11.07.2014

05. Nico wyjawia całą prawdę o Podziemiu.

Osoby ubrane w puchową kurtkę w środku lata nigdy nie są normalne. Tym bardziej, jeśli mają przetłuszczone kruczoczarne włosy, worki pod oczami i przy pasie przytwierdzony długi miecz ze stygijskiego żelaza. I na dodatek nazywają się Nico di Angelo i są dziećmi Podziemia.

           To była naprawdę ciężka noc, ale chłopiec był do właśnie takich przyzwyczajony. Często budził się z krzykiem gdzieś około drugiej w nocy, a potem nie mógł już zasnąć. To było jak najbardziej naturalne w królestwie Hadesa.
Nico di Angelo tego ranka, a właściwie o bladym świcie, zawitał do Obozu Półkrwi. Nie śpieszyło mu się, ale mimo to miał kilka spraw do załatwienia na karku. Z resztą, gdyby ich nie miał, to nigdy nie pojawiałby się między ludźmi, nie zostając do tego zmuszony.
Teleportował się Cieniem tuż przed pole truskawkowe, co wymagało od niego sporego skupienia i energii, a następnie przeszedł między krzakami roślin mając skrytą nadzieję, że nagle nie pojawi się żadne rozwścieczone dziecko Demeter i nie oberwie mu się od niego.
Obejrzał się jeszcze za siebie, sprawdzając, czy nikt go nie widzi, jak przechodzi przez barierę ochronną Obozu. Jego oczom ukazał się kolejno Wielki Dom, a potem dwanaście domków - jak dwanaście olimpijczyków - ułożonych w al'a podkowę. Wszystkie światła były zgaszone, każdy heros musiał jeszcze smacznie spać w swoim ciepłym łóżku i śnić o różowych jednorożcach... bez żartów, musieli mieć niezłą męczarnie podczas snu, chociaż nie tak straszną jak syn Hadesa w Podziemiu.
Nico jeszcze raz rzucił okiem na Wielki Dom.
 - A jednak - mruknął z zadowoleniem.
Na dolnym piętrze tliło się jeszcze światło świecy, sądząc po jego natężeniu. Chejron i Dionizos jednak postanowili na niego poczekać.
* * *

  - Witaj, Nikodemie Alonsie - odezwał się Pan D. już w drzwiach. Nico po prostu puścił to mimo uszu.
Chejron, w swojej prawdziwej postaci, obdarzył go uśmiechem i wyciągnął do niego rękę.
 - Co się tak patrzysz spode łba? - Skomentował pogardliwie Bóg Wina, przyglądając się im z ,,bezpiecznej odległości" i sięgając po kolejną puszkę dietetycznej coli, leżącej na stoliku. Nico ponownie go zignorował, a sam Dionizos powiedział sobie w duchu: ten głupi śmiertelnik dowie się, że nie można mnie po prostu ignorować. O, tak.
 - O co chodzi, Chejronie? - Zapytał chłopiec, trochę ochrypniętym głosem który wskazywał na to, że spędził wiele dni na całkowitym odludziu.
Centaur natychmiast spoważniał, a na jego twarzy pojawiło się kilka zmarszczek.
 - Pan D. chciał, żebyś wyświadczył mu małą przysługę, skoro już jesteś. Potem powiem ci, po co cię wez...
 - Dobrze - odpowiedział Nico, ale gdy spoglądał kątem oka na Dionizosa, najchętniej w przeciągu pięciu sekund wyrzuciłby go przez najbliższe okno.
 - Weź ze sobą tego Perry'ego Johnsona - dodał jeszcze dyrektor obozu, nim Chejron skończył mówić.
 - Nazywa się Percy Jackson. 
 - Nieważne - prychnął pogardliwie w odpowiedzi Pan D. - zajrzyjcie do piwnicy, są tam pewne problemy...
Syn Hadesa posłał bogowi wina krytyczne spojrzenie, ale nie powiedział nic więcej, tylko obrócił się tyłem do głównodowodzących obozu i wyszedł z Wielkiego Domu, nawet nie oglądając się za siebie.

* * *

W Podziemiu nie było czegoś takiego jak ,,pukanie". Bo na cóż to tam komu?

           Nico otworzył drzwi trójki - domku Posejdona. Niedużego budynku o niebieskich ścianach, drzwiami i oknami przyozdobionymi muszlami.
 - P-Percy? Ann-nabeth?
Był zszokowany, nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć. W końcu nie codziennie widzi się obściskujących się herosów.
 - Och, cześć Nico - powiedział Percy, tonem który miał znaczyć, że wcale nie stało się nic dziwnego. Ani rujnującego psychikę.
Młodszy chłopak zauważył, że cała twarz córki Ateny oblała się szkarłatnym rumieńcem, kiedy próbowała przywrócić się do porządku dziennego.
 - Um... dzień dobry, Nico.
 - Percy, mam dla ciebie fuchę - oznajmił di Angelo, szukając Percym oznak jakiegokolwiek zainteresowania. On jednak tylko jęknął - Od Pana D.
 - Mamy wysprzątać mu tą norę, którą nazywa piwnicą?
 - Mniej więcej tak.
 - Dręczy mnie tym od tygodni. Dobra, może przeżyję.
Annabeth odchrząknęła, nieco urażona.
 - Halo, ziemia do Marsa. Jestem tu.
 - No tak, zapomniałem - mruknął Percy pod nosem, ale nie odważył się powiedzieć tego głośniej. Czuł, że miałby przez to do końca życia problemy z Annabeth. Ona tak szybko nie zapomina.

* * *

Jeszcze nawet nie dotknęli pierwszego stopnia wąskich i niepewnych schodów prowadzących do piwnicy Wielkiego Domu, gdy Percy jęknął:
- Fuj. Co on tam trzyma? Giganta w potrawce?
Rzeczywiście, zapach unoszący się z dołu nie należał do najprzyjemniejszych dla nosa.
Na dole było jeszcze gorzej - nie było podłogi, tylko tak jak ściany była zrobiona z ziemi, więc prócz wilgoci był grzyb, który znalazł sobie idealne siedlisko w stercie szmat leżących w kącie. 
Na dodatek, panowały wręcz egipskie ciemności. Plus, było bardzo, bardzo duszno. 
 - Śmierdzi tu jak spod pach Tysona - skomentował syn Posejdona, zakrywając nos dłonią, by chociaż trochę złagodzić swoje cierpienie. 
 - Ja bym to inaczej porównał - odezwał się Nico, po chwili ciszy. - Śmierdzi tu jak gacie Hadesa.
Starzy chłopak zrobił zdziwioną minę, która wyglądała dosyć śmiesznie w nikłym świetle.
 - Co?
 - Mówię ci, tak szczerze. W Podziemiu są wszędzie, na żyrandolach, na podłodze, kanapie... nawet w moich najgorszych koszmarach.
Percy jeszcze przez naprawdę długi czas przeklinał się, że sobie to wyobraził - wizja nie należała do najprzyjemniejszych. Syn Posejdona nie bardzo wiedział, czy na się śmiać, czy płakać. A może bać?
Nie mniej współczuł tym wszystkim duszom, które musiały to sprzątać. Co jest gorsze: być częścią bielizny Hadesa czy ją sprzątać?

* * *

Córka Ateny wbiegła - a właściwie wleciała, albo wpadła - do domku Posejdona. Było już późne popołudnie; Percy zdążył pożegnać się z Nico, który wrócił do Chejrona, a Annabeth zdążyła wsadzić z powrotem nos w książki.
- Patrz! - Oznajmiła triumfalnie Annabeth, podstawiając chłopakowi przed nos kartę z jakiegoś notesu.
- Eee?
Blondynka zaraz przestała, a zamiast tego zaczęła odczytywać tekst notatki, od czasu do czasu zerkając na Percy'ego, czy jej słucha.
Zapiska wypadła z którejś z ksiąg biblioteczki dzieci Ateny, i Annabeth nawet nie miała pojęcia, z której.
Nie wyglądała na bardzo starą - kartka wyglądała na wyrwaną pośpiesznie z zeszytu, ale jej tektura była podobna do tych z lat osiemdziesiątych.
,,Sądzę, że nie jestem ostatnim, ale też nie pierwszym. Jeśli mi się uda, to tobie też powinno. JEGO miecz nazywa się jak najgorętsza pora roku. Nie mogę napisać jego nazwy - jeśli jesteś półbogiem to wiesz, że imiona mają MOC. 
Pytaj dzieci Demeter o historię Reed. Są tam wskazówki co do położenia Miecza. Powodzenia półbogu!"
- Nie dużo - ogłosił trochę zawiedziony syn Posejdona, zastanawiając się jednocześnie, czy misja tego herosa się powiodła i kim był. Bo przecież musiał już nie żyć. Trzydzieści lat to stanowczo za dużo jak na półbogów, chyba, że po dwudziestce się mniej śmierdzi.
- Zawsze coś - odparła Annabeth, przyglądając się karce tak uważnie, jakby poszukiwała dodatkowych treści.
- Mamy teraz najgorętszą porę, czyli lato. A więc, to musi być Miecz La...
- Ci!
- Ano, tak - mruknął zielonooki, mając nadzieję, że na jego twarzy nie pokazał się chociaż najmniejszy rumieniec.
- Musimy udać się do domku Demeter i popytać. Ci starsi powinni znać tą całą historię, jeśli taka w ogóle istnieje...

* * *

- Więc nic nie wiecie? - Annabeth przyjrzała się bacznie Katie, jednej ze starszych i wyższych w hierarchii domku bogini plonów. Córka Demeter spojrzała wymownie na swoją siostrę, ale ona także potrząsnęła przecząco głową.
- Może Zaac coś wie, on się w takich sprawach orientuje - powiedziała tonem, po którym dało się zauważyć, że obawiała się, że piśnie o słówko za dużo. - Hej, Rogerson!
Percy przyglądał się, jak z cienia budynku wychodził niespecjalnie wysoki, ale szczupły chłopak o przydługich kasztanowych włosach i bursztynowo-zielonych oczach, oraz wydatnych kościach policzkowych. Na orlim nosie widniały kanciaste, czarne okulary.
- O co chodzi? - Zapytał potulnym głosem.
- Pytają o Reed. Wiesz coś o na ten temat?
- Reed, Reed... - zastanawiał się. Już miał coś powiedzieć, ale pod wpływem zabójczych spojrzeń dziewczyn, trzymał język za zębami. Po chwili potrząsnął głową z żalem, że nie może pomóc. - Nie, nie bardzo teraz kojarzę. Poza tym, śpieszę się. Do zobaczenia!
Jeszcze nim odszedł, poprawił okulary, a Percy dostrzegł w tym momencie w jego oczach blask, po którym wnioskował, że chłopak jeszcze wróci im pomóc. Ale tym razem nie będzie zwracał uwagi na swoje przyrodnie siostry.
- No więc, dziękujemy - ogłosiła bardzo oficjalnym głosem Annabeth, że nawet ona nie usłyszała w nim ani cienia niezadowolenia, który jej uparcie towarzyszył.
    Para półbogów oddaliła się od nich, by móc porozmawiać w spokoju i nie bać się, że ktoś ich podsłucha. Zazwyczaj w centrum Obozu trudno o ciszę nawet w godzinach popołudniowych, a na dodatek panuje tam dosyć często niezły tłok. Głównym punktem była fontanna położona w samym środku ,,podkówki" ułożonej z dwunastu domków - miejscem, gdzie herosi najchętniej skupiali się w gorące dni, by zamoczyć nogi, ręce w chłodnej wodzie. Ale w zaistniałej sytuacji nawet dzieci bogów bały się wychodzić z domków, a w nocy zamykali drzwi na klucz, a okna były wręcz zabite deskami. Mało kto odważał się wychylać głowę, więc po ścieżkach błąkali się praktycznie tylko grupowi i starsi, bardziej doświadczeni od nowych.
- Kombinują coś - zasugerowała jasnowłosa dziewczyna. Percy przewrócił oczami.
- Amerykę odkryłaś... ten cały Zaac nam pomoże. Mówię ci - zapewnił ją syn Posejdona, biorąc Annabeth pod ramię, która nie zdążyła zaprotestować. 
 - Za bardzo ufasz ludziom, Glonomóżdżku - mruknęła z niezadowoleniem blondynka, przyglądając mu się kątem oka i szukając na jego twarzy jakiejś oznaki, że zwrócił na nią uwagę. Najwyraźniej nie.
   - Hej, ludzie! - Zawołał parkę ktoś w stylu zaczepek synów Hermesa, ale nie spodziewali się, że wykrzyknął to ktoś całkiem inny. I że wcale nie ma ochoty opowiedzieć mi kolejnego dennego dowcipu z cyklu "Puk, puk".
 - A nie mówiłem? - Zapytał rozradowany Percy, widząc grymas, który pojawił się na twarzy Annabeth. Najwyraźniej była zła, że tym razem nie jej przypadło wypowiedzieć te słowa.
 - Miałeś po prostu farta - wyjaśniła niecierpliwie córka Ateny, przypominając chłopakowi wszystkie wredne nauczycielki matematyki, które mówiły do niego parszywie słodkim głosem "Znowu nie masz zadania domowego, Jackson?".
 - Zbrojownia. Jutro. Szesnasta - rzucił przebiegający okularnik, nie patrząc wcale na dwójkę półbogów przy fontannie.
 - Nie wysilił się - stwierdził Percy, nie zdając sobie sprawy, że praktycznie to samo pomyślała Annabeth. Tyle, że ona sformowałaby to inaczej "Zwęził zdania, oszczędzając sobie język.".

* * *

Była już późna godzina, kiedy dziewczyna wróciła do swojego domku. Zaraz przed gaszeniem świateł, dlatego tuż za progiem, kiedy zaczęła opanowywać sytuację.
 - Malcolm, w Wielkim Domu jest żelazko? - Zapytała Annabeth przyrodniego brata ni z gruszki, ni z pietruszki. Syn Ateny z początku był z lekka zdziwiony, ale za chwilę załapał, o co jej chodziło. W końcu był synem swojej matki, bogini mądrości i strategii.
 - Chcesz sprawdzić, czy nie ma gdzieś ukrytej wiadomości sokiem cytrynowym?
 Ałć. Jestem za bardzo przewidywalna - pomyślała z rozdrażnieniem jasnowłosa dziewczyna, przytakując wymownie głową i jednoczenie zastanawiając się, jak następnym razem podejść brata, żeby się niczego nie domyślił.
 - Stara dobra sztuczka... no cóż, zdaje mi się, że tak. Bo czym harpie prasują nasze koszulki? Rozżarzonym głazem wulkanicznym?
 - Yyy... nigdy się nad tym nie zastanawiałam - wyznała zakłopotana.
 - Ja do teraz też nie bardzo.
 Chwilę później Annabeth krzyknęła na cały damek, sama podchodząc do gniazdka:
 - Gasić światła, raz dwa!
Dzieciom bogini mądrości nie trzeba było powtarzać tego drugi raz. Każdy rozsądny półbóg na pewno nie chciałby rozzłościć grupowej domku Ateny, która wciekła równała się nawet z Clarisse La Rue, przewodniczącą domku numer pięć.


W OBOZIE RZYMIAN
Rudowłosa dziewczyna przez cały czas była pod ogromnym wrażeniem architektury miasta, chociaż nie była jej takim znawcą, jak jej przyjaciółka - Annabeth. Ona zapewne tylko stałaby i cieszyła oczy tym widokiem. 
Tak, i to ze szczęką przy samej ziemi - dodała w myślach żartobliwie Rachel, swobodnie przechadzając się po ulicy głównej i nie przejmując się dziwnymi spojrzeniami, które padały na nią z każdej strony. 
Mimo, że wyglądała na wesołą i chętną do zabawy dwadzieścia cztery godziny na dobę, była mentalnie w swoim miejscu. Obozie Herosów.
 - A więc... mówiłeś coś? - zapytała towarzysza, który zdawał się coś jej mówić, ale dziewczyna prawie w ogóle ich nie słyszała. 
 - Tak - odpowiedział chłodno Oktawian. - Mówiłem, że jesteśmy w stanie ,,złożyć" Nowy Rzym i nawet w ciągu jednego dnia ,,rozłożyć" go w innym miejscu... 
 - Jak dmuchany zamek?
- Co? - Jasnowłosy przewrócił oczami. - Gdybyś słuchała, wiedziałabyś o co mi chodzi. 
Wyrocznia Obozu Herosów zdmuchnęła jeden kosmyk rdzawo-rudych włosów spadający jej na oczy i ułożyła ręce na biodrach. 
 - Ach tak?
 - Tak. 
 - Zepsułeś cały system! 
 - Co? - Oktawian był trochę zdziwiony, że Rachel nagle wybuchnęła śmiechem. 
 - To był świetny plan... - wydusiła dziewczyna, przez łzy. Oczywiście, to były łzy ze śmiechu. 
 - Rachel... - powiedział przyciszonym głosem, nadal trochę otumaniony chłopak, zginając się w pół - ludzie się na nas patrzą. 
 - Niech się patrzą do woli. Nikt im tego nie zabroni.
________________________________________________________
,,Dopisek" z CJ był całkowitym szaleństwem - zaczynając pisać ten rozdział nie planowałam go, ale potem stwierdziłam, ale coś takiego się przyda. Tak na rozluźnienie! 
Czekam na komentarze. Wiecie, są dla mnie ważne.
Ten rozdział było mi niebywale trudno napisać - złamałam prawą rękę, ostatnio także wybiłam palec w lewej, więc praktycznie dwie ręce zabandażowane. W szkole też mam masakrę z tego powodu...
Zaac'a możecie kojarzyć z moich ,,Odmieńców", gdzieś się tam przewinął przez akcję jako "chłopak przyrodniej siostry Lucasa". Ta, do postaci, które kiedyś stworzyłam mam wieeelkiii sentyment. Dlatego sądzę, że może się tu pojawić także samolubna i gadatliwa Hope Sering *jej nazwisko wcale nie kojarzy się z serem! To połączenie czegoś tam, ale teraz już nie pamiętam! Mam ADHD, ej!*, wesoła Carmen, marudny Dylan i inni herosi z domku Apolla. Może reszta też... 
Co powiecie, na jakąś jednoczęściową opowieść o mnie i was? Tak, z chętnych osób zrobię herosów... Dziś piątek, długiego weekendu początek, nie? *Nie czuję kiedy rymuję, taki los córy Apolla!*  

Ej, co do tego jednopartowca (może kilku, ale to zależy od was). 
Chętnych herosów proszę o podanie fikcyjnego imienia i nazwiska, boskiego rodzica, w skrócie wygląd i stronę. Wiecie, Olimp/Kronos. Najlepiej w punktach, to strasznie pomoże i nie będę musiała do Ciebie pukać.

11.03.2014

Czasami są takie chwile... 
    Ona słabo puka do moich drzwi w środku nocy. Słyszę jej cichy szloch nawet przez dzielącą nas przestrzeń. 
Pozwalam jej wejść, a ona pozostaje w moich ramionach przez całą noc. Budzimy się rano i ona całuje mnie delikatnie i mówi, że jest jej przykro. 
Mówię jej, że wszystko jest w porządku. 
Nie jest.

Bo czasami są takie chwile...
    Idę obudzić ją rano na śniadanie i pukam do jej drzwi, ale nikt nie odpowiada. Więc otwieram je, a ja już wiem, że nikogo tam nie znajdę. To nie znaczy, że to boli mniej, kiedy wiem, że nie ma jej w łóżku, nie mając pojęcia, gdzie jest. 
Nawet Chester, który zbytnio się nią nie interesuje, wie, gdzie ona poszła, a ja nie wiem nic. 
To boli, że nie powiedziała ani słowa. 

Bo czasami są takie chwile...
    Czasem mówi, że mnie kocha. Ja wiem, że to nie jest prawda, ale w tych chwilach myślę tylko o tym, żeby to uczucie było prawdziwe. 
Chcę przekonać się, że to nie są po prostu puste słowa, ale nie umiem. Ona nie rozumie, że ja nie potrafię czekać z ponownie złamanym sercem, kiedy ona wymyka się z tym nędznym Stykasem, który kiedyś śmiał nazywać mnie swoim bratem. 
Chcę, żeby było inaczej, chcę coś zmienić, żeby była szczęśliwa, ale również... 
...dopóki nie znajdę na to sposobu, aby tego dokonać, te chwile są potrzebne. 

_________________________________________________________________________
Naprawdę, przepraszam Was, ale wiecie, jakie te święta są specyficzne. No, jeździ się po cmentarzach, a ja całą sobotę i niedzielę byłam w drodze. Przy okazji było się u rodziny, dzieciaki mnie męczyły... wiecie, trudno jest nie posiedzieć z 3-6 letnimi kuzynami, kiedy ma się słabość do dzieci.