo miły, ale także delikatny, jakby bała się, czy może to zrobić. Natomiast z chłopakiem sprawa była całkiem inna - wyglądało na to, że chwycił mnie za nadgarstek tylko dlatego, że speszyłabym się, gdyby chwycił mnie normalnie. Ale wątpliwości co do tego, że zrobiłby to bez wahania, nie mam.
     Kobieta prowadzi mnie do małego pokoju,  w którym po jednej stronie stoi piętrowe łóżko z pościelą w słoneczniki, a po drugiej inne, którego pościel przedstawia jedynie pionowe pasy w odcieniach szarości i błękitu. Dwie ściany są pomalowane na biało, a jedna po stronie piętrowego łóżka jest żółta jak piaski pustyni, a ta po drugiej - ma kolor przejrzystego morza. Przed każdym z łóżek stoi drewniana skrzynka i zgaduję, że znajdują się w nich ubrania.
Piper potwierdza moje przypuszczenia, podchodząc do skrzyni, która stoi przylegle do podwójnego łóżka i otwiera ją. Z ciekawości podchodzę bliżej i zaglądam jej przez ramię, kiedy wyciąga dla mnie ubrania.
W końcu wstaje na równe nogi i podaje mi miękkie, przyjemne w dotyku spodnie oraz pomarańczowy podkoszulek.
 - Dziewczyny i tak w nich nie chodzą. - Wzrusza ramionami. - Powinny być dobre, ale nie jestem pewna... możesz się przebrać w łazience, to kolejne drzwi na prawo.
 - Dzięki. - Uśmiecham się do niej z wdzięcznością, a ona robi to samo.
     Tak jak powiedziała, łazienka jest tuż obok. Przymierzam ubrania i stwierdzam, że są dobre, chociaż podkoszulek trochę uwiera mnie pod pachami, bo jest trochę za mały, ale wiem, że zaraz odzyskam swobodę ruchów.
Szybko odczytuję napis, jaki na nich widnieje: "Obóz Herosów" oraz wizerunek czarnego pegaza. Taką samą koszulkę ubierał Adam, tuż zanim przyjeżdżała po niego furgonetka.
Odsuwam zasuwkę i wychodzę z łazienki.
     Przy drzwiach wyjściowych zauważam Emily (rozpoznaję po warkoczyku za uchem) i jakiegoś jasnowłosego chłopaka.
 - Cześć - odzywa się do mnie jako pierwszy.
 - Cześć - udaję, że wiem, kim jest i co tu robi.
 - Jestem Raison. - Całe szczęście, że się przedstawił! Mało brakowało, a zapadłabym się pod ziemię. - Wiesz, że mam cię zabrać do Chejrona?
 - Jason mówił, że masz mnie oprowadzić po okolicy, a o żadnym Chejronie nie było mowy... - mówię trochę nieskładnie, nie mając pojęcia, co w tym jasnowłosym chłopaku jest takiego, że zapominam języka ludzkiego i mój głos lada chwila może stać się piskiem zagubionej myszy.
 - Tata zmienił plany po tym, jak pogadał z Adamem. To chyba naprawdę poważna sprawa... - pokazuje gestem, żebym poszła za nim, kiedy otwiera drzwi prowadzące do sali z posągiem. - Sam nie mogę uwierzyć, że to możesz być ty...
Chociaż nogi mam jak z waty, czuję narastający gniew.
 - I ty? O Boże, nie jestem żadną Annabeth! - wołam.
Chłopak tylko wzrusza beznamiętnie ramionami.
 - Ja tam się nie znam, słów na wiatr nie będę rzucać. Możemy ustalić, czy to ty jesteś nowym wcieleniem Annabeth Chase, ale musisz być bardziej pokojowo nastawiona. Jakimś cudem, Adam wiedział, kim jest kiedy tutaj się pojawił. Tyle, że to inna sprawa tak w sumie.
Jestem zaskoczona po usłyszeniu jego słów.
 - Jak to "inna sprawa"?
 - Sądzę, że powinnaś o tym z nim pogadać w cztery oczy, bo ja go w sumie nie znam... tylko podsłuchałem jego rozmowę z tatą, ile w tym prawdy to ja nie wiem. Nie chcę, żeby potem był z tego mikser. No chodź, pokażę ci wszystko.
Zdaję sobie sprawę, że nic od niego nie wyciągnę, że muszę porozmawiać o tym z Adamem, ale nie wiem, jak to zrobić. Tym bardziej, że nie wiem, kim ta Annabeth była... może, gdybym wiedziała coś o niej przyszło by mi to łatwiej? A tak muszę podążać z wszystkimi jakby zawiązano mi oczy.
     Mimo, że chcę się sprzeciwić, wrócić do domu, do ojca, który mnie potrzebuje, idę za Raisonem przez  plac, a on w tym czasie mówi mi, czyj jest jaki domek. Niewiele z tego zapamiętuję, ale niektóre rzeczy trafiają do mojej głowy i tam pozostają. Ten z numerem jeden należy do dzieci Zeusa (nie wierzę, że bogowie istnieją, a co dopiero mieliby mieć dzieci z normalnymi ludźmi... czyli herosów, takich jak Perseusz lub Herakles), trójka do Posejdona, czwóreczka do Demeter (zapamiętuję go, bo wygląda cudownie w tych wszystkich kwiatach), szóstka do Ateny (to naprawdę dziwne, ale kiedy przechodzimy obok niego, boli mnie głowa), dziesięć do Afrodyty, jedenaście do Hermesa, trzynastkę ma Hades, dwudziestka należy do Hekate.
W końcu idziemy w innym kierunku i widzę pola truskawek, o których mówił Adam. Są naprawdę ogromne, a wśród nich stoi zwykły dom o ścianach o barwie pastelowego błękitu, z białym wykończeniem, o wysokości trzech bądź czterech pięter*. Na ganku stoją fotele wypoczynkowe, grill oraz stolik do kart. Podwójne drzwi, większe niż te w domku Zeusa, są otwarte na oścież.
 - Oto nasz cel, Ann - mówi do mnie Rai. - Oto Wielki Dom, madame.
Muszę przyznać, talent do przedstawień to on ma po matce.
____________________________________________

*Raz Percy mówił, że Wielki Dom ma cztery piętra (Złodziej Pioruna) a w Zagubionym Herosie Jason stwierdził, że ma trzy. Szczerze mówiąc bardziej wierzę Jasonowi, bo Percy mógł mówić o czterech piętrach, żeby podkreślić, jak wysoko był strych ;)

3 komentarze:

  1. Hejo ^^
    Dżizasie, ale ty się tu rozpisałaś xD 4 tyś. słów to ja jedynie w ŚP napisałam. Że tobie się chce takie długie rozdziały pisać to szacun :P
    Może dzięki tobie wreszcie zacznę lubić Piper. Przydałoby się, oj przydałoby. Zdecydowanie.
    Ja tu na Lełosia czekam i na Nicosia i na Hazel i Franusia. Ta. Mocno na nich czekam xD Chyba że nie pamiętam, a byli xD Czytałam wczoraj, ale mam sklerozę jak cholera. Ogólnie to zaraz pójdę poczytać jeszcze raz bo lubię mocno twój styl i wgl. I gdzieś tam pamiętam błąd miałaś, chyba zamiast czyli napisałaś czyi. Zaraz sprawdzę. Dobra, sprawdziłam, i jest to o tu: "(nie wierzę, że bogowie istnieją, a co dopiero mieliby mieć dzieci z normalnymi ludźmi... czyi herosów, takich jak Perseusz lub Herakles)".
    I w sumie to lubię Anabel. I dzieci Jasona i Pipes też lubię. Chociaż bliźniaczki tak trochę... nie umiem określić. Ale Raia już uwielbiam, a do dziewczyn pewnie się przekonam.
    Podsumowując: supi jak zawsze :D
    Dobra, chyba kończę, bo i tak dużo jak na mnie napisałam, a większość to pewnie bezsensowne gadanie XD
    To paaa xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki, że napisałaś. Już poprawiam xD U mnie czasami l nie wskakuje, a potem czasami przeoczam :P
      Lełoś, Nicuś, Hejzel i Franuś będą i to całkiem niedługo <: To ci obiecać mogę.
      Co do Raia... to możesz być druhną na ślubie, jak chcesz XD Ogólnie to tworzyłam go pod pryzmatem "chłopak, który mi by się podobał" :P Nawet nie wiem po co >.< A co do bliźniaczek... to je jeszcze poznasz na tyle, że będziesz mogła pokochać/znienawidzić, zależy jak na to spojrzysz ;)
      Zaraz ci na privie coś odnośnie DG napiszę, więc ten :D Ja się nie żegnam jeszcze ;)

      Usuń
  2. Spóźniłam się. ;-;
    Jak życiowo ... Ale trudno xd
    A więc - dość chaotycznie, ale fajnie. Nawet na komentarze weny nie mam, Bogowie pomocy. Niech mi choć raz pomoże ten zjeb z lirą zwany Apollem.
    I tak wiesz, że super ^^
    To ja czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.