12.27.2020

"SZLAK" (8/8) DRAGON AGE FF

 EPILOG

Większość listów była od Merrill. Pisała mu o tym, jak odbudowuje Kirkwall, jak obcowisko się rozwija i jak próbowała nawiązać kontakt z kimś z Inkwizycji na temat jej Eluvianu – sprawy zaczęły wyglądać nieco bardziej obiecująco. Na ostatniej stronie zaczęła jednak pisać o magach, którym pomagała, a także o tym, że jeszcze ważniejsze stało się ich bezpieczeństwo, ponieważ obawiali się nowego Kręgu, który próbowała przywrócić niedawno wybrana Boska Victoria.

Dużo później mówiła o czymś magicznym, zwanym „Spacerem snów”, który, o ile Carver zrozumiał chaotyczny opis, mógł być elfim obrzędem.

Poniżej przez około sześć linijek wyglądało na to, że zaczynała, po czym skrupulatnie (jak na nią) wymazywała nagryzmolone słowa, zanim wreszcie zapisała:

Widziałam Hawke'a w Pustce. Myślę, że wciąż żyje. Powiedział mi, żebym ci nie mówiła, ale wiem, jak ciężko ci jest i uznałam, że byłoby to niesprawiedliwe. Nie sądzę, że nie powinno trzymać się sekretów przed ludźmi, na których nam zależy – oto, co Marethari –––

Będę próbować ponownie go znaleźć i pomóc mu wrócić do domu.

Carver długo wpatrywał się w te słowa, a potem jeszcze dwa razy przeczytał list, starając się pojąć – w końcu ruszył do jednego z magów Strażników, by zapytać ją o to. Powiedziała mu, że żadna fizyczna istota nie przetrwałaby Pustki, a jeśli jego brat był na tyle głupi, by próbować, to najpewniej wcieliłyby się w Koryfeusza i w najlepszym razie rozpocząłby następną Plagę. Elfka zaświadczyła, że to, o czym napisała Merrill, było niemożliwe.

Ale ona nigdy nie poznała brata Carvera.

Przez kilka następnych dni Carver żywił silną, nadzwyczajną nadzieję. Potem minął tydzień i ta nadzieja trochę przygasła. Minął kolejny miesiąc, przepełniony ciągłą modlitwą o Bethany, ojca, matkę, a teraz także brata.

Kiedy wrócił po kolejnej wyprawie na Głębokie Ścieżki, obolały i zdenerwowany faktem, że to nigdy nie miało końca, Nathaniel wsunął mu świstek w dłoń.

List od Merrill był maleńki, z szorstkimi plamami – prawdopodobnie śladami jej łez.

Tak mi przykro, Carverze. Myślę, że Pustka mnie oszukała. Robiła to już wcześniej. Byłam tak pewna, że to on. Czuję się okropnie, że ci o tym powiedziałam i dałam nadzieję.

Proszę, wybacz mi.

Tak bardzo chciałam, żeby była prawda. Wierzyłam w to.

Minęły miesiące odkąd jego brat odszedł, więc Carver nie porwał papieru na kawałki, ani nawet nie zgniótł go i nie wyrzucił. Złożył list i położył tam, gdzie inne i odpisał, zapewniając Merrill, że nigdy w to nie wierzył, więc nie było problemu.

Listy zaczęły pojawiać się coraz rzadziej, a Carver opracował dla siebie rutynę, która przywracała wszystko do normalności, która prawdopodobnie znajdowała się już bliżej niż dalej. Był Szarym Strażnikiem Carverem Hawke. Jego lojalność polegała na jego ślubach i misji.

Dni zaczęły się powoli zlewać w jedną brudną kałużę, aż pojawił się kruk, stukając w okno. Rzucił na niego poduszką i spróbował zasnąć, starając się zapomnieć, że wcześniej gorączkowo go oczekiwał. Ale on stukał, klekotał i łomotał, że w końcu Carver musiał wyskoczyć z łóżka.

Otworzył okno i zanim ponownie je zatrzasnął, odwiązał mały zwitek papieru od nogi ptaka. Kruk zaskrzeczał na niego i odleciał w noc.

List zalakowano pieczęcią Varrica, co nie układało się w żaden logiczny układ. Carver natychmiast chciał wrócić pamięcią do ostatniego razu, kiedy dostał list od Merrill, ale nie był w stanie sobie przypomnieć. Uświadomił sobie, że ma jeszcze jedną osobę, której naprawdę nie chce stracić, i wpadł w panikę.

Zapiski krasnoluda były przejrzyste i do rzeczy, nawet jeśli temat był kłopotliwy.

Juniorze,

Twój brat, ten uparty i fantastyczny drań, wciąż ma dramatyczne wyczucie czasu, które nawet przewyższa moje najlepsze zwroty akcji.

W końcu nie zginął. Znaleźliśmy go; wypadł z ostatniej szczeliny, tuż zanim Herold zdążył ją zamknąć.

Pomyślałem, że zechcesz wiedzieć.

-Varric

Pod nim podpięto kolejny kawałek papieru, cienki i skąpo zapisany dobrze znanym pismem.

Nie mogę uwierzyć, że nie zrobiłeś nic głupiego, kiedy mnie nie było.

Jestem tobą rozczarowany.

-Garrett

To ten drugi list okazał się bardziej przekonujący od pierwszego.

Ręce mu się trzęsły, gdy przenosił papier na kolana, a potem kładł na łóżku. Przeczesał włosy dłonią i przez chwilę starał się oddychać. Ulga była dwojaka – z jednej strony nie mógł uwierzyć, że jego brat znowu dokonał tego, co normalnie było nie do pomyślenia, a z drugiej był przerażony odkryciem swojego lęku o bezpieczeństwo Merrill.

Co on robił? Gdyby istniała jakaś szansa, że Merrill czuła to samo co on, co mogło być możliwe – niedawno dowody pokazały, że to nie całkowita mrzonka – wtedy Carver powinien coś z tym zrobić. Jeśli Garrett mógł przeżyć w Pustce, jakby to było nic wielkiego, Carver mógł przynajmniej powiedzieć dziewczynie, co do niej czuje.

Mentalna deklaracja natychmiast zderzyła się z możliwościami Carvera, który uświadomił sobie, że nie ma mowy, żeby to zrobił. Nie mógł jechać całą drogę powrotną do Kirkwall, ponieważ tu miał obowiązki Strażnika, których by nie porzucił (oni też nigdy by mu tego nie zrobili). Jedyne, co mógł zrobić, to napisać do niej list.

Prawdopodobnie powinien najpierw odpisać Garrettowi (cały ten powrót z martwych i tym podobne), ale Carver nie chciał przeczekać nowo odkrytej śmiałości. Jedyną dobrą rzeczą w listach było to, że mógł napisać wszystko, co chciał powiedzieć, nie gubiąc się w myślach, co stałoby się za jednym spojrzeniem wielkich zielonych oczu Merrill. Zajęło mu to pół nocy, ale był bardzo zadowolony z tego, co w końcu wysłał.

Merrill,

Mogę zgadywać, co powiedziała ci Isabela, gdy przybyłaś do Weisshaupt. Wiem, że ona wszystko upiększa, więc nie mogę powiedzieć, że to wszystko prawda, ale większość z tego z pewnością nią jest.

Miałaś rację.

Powinienem teraz powiedzieć, co mam na myśli. Jesteś niezwykła i każdy, kto myśli inaczej, jest skończonym idiotą. Chciałbym być z tobą – kimkolwiek, czymkolwiek mogę być dla ciebie jako Strażnik. Jeśli to tylko bycie przyjaciółmi i dotrzymywanie ci kroku, będę szczęśliwy. Jeśli coś więcej...

Jeśli coś więcej, napisz do mnie. Wyjedziemy gdzieś. Może w końcu wypijemy (ale nigdy, przenigdy nie Pod Wisielcem. Ludzie dalej kojarzą mnie tam z wybrykami Garretta).

-Carver

Merrill nie odpisała. Carver przeżył cały miesiąc bez żadnej wiadomości od niej, co nie było specjalnie zaskakujące, jak również od brata. Jedyna, jaka do niego dotarła (od najukochańszej niani-Aveline), zabolała jak sól wtarta w ziejącą ranę.

Nieważne,  jak bardzo starał się zajmować swoje myśli i jak ciężko pracował, by znów stać się Strażnikiem, Carver czuł się nieszczęśliwy. Podejmował te rodzaje ryzyka, jakie nigdy nie kończyły się dobrze dla nikogo prócz jego brata. Wszystko, co Carver kiedykolwiek robił, było salwą porażek. Nawet jego cel – bycie Strażnikiem – było takie samo. Mógł zabić jak najwięcej mrocznych pomiotów, ale wciąż nie byłby w stanie całkowicie powstrzymać Plagi. W Thedas zawsze kryła się ciemność bez względu, co z nią robił. Carver zawsze odnosił porażkę.

Dobrze ponad miesiąc później przybył jego brat. Carver wciąż był niesłychanie zirytowany stanem swojego życia, więc ogólna fanfara podniesiona na wieść o przybyciu Bohatera Kirkwall (nawet Ruff porzucił go na chwilę, by rzucić się na sławnego brata Hawke’a) sprawiła, że zabrakło mu entuzjazmu.

Prawdopodobnie nie był to nawet rodzaj wizyty „dzięki Stwórcy, żyję!”, była raczej w stylu: „sprawdzam co tam u mojego beznadziejnego braciszka”.

Pomimo tak ponurego humoru czuł wdzięczność za życie Garretta. Nawet planował mu to powiedzieć, a przynajmniej wypomnieć głupotę pożegnalnej notatka, którą zostawił psu (oczywiście nie Carverowi), ale wyszedł za bramę i zobaczył stojącą tam Merrill.

– Pomyślałam, że list nie wystarczy – powiedziała, a jej policzki zarumieniły się aż do miejsca, w którym zaczynały się uszy. – Twój brat przyszedł ze mną... Wiem, że pewnie chcesz...

To nie tak, że Carver zamierzał jej przerwać, ale w chwili, gdy znajdowała się tuż przed nim nie mógł się powstrzymać. Zanim zrozumiał, co robi, był już w trakcie, a ona wciąż w środku zdania.

Ujął jej policzek i pochylił się, by ją pocałować. Merrill najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, chichotała przywarta do jego ust. Stanęła na palcach jego butów, próbując dorównać mu wzrostem. Owinęła ramiona wokół jego szyi, by się podciągnąć.

Podniósł ją w pasie i poczuł czubki palców balansujące na jego stopach. Ten kąt był o wiele lepszy do pocałunku, więc Carver wykorzystał go w pełni, a samotne dni, miesiące, lata, zdawały się topnieć – ponieważ istniała tylko Merrill, on i ten zapach dzikości, który wiecznie unosił się wokół niej.



_____________________________

poepilogowe wyjaśnienia:
KOT - dusza Andersa, kot czy...? nie wszystko da się logicznie wytłumaczyć; hej, to świat magii

elfka, którą zapytał Carver to VELANNA, nie mogłam oprzeć się i jej tu nie uwzględnić; przed edytowaniem tego teraz był to jednak jakiś bezosobowy mag, ale teraz nie mogłam sobie wyobrazić tam nikogo innego

NATHANIEL, dobry kolega, wspiera jego związek (niesamowity shipper i wie co nieco o elfkach...), nie no - za bardzo lubię Nathaniela, żeby go nie przywołać; był tu od początku, więc no

związek Hawke/ANDERS jest zdecydowanie jednostronny, chociaż jestem pewna, że gdyby nie Fenris, to nie byłby taki jednostronny - powiedzmy, że miał wielki potencjał, chemia, mięta, itd. tak 80% jednostronny

konflikt Fenrisa z DORIANEM dalej uznaję za bardzo zabawny pomysł

oczywiście jestem zdecydowanie za Carver/Merrill (ich rozmowy nawet kanoniczne są zbyt urocze, ej), Hawke/Fenris, Hawke/Anders, Velanna/Nathaniel; Alistair pozostał Szarym Strażnikiem, jest ojcem Kierana, Strażnik buja się prawdopodobnie gdzieś z Zevranem, Boską Victorią nie pamiętam kto jest (chociaż stawiam, że pewnie Leliana, ale nie jestem 100% pewna, pisałam to dwa lata temu)

jeśli mam być szczera to moje ulubione części DA to dwójka (pomimo jej wad wolę tamtych towarzyszy od Inkwizycji czy Początku) i Przebudzenie, które nawet nie jest pełnoprawną grą xD

teraz mogę umierać w spokoju :) :) :) 

"SZLAK" (7/8) DRAGON AGE FF

ROZDZIAŁ VII

        – Cycki Andrasty? – zasugerował Hawke.

        – Za wysoko – powiedział Varric, potrząsając głową.

        Hawke westchnął, ale nawet to zabolało. Przesunął się delikatnie na łóżku, ignorując sposób, w jaki oczy Varrica wyrażały zmartwienie nawet o ten ruch.

        – Jaja Stwórcy?

        – Za nisko – parsknął Varric. Nie udało mu się jednak ukryć żadnego z jego zmartwień.

        Przez siedem miesięcy Pustka nienaturalnie utrzymywała Hawke'a przy życiu, ale tylko ledwie. Raptem mógł wstać z łóżka, żeby sobie ulżyć i nawet to zwycięstwo było kwestią sporną. Miał nadzieję, że nie będzie potrzebować kolejnych siedmiu miesięcy na wyzdrowienie po całej tej ciężkiej próbie.

        – Teraz to właśnie nazwałbym parą nisko wiszących owoców – powiedział Hawke z rozmachem.

        Varric uśmiechnął się.

        – Myślę, że mamy zwycięzcę.

        – Szkoda, że nie powiedziałem tego, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy.

        – Myślisz, że znajdzie sobie inne ciało? – zapytał Varric, nie pisząc już notatek do swojej znacznie ulepszonej wersji historii dojścia Inkwizytora do chwały. Hawke dostał już po koleżeńsku cały rozdział.

        – Nie chce być demonem – zauważył Hawke, ziewając. Obudził się dopiero kilka godzin temu i ciało już chciało odciągnąć go z powrotem do snu. Wolał odwiedzać Pustkę w ten sposób, ale gdyby mógł tego uniknąć, zrobiłby to. Niestety, czas w Pustce nie działał tak samo (całe dni minęły pomiędzy zamknięciem tamtych dwóch szczelin na klifie), a czas zniszczył jego ciało nawet pomimo magii utrzymującej go przy życiu.

        Westchnął i ułożył się wygodniej. Poduszka była miękka. Był pewien, że ktoś ją zmienił od czasu ostatniego snu.

        – Czuję, że jest ktoś, kogo można zapytać o różnice pomiędzy duchami i demonami, ale wciąż zapominam kto to. To musi być efekt uboczny Pustki.

        – Coś w tym stylu. – Varric prychnął i poklepał go po ramieniu. – Odpocznij trochę, Hawke.

        – Wszystko, co kiedykolwiek...

        Nie zakończył zdania; poduszka okazała się zbyt miękka, a oczy zamknęły.

        Kiedy znów je otworzył, wydawało mu się, że wciąż śni.

        – Fenris.

        Fenris zajął miejsce obok łóżka. Sama milcząca obecność miała zdolność kojenia jego duszy, bez niepotrzebnych dodatków. Podobnie jak on, Hawke wiedział już, że nie śni.

        – Jak się czujesz? – zapytał Fenris, jego głos był napięty. Włosy miał dłuższe. Hawke zastanawiał się, czy była to kwestia wyboru, czy też nie miał nikogo, komu ufałby wystarczająco, żeby je skrócił.

        – Nie przeszkadza ci moja broda? – zapytał Hawke, zanim zdał sobie sprawę, jak szalenie to brzmi.

        Ciemne brwi Fenrisa zmarszczyły się.

        – To zarost na twarzy. Dlaczego miałby mieć znaczenie?

– Zgolę ją, jeśli chcesz.

        – Może powinieneś odpocząć – zasugerował nerwowo elf.

        – Odpocznę, kiedy będę wąchać kwiatki od spodu. Chodź tutaj – zażądał Hawke i podniósł się na łokciach. Dłoń Fenrisa opadła mu na ramię i lekko pchnęła z powrotem na łóżko. Nie musiał specjalnie używać siły, mag miał jej tyle co nowonarodzone kocię.

        – Nie umrzesz znowu – odmówił ostro. Jego dłoń wciąż tkwiła na ramieniu Hawke'a.

        – Dobrze, serah.

        – To nie jest temat do żartów, Hawke – oznajmił Fenris. Ręka na ramieniu Hawke'a przesunęła się ku twarzy, a kciuk zaplątał w zaroślach jego brody.

        – Fenris – odetchnął Hawke, podnosząc dłoń, by dotknąć nią gładkiej twarzy  Fenrisa, a potem przesunął rękę na ramię elfa. Fenris pochylił się nad nim i pocałował go delikatnie.

        – Czy mogę zauważyć, jaką czuję ulgę, że, w rzeczywistości, możesz żyć beze mnie? – poprosił cicho Hawke.

        Usta Fenrisa wciąż były blisko jego. Poczuł jak marszczył brwi, bardziej niż wcześniej.

        – Czekasz, aż będę czuł się wystarczająco dobrze, żeby mnie uderzyć, prawda?

        Fenris wydał z siebie twierdzący pomruk, po czym ponownie dotknął ust Hawke'a.

* * *

        Wyzdrowienie okazało się trudniejsze niż przewidywał Hawke. Zwłaszcza to tym, jak przybył Fenris i odmawiał pozostawienia go w pobliżu innego maga. Coś związanego z jego tevinterskim pochodzeniem. Hawke nie zauważył nawet akcentu, zbyt zajęty gapieniem się na tyłek mężczyzny. Podejrzewał, że to również mogło niepokoić Fenrisa – nie tylko nierozwiązane interesy z Tevinterem.

        Minęły trzy tygodnie, zanim udało mu się odzyskać siły na tyle, by wyjść na zewnątrz – dzięki czemu gra jego i Varricka była znacznie łatwiejsza do rozgrywania. Trwało to kolejne dwa tygodnie, zanim Fenris w ogóle spuścił go z oka, a i tak zostało to osiągnięte z pewnym wysiłkiem.

Hawke wciąż nie potrafił wyczarować niczego więcej prócz słabego płomienia. Niezmiernie go to irytowało, choć nie był na tyle głupi, by zaapelować do Fenrisa o współczucie związane z kłopotami z magią. Pustka najwidoczniej wyczerpała z niego coś więcej niż samą energię.

Hawke wybrał się na krótki spacer na dziedziniec, wsłuchując się w jakiś banalny spór o to, czyja kolej na pranie prześcieradła Inkwizytora, gdy zjawił się Fenris.

Tak nieudolnie starał się wyglądać swobodnie, że Hawke walczył z chęcią parsknięcia śmiechem.

Hawke też oczywiście robił to bardzo nieporadnie, ponieważ Fenris spojrzał na niego gniewnie i ruszył szybciej, pewniej, by się z nim spotkać.

– Wiedziałeś, że Boska Victoria tu pracowała? – spytał Hawke, kiedy znalazł się już wystarczająco blisko. – Wcześniej myślałem, że Boskie wyskakują z kwiatowych rabat, a okazuje się, że są ludźmi.

– Zapytałeś chirurga, czy jest już wystarczająco dobrze. Chcesz podróżować – oznajmił Fenris.

Hawke westchnął.

– Przynajmniej udawaj, że mnie nie szpiegujesz.

– Nie jest wystarczająco dobrze, żebyś mógł podróżować.

– Nie według niej – odparł Hawke, ale wiedział, skąd bierze się chorobliwa nadopiekuńczość Fenrisa. Nie leżało jednak w jego naturze działanie wbrew własnym odczuciom, ale starał się go nie szturchać. Sięgnął po dłoń elfa i uśmiechnął się, gdy Fenris ją ujął. – Nie możemy tu zostać.

Poczuł się winny, kiedy Fenris wyraźnie złagodniał na przyrostek „my”.

– Gdzie chcesz iść?

        – Alistair od tygodni nie odpowiada na moje listy. Gotują się problemy z Szarymi Strażnikami. Więcej problemów – dodał. Żałował, że był takim gnojem, kiedy ostatni raz spotkał Strażnika. Dobrze, to nie on udał się do Pustki – Alistair miał znacznie mniejsze szanse na przetrwanie. Szarzy Strażnicy potrzebowali przywódcy, który by ich poprowadził, a Carver potrzebował sojuszników, którzy wsparliby go po stracie brata.

        – Wszędzie są kłopoty. – Palce Fenrisa zacisnęły się na jego nadgarstku. – Martwisz się o Carvera.

        – Nie mów tego przy nim w ten sposób – ostrzegł go Hawke.

        – Mam wrażenie, że się domyśli – powiedział Fenris. Jego usta ułożyły się w uśmiech.

        Hawke podniósł wolną rękę i śledził palcem koniuszek tego uśmiechu, omijając białe linie lyrium, skierując się powoli ku górze, dotknął ostro zakończonego ucha. Mógł spędzić tak cały dzień, dotykać jego twarzy, upewniać się, że wszystko to nie jest pułapką demona pożądania.

        – Wiesz, dlaczego nie cierpię tego miejsca – zauważył Fenris, ciszej, by nie usłyszała go służba i przechodnie. – Ale ty chcesz odejść dla Carvera.

        – To drugie Kirkwall – zauważył Hawke. – Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Bez różnicy, kto siedzi na miejscu Hrabi czy Inkwizytora, siła i władza w końcu go zdeprawuje. Może robić co chce, ale nie chcę tego znowu oglądać.

        Fenris nie zaprzeczył, ale zmarszczył lekko brwi i rzucił okiem na jedną z wież. Pod tym kątem, Hawke nie mógł zgadnąć, o którym towarzyszu Inkwizytora pomyślał, ale miał pewne przypuszczenia.

        – Nienawidzę polityki – jęknął Hawke. – Dajcie mi dobrą okazję do starej, dobrej walki ze smokiem.

        – W naszym wykonaniu Qunari są bardziej tradycyjni – wytknął mu Fenris. Brzmiał trochę zbyt radośnie. Hawke przypomniał sobie, żeby nie być zazdrosnym hipokrytą.

        – Nie dosłowne smoki – powiedział Hawke. – Tylko rzeczy, które mogę podpalić.

        Jeśli kiedykolwiek będzie mógł ponownie rozpalić ogień w swoich dłoniach.

        – Twoje metafory spadają na psy – rzucił sucho Fenris. – Chcesz podpalić smoka?

Hawke nie miał na to odpowiedzi, więc owinął ręce wokół szyi Fenrisa i przyciągnął go, przyciskając do siebie.

– Pokażę ci ogień.

– Nie czujesz się wystarczająco dobrze – przypomniał Fenris po raz setny. Przynajmniej brzmiał, jakby jego też zaczynał to irytować.

– O to też zapytałem chirurga.

        – Ja też – odparł Fenris.

        – Co ona może wiedzieć? – Hawke był zdenerwowany. – Ona nawet nie ma tych części.

        – Hawke – uprzedził go Fenris. Zawsze udawało mu się wykrztusić jego nazwisko tak, że brzmiało jak przekleństwo. Było to równie seksowne, co frustrujące.

        To nie miało znaczenia. Był zbyt przyzwyczajony, by w takich sytuacjach zwracać uwagę na zahamowania Fenrisa, automatycznie nie słuchał, nawet gdy to Fenris narzucał granice ze względu na Hawke'a.

        Hawke westchnął z rezygnacją.

        – Będę pytał każdego lekarza w drodze do Weisshaupt – zapowiedział.

        – Uważam, że to pewnie to zrobisz – powiedział Fenris z zadowolonym z siebie chichotem.

        Gdyby tylko fizyczna wytrzymałość odpowiadała pożądaniu... nigdy nie wyszliby z sypialni, a kiedy byliby już w łóżku, Zakon mógłby wybuchnąć, smoki zaatakować, Qunari najechać, a wielka zielona dziura na niebie otworzyć. Nie przejąłby by się tym. Ten świat był zbyt pokręcony, by jeszcze raz zagiął się pod czymś tak lichym.

        – Jeszcze jedno – dodał Hawke. – Jak byś się czuł w związku z małym objazdem?

        – Chcesz zobaczyć, jak duży jest nowy kapitański kapelusz Isabeli? – spróbował domyślił się Fenris.

Hawke roześmiał się.

        – Dodaj to do listy, ale nie.

Fenris spojrzał na niego wyczekująco.

        – Aramanthine. Jest tam kot, którego chcę odebrać.

        Zrozumiałe, że nie tego spodziewał się Fenris, ale czy zawsze musiał być tak podejrzliwy?

        – Kot?

        – Tak – odparł Hawke, przesuwając palce przez dłuższe włosy związane za szyją Fenrisa. Jeśli jego kostki też chciały pozbyć się napięcia, niech im będzie.

        – Chcesz zabrać kota do Szarych Strażników?

        – Nie, to oni się go pozbyli. Chcę go zatrzymać… albo nie, to okropny pomysł. Zabilibyśmy go w tydzień. – Westchnął. – Chcę przekazać go Merrill. Jest w drodze.

        Fenris zmrużył oczy i w końcu wydał z siebie niechętny charkot oznaczający zgodę.

        – Powinienem częściej prawie umierać, jeśli pozwala mi to wygrać dyskusję.

        Fenris odsunął się od niego w momencie, w którym te słowa opuściły jego usta. Hawke czuł się jak idiota. Wyciągnął rękę po ramię elfa, a Fenris obrócił się, ale zamiast pchnąć go w stronę posągu, delikatnie zdjął z siebie dłoń Hawke'a.

        – Nie wszystko jest żartem – wyznał Hawke. – Wiem o tym, ale jest cholernie łatwiej, jeśli jest.

        Oddech Fenrisa był nierówny, wściekły, ale większość uczuć dusił w sobie. Nadal odnosił się do Hawke'a z delikatnością, nawet w takiej złości.

        – Byłeś martwy przez miesiące.

        – Tak naprawdę to nie.

        – Nie miałem o tym pojęcia – odezwał się Fenris, zamieniając warknięcie w szept. Odwrócił się od Hawke'a, ale nie odszedł.

        – Przykro mi z tego powodu – bąknął Hawke. – Nie, żeby był sposób na wysłanie wiadomości. Nie zauważyłem żadnych demonicznych kruków.

        Fenris odetchnął z ulgą, uwalniając napięcia tak wielkie, że Hawke zrobił to samo.

        – Ja... staram się przez to nie denerwować – mruknął Fenris.

        Hawke wypuścił z siebie suche prychnięcie.

        – Biorąc pod uwagę, że nie raz budziłem się, a ty stałeś nade mną nożem, nie powiedziałbym, że wykonujesz dobrą robotę.

        – Stop – powiedział Fenris. Ktokolwiek inny uznałby to jak polecenie, ale pochodząc do Fenrisa brzmiało to jak błagalna prośba.

        – Nie próbowałem umrzeć – oznajmił poważniej Hawke. – Jeśli w ogóle, jesteś najlepszym powodem, dla którego chcę utrzymać się przy życiu.

        Położył dłonie na ramionach Fenrisa i przybliżył się, robiąc każdy ruch tak wolno, jak wtedy, gdy po raz pierwszy byli razem. Fenris nie odwrócił się ani nie rozluźnił, ani też go nie odepchnął, więc Hawke wtarł nos w tył czaszki elfa, wąchając dziwny i wspaniały zapach włosów, wzmacniany osobliwą wonią lyrium.

        Fenris milczał, wypuścił kolejny oddech, bardziej przypominający westchnienie. Dziwne, jak hałas stał się pocieszający, nawet kiedy oboje byli rozdrażnieni. Hawke przesunął ręce z ramion Fenrisa na jego pierś, dopóki nie obejmował go od tyłu. Fenris rozluźnił się, opierając się o niego. Trwali tak przez chwilę, słuchając próżnej paplaniny i wiatru, który wył, uderzając w zniszczone mury fortecy.

        – Czy naprawdę spędziłeś cały ten czas na zabijaniu handlarzy niewolników?

        – Zajmowało to dość wiele mojej uwagi – odpowiedział Fenris.

        – Wiesz, że nie możesz zabić Doriana – skomentował Hawke.

        – „Nie zabijesz” i „nie możesz” to dwie zupełnie różne rzeczy – odparował Fenris.

        Hawke parsknął śmiechem.

        – Sądzę, że właśnie znaleźliśmy twoje życiowe motto. Wyhaftuję ci je na bieliźnie, tuż obok „Nienawidzę magów”.

        – Nie wszystkich magów. – Fenris oparł ręce na ramionach Hawke'a, które wciąż owiniętych wokół niego. – Na przykład Merrill.

        – Ranisz mnie swoim sarkazmem.

        – Ona jeszcze zostanie plugawcem – zaręczył Fenris z taką powagą, że trudno było nie zaśmiać się. – Dawni niewolnicy zostali przeniesieni, podobnie jak Orana. Ci, którzy nie zostali zmuszeni do niewolnictwa, potrzebowali... ochrony.

        – Więc zabiłeś handlarzy niewolnikami i Merrill uplotła wianki dla wdzięcznych, nowo wolnych elfów? Czy Isabela odpłynęła w bezpieczne miejsce?

        – Można tak powiedzieć – oszacował Fenris. Udawał, że się zastanawia. Tak naprawdę wyobrażał sobie tę rozmowę miesiącami.

        – Na Stwórcę, nie żartujesz. Czy Aveline i Carver też byli w to zamieszani? Varric?

        – Varric był zajęty organizowaniem turniejów „diamentowych pleców” w twojej sali pooperacyjnej. – Wątpliwe, żeby Fenris mógł brzmieć bardziej gorzko niż teraz.

        – Cóż, gdyby zorganizował Kapryśny los byłbym w gorszej sytuacji, ponieważ i tak byłem zazwyczaj w połowie rozebrany.

        Fenris chrząknął.

        – Chodzi mi o to, że był tutaj z tą... Inkwizycją, kiedy reszta z nas była gdzie indziej.

        – Huh – zamruczał Hawke.

        Fenris odwrócił tylko głowę i spojrzał na niego z góry.

        – Dlaczego ci to przeszkadza?

        – Nie przeszkadza, jestem tylko zaskoczony.

        – Że możemy funkcjonować bez ciebie? – spytał Fenris, unosząc brew. Musiało być naprawdę dobrze, skoro w końcu żartował na ten temat. Może.

        – Nieco – odparł Hawke, ale uśmiechnął się nawet nad niezrażonym spojrzeniem Fenrisa. Przepełniało go cudowne uczucie, że jego rodzina, będzie miała wsparcie, kiedy jego zabraknie, już go nie będzie. – Powinniśmy wrócić i pomóc Merrill, Aveline i reszcie, kiedy już skończymy sprawdzać Strażników.

        Fenris zmarszczył brwi.

        – To może zająć kilka miesięcy.

        Hawke uniósł brew.

        – Sądzisz, że Tevinterscy handlarze niewolników będą próbowali wykorzystać kilka miesięcy twojej nieobecności?

        – Nie.

        – W takim razie w czym problem?

        – To długi plan, Hawke.

        – Jestem zmęczony oglądaniem się wstecz, Fenris – powiedział Hawke. – Chcę patrzeć w przyszłość. Układajmy plany. Zawsze możemy zmienić je później, jeśli tylko chcemy.

        – Dopóki to one nas nie złamią – powiedział Fenris. Brzmiało to trochę jak żart, ale odwrócił się w ramionach Hawke'a i pocałował go o wiele łapczywiej niż wtedy, gdy przybył do Podniebnej Twierdzy. Usta Fenrisa były gorące i wilgotne. Płonął tak mocno, że spodziewał się wybuchnąć żywym ogniem.

        Co... prawie co się stało.

        Fenris odskoczył instynktownie, a Hawke zgasił ogień butem.

– Moja magia wróciła! – ogłosił zbyt radośnie.

Fenris nie był jedyną osobą na dziedzińcu, która spoglądał na niego z niepokojem, ale Hawke nie mógł oskarżać ich za to, że nie zdawali sobie sprawy jak wielka napełniła go ulga. Naprawdę myślał, że ją stracił. Że naprawdę będzie musiał nauczyć się strzelać z łuku lub władać mieczem.

– Doskonale – powiedział Fenris, a jego głos ociekał szyderstwem.

Hawke wciąż mógł zakosztować na ustach tego pocałunku – uczucie to walczyło o dominację z ulgą, że jego magia wciąż gdzieś jest, jedynie odsączona na chwilę od Pustki jak jego fizyczna energia.

– Właśnie powiedziałeś, że to nie wszyscy magowie.

– Użyłem Merrill jako przykładu – trafnie zauważył Fenris.

Wyglądał na oszołomionego. Oliwkowa skóra lekko zarumieniła się na policzkach i czubkach uszu, a nawet jego lyrium wydawało się trochę jaśniejsze. Jego włosy były w nieładzie. Hawke prawdopodobnie mógł sprawić, że całe podwórze płonęło z pożądania, tylko na niego patrząc.

– Zaskoczyło mnie to, teraz możesz mnie znowu pocałować. – Hawke nadal chciał go posmakować. Fenris skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na niego, a później na zebranych gapiów. Hawke nie mógł powstrzymać śmiechu. – To nie moja wina, że mnie rozpalasz!

– Ugh... – mruknął Fenris i potrząsnął głową z niesmakiem.

– Masz rację, to było zbyt dosłowne. Co powiesz na „konar mi zapłonął”? „Nasza pasja płonie…”? Fenrisie... och, daj spokój! – zawołał Hawke, gdy elf odwrócił się od niego i skierował w stronę tawerny. – Nie pal się tak!

        Hawke zachichotał pod nosem, kiedy Fenris zniknął za rogiem, ale jego śmiech szybko zamienił się w równy oddech ulgi.

"SZLAK" (6/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ VI

Po pewnym czasie to, co robił Hawke, nie mogło już być, w żadnym rozsądnym znaczeniu tego słowa, uznane za bieganie. Tratowanie, omijanie, a nawet galopowanie, być może, ale nie bieganie.

Kiedy wyszli z jaskini, Sprawiedliwość czerpał satysfakcję z milczenia, ponieważ Hawke nie słyszał od niego ani słowa. Dostrzegł przez chwilę blask szczeliny, zanim zniknęła.

– Trevelyan – wykrzyknął głośno mag. – Dla dobra Stwórcy, ciesz się zwycięstwem, poświęć trochę czasu dla siebie. Weź kąpiel. Uprawiaj seks. Po prostu przestań zamykać moje wyjścia!

– On cię nie słyszy – wytknęła mu Sprawiedliwość.

– Dzięki, nie zdawałem sobie sprawy – mruknął sarkastycznie Hawke.

        Nie wiedział, czy Sprawiedliwość wyglądał na zażenowanego. Na twarzy Andersa byłoby to jasne, ale duch absolutnie nie oddawał za jej pomocą żadnych emocji.

        Hawke westchnął. Widać było więcej szczelin w zasięgu wzroku, ale nie miał pojęcia, jak daleko oddalone od siebie są w prawdziwym świecie. Czy dotarcie do najbliższej, która się zamknęła, oznaczało, że Inkwizytor będzie w pobliżu najbliższej z nich?

        – Potrzebuję mapy Pustki.

        – Tam – odparła Sprawiedliwość, wskazując klif na skalistym urwisku, wiele kilometrów nad nimi.

        – Ten jest najtrudniejszy do zdobycia. To znaczy... o nie, masz rację. Oczywiście, że to ten... To zawsze był ten.

        Przekleństwa pochłonęły większość jego oddechu, kiedy wspinali się na górę. Teraz oczywiście nadszedł czas na pająki. Hawke prawie spadł dwa razy, próbując odeprzeć ich atak. Spadanie było łatwym zadaniem, roztrzaskanie o ziemię nieco bardziej skomplikowane, ale utrzymanie się  przy życiu wymagającym najwięcej uwagi.

        Bez względu na to, jak trudna była wspinaczka, zdawała się nigdy nie mieć końca. Kiedy Hawke podciągnął się do najwyższego punktu urwiska, głównie przy pomocy krwawiących łokci, słyszał znikające szczeliny i spodziewał się ujrzeć gigantycznego pająka, mnóstwo demonów lub coś gorszego, co hipotetycznie chciałoby pozbawić go świadomości.

        Oczywiście nie było tam nic takiego, z wyjątkiem dwóch szczelin i gigantycznej rozpadliny między nimi.

        – Kurwa – warknął Hawke, obiecując sobie, że okłamie Varrica i powie mu później, że powiedział coś znacznie bardziej dowcipnego. Wypuścił ciężko powietrze, pochylił się, łapiąc za kolana, i spojrzał na Sprawiedliwość. – Niech zgadnę. Jedna z nich jest fałszywa?

        – Obie są prawdziwe.

        – Czy jak wskoczę w jedną i ona zamknie się w trakcie, to zostanę takim małym gniotkiem i będą opowiadać żarciki przez kilka wieków o bohaterskim gniotku? – strzelał Hawke. Tak czy owak musiałby wykonać skok, by wylądować ponad przepaścią i kto wie, jak wysoko w górze wisi ta szczelina w realnym świecie. Tak czy siak... zostanie gniotkiem z Kirkwall.

        – Wybierz jedną, nieważne, którą – odpowiedział Sprawiedliwość,  brzmiąc niemal niecierpliwie.

        Wtedy właśnie Hawke zrozumiał. Wiedział, że musi istnieć coś, przez co Sprawiedliwość wykracza poza dobry uczynek.

        – Chcesz się stąd wydostać. O to właśnie chodzi, prawda?

        Twarz Andersa lśniła i pękała na krawędziach.

        – Nie przeżyłbyś beze mnie.

        – Nie przypominam sobie, żebym zawierał jakąś umowę z demonem.

        – Nie chcę być demonem – mówiło Sprawiedliwość. – Jeśli przejdę przez szczelinę bez nosiciela, zostanę nim... Nie jesteś jak Anders. Tym razem nie zostanę skażony.

        Hawke rzucił laskę na ziemię. Zagrzechotała, uderzając o kamień.

        – Cóż, to załatwia sprawę. Pozostań sobie w Pustce.

        Lewa szczelina, bliżej urwiska, zaczęła pękać wokół krawędzi jak drobne odłamki szkła, jakby ktoś ją zamykał.

        – Pomyśl o swoich działaniach, Hawke – przekonywała Sprawiedliwość. – Moja moc może być lepiej wykorzystana. Możesz chronić tych, których kochasz. Jeżeli Koryfeusz wróci, będziesz miał moc, by stawić mu czoła.

        – Merrill miała rację. – Hawke nasłuchiwał, jak jego szansa się zamknęła. – Demony czy duchy, nie ma znaczenia. Wszystkie jesteście takie same.

        – Nie jestem demonem. – Sprawiedliwość spojrzał za Hawke'a. Było to jedyne ostrzeżenie, zanim ziemia zatrząsnęła się pod nimi, a połowa klifu ustąpiła pod siłą wybuchu.

        – Naprawdę myślałeś, że to zadziała? – zapytał Hawke, kiedy gruz przestał się osuwać i ułożył spokojnie na ziemi. – W jaki sposób wydawało ci się, że jestem osobą, która powie ci: „okej, duchu zemsty, chodź no mi pod ramię”?

        – Porzuciłbyś wszystko, co zostawiłeś po drugiej stronie? Tylko po to, żeby mnie rozzłościć? – zapytała Sprawiedliwość. – Wszystkich twoich przyjaciół,  rodzinę, tych, którzy cię opłakują? Zignorowałbyś krzyki tych, którzy cię potrzebują? Zignorujesz sprawiedliwość, za którą tęskni twój świat?

– Twoja idea sprawiedliwości i moja nie pokrywają się ze sobą. Kiedy zaczynasz dzierżyć ją jak broń, a to już nie jest sprawiedliwość.

        Wydawało się, że to rozwścieczyło ducha. Blask niebieskiego światła przebijającego się przez twarz Andersa stał się czerwony.

        – Czy naprawdę sądzisz, że ta wojna ma jakieś zakończenie? Magowie i templariusze mogą żyć w pokoju po tym wszystkim, co się wydarzyło?

        – Nie wiem – odpowiedział szczerze Hawke. – I spójrz na to – wskazał za siebie, gdzie zamykała się ostatnia szczelina – żadne z nas się nie dowie.

        Sprawiedliwość stała nieruchoma jak posąg w kształcie Andersa.

        – Przeszedłeś tak wiele tylko po to, żeby się poddać?

        – Oczywiście, że nie – zripostował Hawke. – Za kogo mnie masz? Carvera?

        Odwrócił się natychmiast i pobiegł do niej. Została jeszcze jedna szczelina. Jeśli Hawke mógłby spojrzeć w dół, założyłby się, że nawet widok całej Pustki nie pozwoliłby mu zobaczyć innej szczeliny poza tą przed nim. Oczywiście nie miał czasu.

        Odepchnął się od krawędzi ostatniego urwiska tak mocno, jak tylko potrafił, za pomocą swojej magii. Zielony blask szczeliny szybko się zamykał, ale czuł bryzę świata zewnętrznego; rozpaczliwie sięgnął do niego...

        Fale uderzenia pulsowały przez jego ciało, a świat obrócił się do góry nogami. Hawke zaczerpnął prawdziwego powietrza, a potem ledwie miał czas zaskamleć, zanim upadł z wysokości czterech stóp na skalisty brzeg potoku.

– Au. – Niedopowiedzenie co najmniej. Siła pochodząca od Pustki całkowicie zniknęła, podobnie jak jego własne pokłady energii. Czuł się jak wysuszona łuska. Połamana, wysuszona łuska. Jedyne, co mógł zrobić, to podnieść głowę, żeby nie utonąć w kilku mililitrach wody.

To już nie byłoby nawet w połowie tak zabawne jak gniotek czy demon ironii. „Bohater Kirkwall wydostał się z wymiaru martwych, by pięć sekund później utonąć w łyżce błota.” Z tego nie byłoby dowcipów z dobrym smakiem.

– Hawke! – To był znajomy głos.

– Hawke? – A ten już nie.

        Znajomy głos należał do ciała, które nie posiadało znajomych cech. Hawke nie był pewny, która z plam wyciągnęła go z wody, ale za to był prawie pewien, że jedna z nich była znacznie krótsza i bardziej futrzana od drugiej.

        – Nie płacz, Varric – sapnął Hawke. – Wiesz, jak kocham robić spektakularne wejścia.

"SZLAK" (5/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ V

Nękania demona-Varrica skończyły się, gdy Hawke przestał z nim dyskutować. Przez jakiś czas słyszał za sobą ciężkie krasnoludzkie kroki, ale zatrzymały się tak nagle jak się pojawiły.

Wtedy pojawił się kot.

        – I gdzie byłeś? – zbeształ go Hawke. – Polowałeś na szczury-demony?

Kot miauknął na niego.

Nawet myśl o demonicznych szczurach nagle brzmiała wyjątkowo apetycznie. Hawke musiał wydostać się z tego piekła. Przynajmniej demon-Varric zniknął.

        – Demony cię unikają czy to ty ich unikasz? – zapytał futrzaka, który nie podał odpowiedzi i z niesmakiem lizał łapę, trąc nią o rudy pyszczek. Nie zareagował na westchnięcie Hawke’a, który nieco rozjaśnił swój płomień. Znajdowali się na innym rozwidleniu jaskini. – Czy proszenie cię, żebyś pokazał mi wyjście, to za dużo?

Kot wstał i rozciągnął się przeciągle w sposób, który przypominał mu Isabelę w „Pod Wisielcem” po długiej nocy spędzonej na grze w Kapryśny Los. Pobiegł w kierunku lewej ścieżki, więc Hawke podążył za nim.

        – Hawke!

Hawke wcale nie czuł się zaskoczony. Merrill pozostała jedynym osobą, której jeszcze nie próbowali. Westchnął i ruszył dalej, dopóki nie zobaczył, że kot zatrzymuje się, kręcąc uważnie uszami się do tyłu.

        – Hawke – powtórzyła Merrill. Oczywiście musiała być kolejnym demonem, ale trudno było oprzeć się tej emocjonalności jej głosu, nawet jeśli była imitacją.

Ów głos zdawał się być jedyną rzeczą, którą demon dobrze odtworzył.

        – Agh! – wykrzyknął Hawke, zataczając się do tyłu. Miedziana zjawa w niczym nie przypominała Merrill.

        – Przepraszam – wybełkotała nerwowo miedziana Merrill. – Nie chciałam... Myślałam, że nie żyjesz!

        – W ogóle jej nie przypominasz, mogłeś przynajmniej się postarać – mruknął Hawke, czując, że marnuje czas.

Odwrócił się, by upewnić się, że nie stracił z oczu kota, ale na szczęście stał tuż obok niego. Przysunął się do jego stóp, nie zwracając uwagi na metalicznego, bezcielesnego demona w pobliżu.

        – Ooch, czy to kot? – zapytała Merrill, brzmiąc zupełnie tak, jak wcześniej gdy naśladował ją Hawke. – Wziąłeś kota do Pustki? Dlaczego miałbyś... Przepraszam, przepraszam, znowu bełkoczę! Carver... Sądziliśmy, że nie żyjesz.

        – My? – Hawke zerknął na kota i wrócił do ducha, który brzmiał tak bardzo jak Merrill, że chciał w to uwierzyć. Gdzieś za rogiem na pewno musiało znajdować się gniazdo gigantycznych demonicznych pająków tylko czekających na okazję, by zaatakować. – Merrill... to naprawdę ty?

        – Gdy tylko magowie, z którymi wydostałam się z miasta o tobie usłyszeli, zgodzili się pomóc mi podróżować po Pustce podczas snu... Och, chciałam tylko dowiedzieć się, co ci się stało. Carver naprawdę ciężko to zniósł. Myślałam, że poczuje się lepiej, gdy dowie się, co naprawdę się wydarzyło, ale... ale ty żyjesz!

        – Albo mam naprawdę, naprawdę świetne halucynacje wewnątrz żołądka gigantycznego demonicznego pająka – dodał Hawke. – Nie budźcie mnie.

        Wyraźnie skonsternowana elfka zmarszczyła brwi.

        – Nie, jesteś przede mną.

        Och, po co zawracać sobie głowę małą wiarą – to z pewnością była Merrill. Hawke chciał popłakać się z ulgi.

        – Carver żyje. – Słowa smakowały jak słodki miód. – Trzyma się z dala od Strażników?

        – Cóż, w pewnym sensie – odparła Merrill z odrobiną poczucia winy. – Wrócił do nich po pokonaniu Koryfeusza. Mówił, że potrzebują osoby, która pomoże zebrać pozostałych.

        – Koryfeusz nie żyje? – zapytał Hawke. Wcześniej nawet nie śmiał o tym marzyć. Czuł, jak wewnątrz niego coś pęka.

        – Tak. Z tego, co mówił Varric to było trudne zadanie, ale wiesz, jak on wszystko wyolbrzymia. Urocze historie o wartościach, ale chyba właśnie dlatego lubię czytać jego książki.

        – A... Fenris... – Nie potrafił zdobyć się nawet na dokończenie zdania.

        – Będzie na ciebie wściekły – potwierdziła Merrill, brzmiąc jak wybuch radosnej energii. – Będzie szczęśliwy, ale sam wiesz, jak to u niego wygląda.

Poczucie ulgi znowu niemal powaliło go na kolana.

        – Nic nie mów jemu ani Carverowi.

        – Dlaczego nie?

        – Nie chcę, żeby opłakiwali mnie dwa razy. Nie mam pojęcia jak się stąd wydostać.

        – Och – Merrill zabrzmiała gorączkowo. – Znajdziemy jakiś sposób. Teraz, kiedy wiemy, że wszystko w porządku. Mogę wysłać list do Aveline, Isabeli, wszystkich, a my...

        – Wejdziecie do Pustki? – Dlaczego szczęście i ulga zawsze były takie krótkie? – Sama ledwie utrzymujesz tę formę. Jakkolwiek wielu magów użyjesz, by ją utrzymać, będzie łatwym celem dla Templariuszy.

        – Może znajdziesz wyjście – palnęła Merrill. – Wszedłeś. Możesz wyjść.

        – Kot wydaje się je znać – powiedział Hawke, sięgając w dół, by podrapać zwierzę za rudym uchem. Wyglądało również na to, że pomagał mu unikać demonów, ale tego mag nie dodał.

        – Czy ten kot jest demonem? – zapytała zaintrygowana elfka. – A może to normalny kot, który się z tobą przedostał?

        – Nigdy nie widziałem kota o takim wyczuciu kierunku.

        – Może to aspekt elfiego boga – zauważyła Merrill, przyjmując swoją dziwną mieszankę radości i histerii. – Dawno temu Opiekun odpowiadał mi o odłamkach duszy przejmujących małe stworzenia, aby wyprowadzały nas z koszmarów sennych.

        – To zdecydowanie koszmar, ale nie sądzę, żeby jakiegoś elfiego boga interesował ludzki mag.

Kot syknął. Początkowo Hawke pomyślał, że to reakcja na Merrill, ale wkrótce po chwili zniknął.

Sprawiedliwość wrócił.

        – Każde rozproszenie zabiera ci czas – oznajmiła.

        – Anders! – wykrzyknęła Merrill, najwyraźniej wystraszona i szczęśliwa na jego widok. Miedziany blask zniknął, a wraz z nim jedyne połączenie Hawke’a z prawdziwym światem.

        – Nie! – Obrócił się gwałtownie, by spojrzeć na demona. – To była Merrill, prawdziwa Merrill!

        – Jesteś pewien? – spytało Sprawiedliwość, ale nie dało Hawke’owi szansy na odpowiedź (i och, tym razem znał odpowiedź), zanim kontynuowało: – To bez znaczenia. Marnujesz swój czas na prostackie rozrywki.

        – Twoja racja nie sprawi, że coś się zmieni! – warknął Hawke i odwrócił się w kierunku, w którym sądził, że uciekł kot. Płomień w jego dłoni zapłonął jeszcze wyżej: – Dlaczego chcesz mnie stąd wyprowadzić? Twoja życzliwość nie może być przypadkowa.

        – Po prostu kieruję twoją ścieżką tak, jak pozwalają na to reguły Pustki.

        – Prawo, sprawiedliwość, porządek. – Hawke utrzymał swoje tempo, pomimo zmęczenia kości. Merrill dała mu nadzieję: jeśli Koryfeusz został zniszczony (bez względu na to, czy na zawsze czy nie; mógł sobie z tym poradzić później), to ludzie, których kochał, byli bezpieczni.

        – O cholera – rzucił Hawke, kiedy nareszcie to do niego dotarło. – Zapieczętowali szczeliny, prawda?

Losowe rozdarcia w Pustce zaśmiecające okolicę musiały być kolejnym priorytetem Inkwizytora. Hawke żałował, że Herald Andrasty nie był nieco mniej dokładny. Nigdy nie było lepszego czasu na zwlekanie.

        – Kurczy się – zgodziła się Sprawiedliwość. – Twój czas się kurczy.

        – Sądziłem, że właśnie na tym polega czas – mruknął Hawke, nie licząc na odpowiedź. Przyśpieszył na tyle, na ile pozwoliło mu zmęczenie. – Co jest pomiędzy tobą a duchem kota? – Zapytał, tym razem mając nadzieję na wyjaśnienia. Sprawiedliwość dotrzymywała mu kroku. Nie wyglądało na to, by był to dla niego jakikolwiek wysiłek.

        – Dlaczego pytasz o kota? – Sprawiedliwość wpatrywało się w niego orzechowymi oczami Andersa.

        – Nigdy nie widziałem was w tym samym miejscu w tym samym czasie. Zaczynam myśleć, że to ty nim jesteś – zaobserwował Hawke. – Przytulna strona Sprawiedliwości... lub Zemsty.

Odetchnął nagle, nie z gorączkowego pośpiechu, ale przez słowa, które prawie padły z jego ust.

        – Założę się, że Inkwizytor – zaczął Hawke, natychmiast zmieniając temat – po drugiej stronie właśnie zamyka szczeliny i się tym szczyci. Wszyscy się z tego cieszą, tymczasem ja jestem tutaj. Utknąłem z najnudniejszym duchem w Pustce i demonami, które wytykają mi wszystkie wady. Założę się, że Varric właśnie pisze książkę na chwałę Inkwizycji z bardziej kosmatymi kawałkami niż w tej o mnie. Sukinsyn.

Sprawiedliwość nic nie powiedziała, ale też nie odeszła. Hawke nie był pewny, czy chciałby, żeby tak zrobiła. Gdyby jednak tak się stało, kot prawdopodobnie by powrócił. Coś mówiło mu, że może nie okazałby się demonem, duchem, ani nawet kotem.

Głębiej, niż Hawke chciałby przyznać, kryła się nadzieja, że rudy kocur był tak naprawdę ucieleśnieniem duszy Andersa. Wszystkim, co po nim pozostało.

"SZLAK" (4/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ IV

Hawke zmrużył oczy, próbując dostrzec słabą poświatę zieleni, oświetlającą kolejną szczelinę, ale pustka przyniosła tylko obawę, że z powrotem został uwięziony. Podniósł się z ziemi, opierając mocno na lasce i wybrał losowy kierunek.

Pragnienie powróciło w towarzystwie bólu wnętrzności. Zastanawiał się, czy śmierć z głodu jest lepsza od przeżycia wyłącznie o trupach demonicznych pająków.

        – Powinienem był pozwolić, żeby ten cholery inkub mnie zabił – warknął do siebie Hawke, by zagłuszyć ciszę. Demony jeszcze nie zaatakowały, ale nigdzie nie było widać kota.

Hawke natknął się na wejście do jaskini, nie mając możliwości obejścia jej. Jedyną opcją było wrócić tam, skąd przyszedł, ale czując się fatalnie, byłaby to pewna porażka.

Sięgnął po manę Pustki, a w jego dłoni buchnął płomień. Ogień był zawsze najprostszy. Bethany była lepsza w uzdrawianiu i bardziej skomplikowanych dziedzinach magii nauczanych przez ich ojca, ale Hawke zawsze odnosił największe sukcesy z podstawowymi żywiołami.

        – Przypuszczam – powiedział, wciąż do siebie, ale szeptem, żeby echo nie podniosło się po jaskini – że gdyby nie ojciec, Templariusze dawno przyłapaliby mnie na piromanii. Anders mówił mi kiedyś, że jeden chłopiec przez przypadek spalił swoją stodołę i go wyciszyli... Dlaczego wciąż myślę o Andersie?

Odpowiedź nie nadeszła od ducha czy demona, ale od Hawke’a, który szedł dalej, unikając cieni tańczących wzdłuż zimnych ścian jaskini.

        – Ponieważ miał rację. – Hawke westchnął, niemal gasząc płomień w dłoni. – Nie całkiem. Wciąż myślę, że wysadzenie w powietrze Świątyni było przesadą, ale nie potrafię sobie wyobrazić, że coś uległoby zmianie, gdyby tego nie zrobił.

        Koryfeusz i tak by uciekł, napięcie jeszcze by wzrastało, a zasadnicze wady systemu nadal usprawiedliwiałyby osoby takie jak Rycerz-dowódca Meredith.

        – Nie wspominając już o czerwonym lyrium.

        – Dokładnie – powiedział Hawke, zanim zdał sobie sprawę, że rozmawia z kimś innym, a nie tylko z samym sobą. – Kim ty masz być?

        – Twoim sumieniem – powiedziała demon-Isabela, wkraczając w wyraźne pole widzenia.

Hawke prychnął.

        – Muszę mieć bardzo słaby kręgosłup moralny, jeśli Isabela jest moim sumieniem.

        – A nie masz?

        – Pewnie dlatego się dogadujemy.

        – Czerwone lyrium – powtórzyła demon-Isabela. – Myślisz, że jest czerwone, ponieważ ktoś umazał je krwią?

        – Myślę, że nic dobrego z niego nie wychodzi – odpowiedział Hawke, przypominając sobie sposób, w jaki wyglądał brat Varrica. Czasami Hawke myślał, że łaskawiej byłoby oszczędzić Bartrandowi nędzy.

        – Zaczekaj – zawołał Hawke, zwracając się w stronę imitacji swojego przyjaciela. – Mówisz, że lyrium można spaczyć?

        – Masz z nim większe doświadczenie – bezczelnie oznajmiła demon-Isabela. – Nigdy nie miałam okazji przetestować tych ślicznych, wymalowanych na biało paluszków.

        – I dzięki za to Stwórcy – zgodził się Hawke, doceniając szczerość. – Mam wystarczająco dużo obaw o Fenrisa bez porównywania mnie do Isabeli.

Śmiech Isabeli był rzeczą, którą Hawke zwykle lubił, ale był głośny i powinien odbijać się echem po jaskini. Śmiech demona-Isabeli był równie dźwięczny, ale w ogóle nie wywoływał echa.

        – Masz zabawny sposób na okazywanie zmartwienia, zwierzaczku.

        – Często słyszę, że jestem przezabawny – odpowiedział swobodnie Hawke. – Właściwie wszystko jest już na piśmie.

        – Varric nie uwzględnił wszystkiego, prawda?

Zignorowanie demona byłoby mądrym wyborem, ale czy kiedykolwiek świadomie podjął rozsądną decyzję? Hawke nigdy nie czuł się naprawdę komfortowo w samotności i  ostatnie miesiące podróży bez przyjaciół odcisnęły na nim swoje piętno.

– „Hawke byłby martwy, gdyby w ostatniej chwili pies nie ugryzł Arishoka w dupę, ale i tak wylizanie ran zajęło mu kilku miesięcy.” Nie. Prawda nie satysfakcjonuje czytelników.

        – Szybko pominięte trzy lata, by dostać się do dobrych kawałków – podsumowała demon-Isabela. – Wiele może się wydarzyć przez trzy lata.

Zerwanie pieczęci i pozwolenie Koryfeuszowi spustoszyć świat.

        – Może tobie. Ja pamiętam tylko ile seksu nie miałem.

        – To też nie cała prawda, zgadza się, cukiereczku?

        Spędzili cały dzień w klinice. Hawke wciąż nie odzyskał dość siły, by zabrać się za stos listów z prośbą o pomoc, więc nie miał nic do zrobienia, ale pomagał w lecznicy i sprawiał, że Anders uśmiechał się raz na jakiś czas.

        Matka wyszła z nowymi przyjaciółmi, których gromadziła wokół siebie jako dumna szlachcianka z rodu Amell, a Sandal był nieobecny, odkąd ostatnie zaklęcie prawie wybiło dziurę w dachu, więc w posiadłości pozostał tylko Anders, pies i Hawke.

        – Chcesz zwierzę, które będzie siedzieć ci na głowie, ignorując cię?

        – Nigdy nie miałeś kota? – spytał Anders, wciąż patrząc na Ruffa z niekrytym rozczarowaniem.

        – Miałem Isabelę, liczy się? – zażartował Hawke, ale zamiast śmiechu, którego się spodziewał, Anders zrobił skwaszoną minę i chrząknął.

Przypominał mu na tyle Fenrisa, że to bolało. Myśl o Andersie przypominającym Fenrisa był tak niewiarygodnie absurdalna, że Hawke zaczął się śmiać. Kiedy Anders odwrócił się do niego, wyglądał na bardziej zdezorientowanego niż wcześniej.

        – Zawsze śmiejesz się z własnych żartów, gdy nikt nie odpowiada?

Co tylko bardziej go rozbawiło, bo było to, subiektywnie mówiąc, zabawne. Po chwili nie był w stanie zatrzymać śmiechu. Nawet Anders trochę zachichotał, sam nie wiedząc czemu, ale śmiech Hawke’a zawsze był bardzo zaraźliwy. Wystraszyli tym biednego psa do sąsiedniego pokoju.

        – Ach, cholera – wycharczał Hawke, trzymając się za żebra. Roześmiał się na tyle mocno, że jego wnętrzności zakołysały, wciąż zszyte magią i nićmi po ataku pancernych pięści Arishoka.

Dłonie Andersa były ciepłe na jego ramieniu, a później jedną z nich przycisnął się do jego klatki piersiowej. Ciepło dotarło do środka, naprawiając cały wysiłek zrujnowany donośnym śmiechem Hawke’a.

        – Nie możesz tego całkowicie załatać, żebym mógł wrócić do polowania na smoki?

        – Jestem magiem, nie cudotwórcą – odpowiedział Anders. Jego ręce wciąż dotykały Hawke’a, ale nie próbował żadnej magii. – Walczyłeś kiedykolwiek z jakimś?

        – Jeszcze nie, ale jestem o nich przekonany. Spotkałem kiedyś czarownicę, która zmieniła się w jednego.

Anders spojrzał na niego, jakby szukał dowcipu.

        – To się naprawdę wydarzyło – przekonywał Hawke, choć tamten dzień był na tyle paskudny, że wolałby go nie pamiętać. – Zapytaj Aveline.

        – O ile nie zauważyłeś, staram się unikać strażników – odparł Anders. Wargi zadrżały mu nieznacznie, co nie uszło uwadze drugiego maga.

        – Apostata nigdy nie zaprzyjaźniłby się z Kapitanem Straży – przeciągnął Hawke, uśmiechając się ponuro.

        Anders znów prychnął, potrząsając głową. Opuścił dłoń z klatki piersiowej i ramienia Hawke’a, odwracając się w stronę kominka.

        – Tylko ty możesz to przerwać.

        – Opis Varricka, jakoby jestem zdolnym strzelcem pomaga – odparł Hawke. Historie, które tworzył Varric, powstrzymywały większość templariuszy, ale po walce z Arishokiem Hawke był pewien, że Kirkwall ledwie tolerowało jego działania.

        – Nie dlatego, że jesteś magiem – kontynuował Anders, wciąż stojąc skierowany w stronę kominka. – Masz podejście do ludzi.

Zanim Hawke miał szansę poza uśmiechnięciem się wymyślić szybką odpowiedź, Anders odwrócił się z powrotem i położył dłoń na ramieniu Hawke’a.

        – Sprawiedliwość uważa, że powinienem odejść.

        – Sprawiedliwość brzmi jak bufon – skomentował Hawke, trochę oszołomiony ciepłem ognia i nagłą zmianą napięcia między nimi. – Czego chcesz?

        – Tego – wyszeptał Anders, a następnie pocałował go. Łatwo było się w nim zatopić i poczuć, jak jego zarost drapie mu policzki. Anders był zdesperowany, ale mimo to instynkt uzdrowiciela podpowiadał mu, by nie dotykał tam, gdzie boli najbardziej, czyniąc ich pocałunek irytująco niewinnym.

        – Czy to jakieś badanie, panie doktorze? – zapytał Hawke, gładząc szczękę drugiego maga.

        – Ja... – Anders wydawał się nie wiedzieć, co powiedzieć, dopóki w końcu nie dokonał strasznego wyboru. – Jesteś pewny, że chcesz mnie tutaj? Myślałem, że ty i Fenris... Albo w końcu ta bestia zwróciła się przeciwko tobie?

        – Nie nazywaj go tak – rzucił ostro Hawke. Podniósł obronnie ręce, zaskakując ich oboje. Anders cofnął się o krok, jakby zamierzał zaatakować... lub odpowiedzieć na atak. Nie powinien wciąż flirtować. Anders nie był ani Isabelą ani Varrickiem. Hawke wiedział, że medyk nie traktował tego jedynie jako przyjaznego dowcipu. Uwaga, jaką go darzył była obustronnie przyjmowana z radością, odkąd Fenris tak nagle zakończył ich relację, ale nie usprawiedliwiała żadnego z nich. – Przykro mi, Andersie. To nie ma szans zadziałać.

        – W porządku – odrzekł Anders, brzmiąc całkowicie „nie w porządku”. – Cokolwiek widzisz w tym dzikusie, może przynajmniej ty go oswoisz.

Poruszył się, by położyć rękę na ramieniu Hawke’a, ale w ostatniej chwili odsunął się na bok, jakby instynkty uzdrowiciela ponownie zwyciężyły.

        – Wyraźnie nie wiesz nic o psach – burknął Hawke do jego oddalających się pleców. Anders nie odpowiedział.

        – Więc jestem winny – oznajmił Hawke, wracając do siebie. – Jestem winny, bo go zwodziłem, a potem, bo go zabiłem. Chociaż próbowałem odbudować przyjaźń, która dla mnie była ważna, okłamał mnie i sprawił, że stałem się stroną masowego morderstwa... Gdybym go nie zabił, byłoby tylko gorzej. Próbowałem to naprawić. To była jedyna opcja. Nawet Anders...

        Nie patrzył już na Isabelę. Demon przyjął teraz postać Varrica, więc Hawke musiał się dostosować i spojrzeć w dół.

        – Nawet Anders wiedział, że to właściwe rozwiązanie. Nie walczył ze mną.

        – Blondasek nigdy by z tobą nie walczył – zauważył demon-Varric. – To była część uroku tego chłopca.

        – Tak, najlepiej pamiętam uroki Andersa... – jęknął Hawke.

        – „Rzucił sarkastycznie Hawke.”

        – Och, zamknij się – warknął Hawke. Nienawidził, gdy prawdziwy Varric  używał tego tonu, nie mówiąc o jego kopii. Przestał pozwalać demonowi się rozpraszać, przypominając sobie, co powiedział Sprawiedliwość, i kontynuował swoją drogę w dół jaskini.

        Demon oczywiście nie zamierzał pozwolić, by go zignorowano.

        – Wiesz, jaki masz problem, Hawke?

        – Nie – odparł Hawke, nie zatrzymując się – ale jestem pewien, że mi powiesz.

        – Kupujesz historię, że naprawdę jesteś Bohaterem przez wielkie B, wolnym od wad, robisz dobre uczynki, że twoje decyzje to nie totalna porażka i nie spierdzielasz wszystkiego, czego się dotkniesz.

        – Spieprzam – parsknął Hawke. Nie powiedział dokładnie jak, ale zawsze potrafił sobie wyobrazić ich twarze. – Jestem świadom, że mam wady, ale ukrywam je wyglądem i uroczą osobowością.

        – Życie to nie gra w Kapryśny Los.

        – Teraz wiem, że nie jesteś Varrickiem.

        – Chciałbyś być tamtym silnym Hawkem, który nie czyni nic złego, o którym piszę i o którym mówię każdemu, jaki jest odważny. Tamtym, który nigdy się nie boi. Zabiłbyś, żeby być tak doskonałym.

        – Gdybym zabijał ludzi dla takich powodów, nie byłbym idealny, prawda?

        – Nie, byłbyś Andersem.

        Hawke, po raz pierwszy w życiu, zaniemówił. W milczeniu wyszedł z jaskini, skupiając się na swoich stopach i upewniając się, że śledzi kierunek, w którym zmierzał, na wypadek gdyby musiał zawrócić.

Odrzucając żarty na bok, nienawidził tych cholernych jaskiń, ale przynajmniej demoniczne pająki miały dość rozsądku, by zostawić go w spokoju.


"SZLAK" (3/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ III

        Hawke nie śnił, prawdopodobnie dlatego, że już znajdował się w Pustce, ale kiedy się obudził, poczuł się odrobinę mniej obłąkany. Sprawiedliwości już nie było, a w jego miejscu pojawił się kot. Szybko zasnął, ułożony na kolanach Hawke w formie małej kulki, przypominając poduszkę. Pogładził delikatnie jego futro i siedział tak przez minutę, aż rudzielec postawił uszy i zeskoczył z gracją, idąc dalej.

        – Też nie lubisz Sprawiedliwości? – zgadnął Hawke, podnosząc się z miejsca z większą łatwością niż się spodziewał. Czuł się trochę mniej dziwacznie, rozmawiając z demonem, kiedy największe wyczerpanie minęło.

Kot potrząsnął uszami i pobiegł dalej, oczekując, że podąży za nim. Hawke zauważył, że krajobraz uległ całkowitej zmianie. Nie było żadnych oznak, które dałyby mu pewność, że już tu był; ani zielonego, jaskrawego punktu w oddali. Nie widząc lepszej alternatywy, ruszył za kotem.

Sen był bardziej odświeżający niż potrzebował. Hawke mógł zawiesić swoją laskę na plecach i utrzymać stałe tempo marszu. Nie było zbyt wiele do podziwiania po drodze. Krajobraz stanowił paradę monotonności. Przed nim rozciągały się rozległe szare równiny z urwistymi klifami,  nie podobne do żadnego znajomego zakątka Thedas.

Hawke pstryknął palcami.

    – Pan Skoczysław! – wykrzyknął zbyt głośno i zbyt nagle, bo kot nastroszył się i zamiauczał żałośnie. – Przepraszam. Tak nazywał się kot Andersa. Pan Skoczysław.

Kot nadal wyglądał na zirytowanego, że w ogóle śmiał mu przeszkadzać, więc Hawke starał się usprawiedliwić:

         – Chyba jesteście do siebie podobni, ale nie martw się, nie będę nazywał cię tak idiotycznie nazywał. Ale uważaj, kiedyś chciałem nazwać psa „Ryj Carvera”.

Kot wciąż się w niego wpatrywał, przez cały czas osobliwie nie mrugając. Powoli zakołysał rudym ogonem, muskając ziemię.

        – Bo zawsze powtarzał, że nienawidzi tego psa. – Ruff miał okropny zwyczaj. Tarzał się w błocie, a potem kładł na łóżku jego brata. Oczywiście nie istniał żaden związek pomiędzy tym, a miesiącem, który Hawke poświęcił na nauczeniu go sztuczek. – Wtedy Carver musiałby krzyknąć „Nienawidzę Ryja Carvera!”... – Hawke pokręcił głową i zaśmiał się lekko na własny, niezabawny żart. – Miałem czternaście lat.

Kot fuknął i wrócił do drogi, jak gdyby nigdy się nie odezwał.

    – Pies uznaje mnie za zabawnego – mruknął Hawke, podążając za nim. Zastanawiał się teraz, dlaczego nie spotkał żadnego demona od czasu pojawienia się zwierzaka. Może futrzak był przyjaznym duchem.  Skoro opiekunką Inkwizytora była Boska, to Hawke mógł dostać... kota, prawda?

    – Chyba opętał mnie demon ironii – rzekł nieco głośniej. Kot nie odpowiedział. Czując się podejrzliwszy, Hawke postanowił przez jakiś czas trzymać język za zębami. Musiał się upewnić, że kot-duch nie był w rzeczywistości demonem-kotem i nie prowadził go prosto do gigantycznej przepaści.

        Szacowanie czasu na podstawie ilości postawianych kroków było zbyt uciążliwe, więc Hawke zaczął liczyć kule lodu, które zużył. Wyczarował cztery, a kot nie wydawał się zainteresowany, gdy zaoferował mu jedną z nich. Gdyby wcześniej sprawdzał, jak często robił się spragniony, byłby w stanie odtworzyć ile czasu zajęło mu znalezienie zielonej, świecącego punktu.

Pobiegł w jej kierunku; adrenalina wyparła zmęczenie. Kot przebiegł obok niego, dotrzymując mu z łatwością kroku, co oznaczało, że był to albo bardzo szybki kot, albo Hawke zwolnił, choć nie mógł doczekać się ucieczki. Ziemia pod jego stopami rozstąpiła się, tworząc barierę, która oddzieliła go od szczeliny.

Hawke chwycił kota-ducha i wyciągnął laskę, by utworzyć lodowy most. Przeszedł nim nad przepaścią i rozbił, schodząc z niego. Szczelina w Pustce była coraz bliżej; czuł, jak prawdziwy świat pociąga go do siebie. W końcu zrozumiał, dlaczego demony bez względu na koszty tak pragną dostać się do środka.

Wtedy zielone światło rozbłysło na niebie i eksplodowało, potrząsając ziemią pod stopami i posyłał Hawke’a do tyłu.

W chwili, gdy spojrzał w górę, pożałował, że to zrobił. Zniknęła. Szczelina się zamknęła, a jego ucieczka się zakończyła. Wycieńczenie zatrząsnęło jego kościami i oparł czoło o ziemię. Może demon-Carver miał rację – to było jego piekło. Dokładnie to, na co zasłużył. Dokładnie to, o co się prosił.

        – Nie.

Najgorsze było to, że rzeczy, które najbardziej kochał w Fenrisie, były również najbardziej denerwujące.

        – Chcę to przedyskutować.

        – Nie – powtórzył Fenris, krzyżując ręce na piersi.

        – Fenris – powiedział Hawke, starając się, by jego głos nie wywołał większej irytacji. – To nie potrwa długo, tylko dopóki tego nie rozwiążę.

Fenris wyglądał, jakby ta sprzeczka dobiegła już końca.

        – Tolerowałem już twoją potrzebę pomocy każdej osobie, która cię o to poprosi, ale nie zrobisz tego sam.

        – Jesteśmy atakowani prawie codziennie odkąd opuściliśmy Kirkwall – odpowiedział Hawke. – Elf i człowiek podróżujący razem mają wystarczająco dużo kłopotów bez trwającej wojny między magami a Templariuszami, nie wspominając jeszcze o tych draniach z Starkhaven obwiniających mnie za wszystko, łącznie z samą Plagą.

        – Zawsze mieliśmy wrogów.

        – Prawie umarłeś! – warknął Hawke. Zmiana na twarzy Fenrisa była natychmiastowa. To nie była już sprzeczka wywołana zbyt wieloma nocami spędzonymi w niewygodnym namiocie, teraz była to kłótnia, na którą trzeba było odpowiedzieć.

Spojrzenie było takie same, ale zwięzłość głosu Fenrisa była ostrzejsza niż zwykle.

        – Bo wyglądaliśmy na bezbronnych. Gdyby ten bandyta postawił na swoim, to ty byś umarł.

Nie rozumiał. Carver również.

        – Więc pozwól mi umrzeć – oznajmił Hawke. Fenris wyglądał, jakby wiatr  miał zwalić go z nóg, podobnie jak gdy trafił go tamten nóż. Hawke wówczas spędził całą noc, żałując, że nie ma chociaż jednej dziesiątej umiejętności Andersa.

        – To się nigdy nie wydarzy – rzucił ostro Fenris. – Umrę zanim to się stanie.

         – To jest właśnie mój problem – potwierdził swoje przypuszczenia mag. Nie odważył się wyciągnąć ręki po Fenrisa, zbyt się bojąc, że on sam albo elf rozpadnie się przez prosty dotyk. – Nie pomogłem ci zabić Danariusa tylko po to, żebyś został niewolnikiem kogoś innego.

Fenris wpatrywał się w niego. Kilka lat wcześniej taki komentarz sprawiłby, że uciekłby, żeby tylko nie musieć oglądać tych zielonych oczu wpatrujących się w niego z gniewem, który sam wzniecił.

        – To mój wybór.

        – To też był twój wybór – zaznaczył Hawke, wskazując ślady jasnego lyrium piętnujące jego skórę. Nigdy nie potrafił pilnować języka przy Fenrisie.

Fenris warknął na niego i popchnął boleśnie na najbliższe drzewo. Kora uderzyła w łopatki Hawke’a, ale nie poruszył się, tylko patrzył na Fenrisa i dławił w sobie niewypowiedziane przeprosiny.

        – Robisz to, żeby zmusić mnie do odejścia – zgadł Fenris, nie przestając ściskać ręki Hawke’a. Rankiem będzie mieć w tym miejscu siniaki w kształcie jego palców. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem, Hawke będzie szczęśliwy, jeśli je tam znajdzie. Mógłby zapamiętać ich dokładny kształt i długość. – Twoje dziecinne wyzwiska są niczym w porównaniu do idei życia bez ciebie.

Powiedział coś podobnego, zanim wyruszyli przeciwko Templariuszom. Sebastian obrócił się przeciwko nim, a Meredith spojrzała na Fenrisa, jakby oczekiwała, że za nią podąży, ale on tylko podszedł do Hawke i obiecał mu wszystko, czego Hawke chciał i na co nie zasługiwał.

        – To tylko chwilowe – próbował Hawke. Wiedział, że ta walka była przegrana. – Nie zamierzam rzucać się na żadnego smoka, chociaż myślę, że mogę wytrzymać więcej.

Kąciki jego ust uniosły się. Pochylił się do przodu na tyle, że jego nos stykał się z nosem Fenrisa.

    – Nie – powtórzył Fenris i zamiast pozwolić Hawke’owi na kolejną boleśnie żałosną próbę zmuszenia go przejęcia się sobą, pocałował go. Łopatki Hawke’a wciąż bolały, a palce Fenrisa nie rozluźniły uścisku wokół jego bicepsów. Fizycznie miał przewagę wzrostu, ale Fenris był silniejszy. Nie, żeby chciał wydostać się z jego objęć. Gdyby mógł, pozostałby tak na zawsze.

        – Oszukujesz – sapnął Hawke, kiedy Fenris dał mu szansę odetchnąć. Napięcie wciąż tam było, sprężone między nimi, skryte pod pragnieniem i desperacją, więc Hawke ujął szczękę Fenrisa i pocałował go jeszcze raz, próbując uspokoić elfa. Metaliczny odgłos ściąganych rękawic Fenrisa nastąpił szybko po tym, gdy jego ręce rozpięły spodnie Hawke’a. – Cholernie oszukujesz.

Wydał z siebie gardłowy śmiech, a Fenris tylko zachichotał w odpowiedzi, przekonany, że to zwykła prowokacja. Kolejna walka, żeby podsycić płomień namiętności.

Dopiero rano przekonał się, że chodziło o coś innego.

Hawke wypił pół butelki płynnej mikstury lyrium, by nie zasnąć po wyczerpującej i satysfakcjonującej nocy, a nawet wtedy trudno przyszło mu wymsknąć się z uścisku Fenrisa. Spędził trochę za dużo czasu zapamiętując schemat śpiącej twarzy Fenrisa, jak na kogoś przekonanego, że nie rusza na misję samobójczą. Wiedział, że gdyby go dotknął, elf obudziłby się natychmiast, więc tego nie zrobił. Oparcie się pokusie odrzucenia kosmyka nieznośnie jedwabistych włosów, okazało się trudniejsze od samego odejścia.

List, który po sobie zostawił, będzie jego ostatnim słowem w tej dyskusji. Miał nadzieję, że Fenris będzie na tyle wściekły, że przez jakiś czas zamiast go ścigać, pozostanie w jedynym miejscu. W końcu napisał samą prawdę.

„Nie chcę oglądać jak umiera ktoś, kogo kocham. Jeśli jednak coś się stanie, nie była to wina twoja ani Carvera. Postaraj się żyć.

-Garrett

P.S.: Nie jest mi przykro.”

        Śmierć w walce przeciwko demonowi koszmaru to jedno. Samotna śmierć w Pustce to co innego. Hawke nie mógł wstać, pozycja, w jakiej się znajdował, była sztywna jak modlitwa Zakonu. Stwórca... kto, do diabła, nadal w niego wierzył? Prześladował rodzinę Hawke’a od bardzo dawna, nawet w ich najszczęśliwszych czasach; pozwalał, by tragedia przytrafiła się elfiemu chłopcu o imieniu Leto, a dobrym ludziom umierać – i Hawke nie mógł nawet wyjść na bohatera. Musiał koniecznie umrzeć, szukając drogi do domu?

Niesprawiedliwość tego wszystkiego trzymała go na kolanach. Chwilę później odczuł koci ciężar na plecach, wagą porównywalny z kokonem gigantycznego pająka. Po karku przetarł mu drobny języczek o fakturze papieru ściernego, a potem włochaty kokon położył mu się na łopatkach, mrucząc, i Hawke pozostał tam, gdzie był.

Dopóki głos nie wrócił. Był zbyt zdrętwiały, by się przestraszyć, kiedy Sprawiedliwość przemówiła:

        – Są inne szczeliny.

        – Nie wszyscy z nas są nieśmiertelnymi duchami – wymamrotał Hawke. Ciężar na jego łopatkach zniknął, ale nie odczuł, kiedy kot z nich zeskoczył.

        – Bohater Kirkwall tak łatwo się poddaje? – zapytał Sprawiedliwość, jakby drwiną chciał zmusić Hawke’a do dalszej drogi.

To tylko sprawiło, że mag prychnął.

        – W Kirkwall zawsze było lepiej beze mnie.

        – Nieprawda – odparł demon, brzmiąc tak bardzo jak prawdziwy Anders, że musiał robić to celowo. – Wszystkim było z tobą lepiej.

        – Nie rób tego – powiedział Hawke. Usiadł w końcu, by spojrzeć na mężczyznę/demona/ducha. – Nie wystarcza ci, że zabrałeś od niego wszystko?

        – A ty? – odparowało Sprawiedliwość.

        – Jesteś tutaj, jak dotąd, moją najmniej ulubioną rzeczą – zdecydował Hawke, ale jeśli jakakolwiek faktyczna irytacja w nim narastała, tracił chęć do obrony. Nie, żeby miał pojęcie, dokąd pójść. Czy kot prowadził go do ślepego zaułka czy nie miał pojęcia, że szczelina się zamknie? Byłby głupcem, gdyby całkowicie zaufał czemukolwiek w temu miejscu.

        – Demony chcą, żebyś został – powiedział Sprawiedliwość. – To ich cel. Kuszą cię, myśląc, że czarne bramy otworzą się i uda im wydostać się na świat. Wierzą, że skoro twoja krew zapieczętowała Koryfeusza, możesz także otworzyć Pustkę.

        – Czy to nie jest...? – Hawke potarł twarz dłonią.

Kiedy opuścił rękę, Sprawiedliwości już nie było. Hawke wpatrywał się w pustą przestrzeń, którą po sobie zostawił.

        – Wcale nie jesteś podejrzany, kiedy to robisz – odezwał się do nicości.

"SZLAK" (2/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ II

        Czy Hawke szedł godzinami, miesiącami czy dniami, nie znajdował w krajobrazie niczego, co pomogłoby mu określić miejsce i czas. Pożądliwe pragnienie było jedyną rzeczą, której mógł ufać. I oczywiście, nagle, gdy o tym pomyślał, jeziora wody rozlały się po obu stronach jego ścieżki.

Skupił się na zmaterializowaniu lodu w swojej dłoni i wepchnął go sobie do ust. Jego wargi spękały pod wpływem mrozu, a gdy się roztopił, dało mu to wystarczająco energii, by wytrzymać jeszcze trochę.

Zielona świecąca rzecz. Musiał ją po prostu znaleźć, dosięgnąć, a potem do niej wejść. Teoretycznie było to o wiele prostsze zadanie niż uratowanie syna szlachcica przed piratami, a nawet powstrzymanie Isabeli przed przejęciem tych piratów i/lub spanie z owym synem. Walczył z wyższym smokiem, wywerną, gigantycznymi demonicznymi pająkami i cokolwiek w co, do diabła, zmienił się w końcu Orsino. Mógł to zrobić, przy tamtym to pestka.

        – Czy kiedykolwiek zmęczy cię udawanie optymizmu Bethany, bracie?

    Hawke nie zamknął oczu, choć kusiło go to. Kiedy zwrócił się w stronę demona, był niemal perfekcyjnym klonem Carvera.

       – To nie zadziała – wymamrotał. – Carver zawsze będzie bardziej irytujący od jakiejkolwiek atrapy.

Nie był tak często atakowany podczas swojej podróży, jak się spodziewał. Demony albo były zdezorientowane, widząc go wałęsającego po Pustce i planowały wydostać się dzięki niemu do świata materialnego, albo po prostu nudziły się, a on przyciągał uwagę.

        – Nie możesz pokonać wszystkiego, bracie – odezwał się Carver. – Tamten ogr umarł, ale wciąż ją straciłeś. Tamten mag krwi – słowa brata zadrżały od jadu – bawił się matką jak marionetką, zabiłeś go, a ona wciąż umarła. Nie potrafiłeś nawet zabić Koryfeusza!

        – Zabiłem go – odpowiedział Hawke. Poddał się i poświęcił chwilę, by odpocząć, opierając się o swoją laskę. – Po prostu nie chciał trzymać się tamtej strony. Przyznaję, powinienem był go kopnąć kilka razy, żeby się upewnić czy naprawdę padł, ale tylko tyle mogłem zrobić.

        Oczy demona-Carvera zabłysły. Zbyt dobrze znał ten błysk. Chciał, żeby demon odszedł. Nie miał ochoty marnować swojej energii na zabicie go, zwłaszcza gdy przypominał jego młodszego brata.

        – Naprawdę myślisz, że możesz stąd wyjść? Nie jesteś bogiem.

       – Jak bóg, owszem, ale nie do końca boski – odpowiedział Hawke, ciesząc się ze sposobu, w jaki Carver – nie, nie Carver, zdecydowanie nie Carver – w jaki demon wykrzywił usta z obrzydzeniem.

        – Co sprawia, że myślisz, że ja to nie ja? Przez co wydaje ci się, że to jeszcze nie twoje piekło, i że w końcu dostaniesz jakąś nagrodę, na którą niby zasłużyłeś?

     – Po pierwsze, nie jesteś martwy – odpowiedział Hawke. Łatwo przychodziło mu zachowanie spokoju i pogrążenie się w nawykach i swoistych obrzędach, jakie przybierał przy prawdziwym Carverze. Może to właśnie wyczerpanie lub moc samej Pustki wciągała go w te rozmowy.

        – Skąd wiesz? – Odwarknął demon-Carver.

        – Ponieważ jestem tego pewien! – Odgryzł się Hawke.

        Demon-Carver uśmiechał się, zadowolony z siebie.

        – Czy kiedykolwiek się ciebie słuchałem?

Usta wciąż miał zmarznięte od roztopionego lodu. Dreszcz przeszedł przez jego przełyk i żołądek. Teraz rozprzestrzeniał się na jego kości.

        – Wy, demony, to prawdziwe dranie, wiesz?

Może jednak wcale nie zabił koszmaru. Może koszmar był w nim, żywił się od środka tak, jak Sprawiedliwość Andersem. Może – gorzej od śmierci – Hawke dawno zmienił się już w plugawca, co nie zaskoczyłoby wcale Fenrisa, a cała wyprawa była jedynie igraszką jego mózgu.

       – Zawsze wiedziałeś, że mnie stracisz, bracie – oznajmił Carver. – Tak jak straciłeś ojca, matkę i Bethany.

Wszyscy zawsze nazywali go Hawke, jakby był jedynym dzieckiem swoich rodziców. Jedyny Hawke, jeszcze zanim stracili Bethany, kiedy była ich trójka. Potrząsnął głową.

        – Nie, nie. Zostawiłem cię z Aveline. Możesz być za to na mnie zły i wściekły, ale na pewno nic ci nie jest.

        – Ach tak? Wydawałem cię się w porządku, kiedy odszedłeś? – zapytał Carver, mrużąc oczy. – Czy ubzdurało ci się, że zostanę tam, gdzie mnie zostawiłeś? Nawet jeśli coś ci się stanie?

    – Absolutnie nie – orzekł Hawke. Nawet Aveline spojrzała na niego zaskoczona, słysząc jak bezwzględnie brzmiał. Jedynym, który wydawał się niezdumiony, był Carver. Słyszał już ten ton.

Należał do ojca.

      – Nie jestem dzieckiem. Oboje znaliśmy ryzyko, kiedy dołączyłem do Strażników. Jeśli to ma być m    mój czas, to mój czas.

        – To nie jest twój pieprzony czas, Carver – oświadczył Hawke. – Naprawdę myślisz, że wszyscy Strażnicy słyszą to samo w tym samym czasie i to zbieg okoliczności?

        – Powinienem był nic ci nie mówić – mruknął Carver. Był równie rozdrażniony co on. Hawke chciał nim potrząsnąć.

         – Gdybyś mi nie powiedział, zrobiłby to Alistair. – Hawke przypomniał sobie błysk dumy w oczach Carvera, gdy Alistair przedstawił się i nazwał Hawke’a „bratem Carvera”. Nie trwało długo, zanim role znowu się odwróciły. Zawsze się zmieniały; to nie tak, że Hawke robił to specjalnie, ale po raz pierwszy zrozumiał, jak bardzo denerwował tym Carvera. Starał się brzmieć rozsądnie: – Nie mogę cię też stracić.

Rozsądek działał na Carvera tylko przez połowę czasu. Założył opancerzone ręce na piersi i potrząsnął głową. Czy zdawał sobie sprawę, jak młodo wciąż wyglądał?

      – Nie dajesz mi pozwolenia. Teraz jestem Szarym Strażnikiem. Jeśli moje powołanie jest tutaj, podążę za nim.

        – Nie jesteś Szarym Strażnikiem. Jesteś moim młodszym bratem. – Jak zawsze, wybrał najbardziej niewłaściwą rzecz do powiedzenia.

Carver rzucił mu spojrzenie ostre jak sztylet.

        – Pójdę, chyba, że użyjesz na mnie swojej magii.

        – Zastanawiałem się nad siedzeniem na tobie – odparł złośliwie Hawke – albo uderzeniem głową o ścianę. Z małą pomocą ręki. Mojej bardzo niemagicznej ręki.

    – Dosyć – przerwała Aveline, najwyraźniej wygrywając wewnętrzny dylemat czy dobrowolnie zamierza wmieszać się w rodzinne problemy Hawke’ów (lepsze pytanie: kiedy tego nie robiła). Przez chwilę miał wielką nadzieję, że może przynajmniej ona przemówi jego bratu do rozsądku. – Hawke, Carver ma rację.

Albo i nie.

      – Możesz powtórzyć? – poprosił Carver, wyglądając na równie zszokowanego co Hawke, ale ten drań miał jeszcze czelność obnażać się ze swoją satysfakcją. – Naprawdę chciałbym to znowu usłyszeć.

    – Carver nie jest dzieckiem – kontynuowała Aveline, nie reagując na docinki Carver. – Jest żołnierzem. Ta decyzja nie należy do ciebie.

To demon i ten demon zamieszkiwał ciało Aveline i zmieniał ją w najgłupszą...

    – A skoro nie jesteś już dzieckiem – ciągnęła Aveline, tę część kierując w stronę Carvera – powinieneś zrozumieć, jak i dlaczego Hawke się martwi.

Ciężko było mu to podważyć, ale na szczęście Carver wydawał się mieć podobny problem. Aveline znów zamilkła, pozwalając im spojrzeć na siebie. Hawke zastanawiał się, czy było to coś konkretnego, czego nauczyła się, będąc kapitanem straży, czy też miała już do czynienia z wieloma kłótniami jego rodziny.

        – Nie mogę ciebie też stracić – powtórzył Hawke, odwracając wzrok. To były zbyt poważne słowa, by potrafił powiedzieć je i jednocześnie patrzeć mu w oczy. – Carver. Proszę, zostań tu. Pozwól mi być twoim starszym bratem.

        – Dlaczego się tym przejmujesz? – zapytał Carver, zbyt szybko, by zastanowić się nad tym, jak bezdusznie zabrzmi. – Wiesz, że nie jestem Beth...

Albo coś przebiło tę jego grubą czaszkę i zrozumiał, kiedy przestać, albo ponownie nie mógł poradzić sobie z wypowiedzeniem imienia swojej bliźniaczki.

     – Weź przestań, Carverze – wtrącił Hawke, wreszcie podnosząc wzrok, by nawiązać kontakt z młodszym bratem. – Wiesz, że z naszej trójki oboje bardziej kochaliśmy Bethany.

Prychnięcie, którym zareagował Carver, było równie wielkim zwycięstwem jak i ciężkim westchnieniem poddania się.

        – W porządku – powiedział szorstko. Carver zawsze nienawidził przegrywać sprzeczki, nawet jeśli miałoby to uratować mu życie. – Zostanę z Aveline, dopóki nie dowiemy się, dlaczego tak się dzieje, ale jeśli to kolejna Plaga...

        – Wtedy stawisz się z resztą swoich Strażników – odparł Hawke, nie biorąc  na poważnie ani słowa. Gdyby tak się stało prawdopodobnie spróbowałby przymrozić Carvera do latarni, ale to wystarczyło, by uzyskać kojące drgnięcie ust brata.

        Demon spojrzał na niego twarzą brata. Hawke nie mógł się powstrzymać, by nie zastanowić się nad tym, jaką reakcję miał Carver na wieść o jego śmierci. Wydawało się to o wiele lepsze od myśli, że idiota również nie mówił szczerze i mimo wszystko dołączył do samobójczych Strażników.

        – Wal. Czego chcesz?

Demon-Carver zamrugał oczami, jakby to pytanie go uderzyło.

        – Udajesz mojego brata i kusisz mnie, żebym coś zrobił, ale czy możemy już skończyć te pochody i walczyć albo spróbować zawrzeć umowę? Jestem zmęczony. Zabiłem takiego jednego demona koszmaru zaledwie kilka dni lub godzin temu. – Wyprostował się nieco pewniej niż wcześniej, wciąż oparty o swoją laskę. – Opętanie mnie tutaj nie ma żadnego sensu.

        – Zawsze jesteś taki pewien, że chcę być tobą – warknął kąśliwie demon-Carver.

        – A tak nie jest?

Demon. To był demon.

        – Po prostu chcę wyjść z twojego cienia, a teraz już nigdy mi się nie uda.

To musiał być demon.

        – Carver opuścił mój cień – zaznaczył Hawke. – Trochę zmądrzał. Zmężniał. Czasami zapominam, jaki jest denerwujący. Tylko czasami, oczywiście, ale ja... On by nie odszedł. Został z Aveline, a Aveline... – Była lepsza w chronieniu ludzi niż kiedykolwiek był Hawke.

Może odwrócenie się plecami do demona nie było najrozsądniejsze, ale Hawke i tak to zrobił. Nie mógł dłużej patrzeć na fałszywego Carvera. Musiał znaleźć kolejną szczelinę zanim skona tutaj z głodu (nie byłaby to śmierć godna powieści Varrica o Bohaterze Kirkwall).

Nie było gwiazd, które umożliwiałyby ustalenie kierunku, więc mógł zataczać okręgi nie mając o tym pojęcia. Jeśli Pustką w ogóle rządziły podobne reguły co prawdziwym światem. Albo Inkwizytor nie zdążył zapieczętować wszystkich szczelin. Znając jego szczęście Koryfeusz już wygrał i przejął władzę nad światem, zabijając wszystkich, których pozostawił tam Hawke.

Zacisnął palce mocniej na lasce i zamknął oczy, błagając, by obraz tego najgorszego koszmaru odszedł.

Coś ciepłego przycisnęło się do jego kostki, ściągając go z powrotem do okropnej rzeczywistości, ale kiedy spojrzał w dół, był to tylko kot. Kot w Pustce.

        – Milusio jak na demona – skomentował Hawke i poświęcił chwilę, by obejrzeć się za siebie. Demona-Carvera już nie było i nie patrzył na niego oskarżycielskim wzrokiem, a mały demoniczny kot jedynie mruczał i owijał się wokół jego nóg. – Zaczynam myśleć, że próbujesz mnie opóźnić. Co dalej? Armia Carverów wrzeszczących, że mnie nienawidzą?

Rude pręgowane kocisko miauknęło. On lub ona, Hawke nie mógł określić, nie przemówił ludzkim głosem ani nie zrobił nic równie dziwnego, tylko mruczał.

Próbował przypomnieć sobie, czy może widział tego zwierzaka gdzieś poza Pustką. Przywołał w pamięci doki, podejrzane wózki cuchnące rybami i Merrill pocieszającą Andersa perspektywą mnóstwa kociąt. Czy Anders nie szukał przypadkiem rudego pręgowanego kocura? Miał chyba jednego, ale Strażnicy kazali mu go zostawić. Obdarzył go najbardziej upokarzającym kocim imieniem na ziemi, ale przypomnienie go sobie teraz graniczyło z niemożliwością.

Poczucie winy sprawiło, że przykucnął i podrapał go pod pyszczkiem. Nie zmienił się na szczęście w gigantycznego pająka, tylko otarł z zadowoleniem o dłoń Hawke’a.

        – Może nie jesteś duchem lub halucynacją. – Kot zamruczał głośniej. – Za uroczy na demona.

Prawie usiadł, padając ze zmęczenia, ale w chwili, gdy o tym pomyślał, kot cofnął się, pusząc ogon.

        – Masz rację – westchnął Hawke, ciesząc się, że nie mówi do kolejnej skradzionej twarzy, nawet jeśli to wciąż był demon. – Muszę iść dalej.

        – Nie, żebym wiedział, dokąd idę – dodał po kilku minutach cichej wędrówki naprzód. Starał się nie podążać za kotem, byłaby to zbyt oczywista pułapka, ale miał ochotę trzymać się blisko niego. Wydawało mu się to równie nieuzasadnione jak każdy raz, gdy wybierał lewą, a nie prawą stronę.

Kierunek zmieniał się jakby sam, ale nie miał chyba żadnego znaczenia, ponieważ wpadał na głaz. Mógłby przysięgnąć na całe Wolne Marchie, że jeszcze przed chwilą go tam nie było. Od czasu do czasu zrzędził, szukając kolejnego okaleczenia na podbródku lub mamrotał niezrozumiałe słowa w języku Tevinteru o nieprzyzwoitym znaczeniu, których w takich sytuacjach używał Fenris.

    – Merrill byłaby tobą zachwycona – zasugerował Hawke po nieprzyjemnym milczeniu. – Prawdopodobnie nie powinienem jej o tobie mówić. Ma dość problemów z demonami. – Mógł sobie tylko wyobrazić jak zareagowałaby na wieść, że w  Pustce są kociaki. – „Och, Hawke” – dodał, naśladując jej bełkotliwy akcent – „nie wszystkie muszą być złe, skoro niektóre z nich to kocięta. Kto mógłby wymyślić niecnego kociaka?”

Kocie uszy skierowały się w jego stronę. Może to przekaz dla niego, że zaczyna wariować.

        – Przyzwyczajasz się do widywania niektórych ludzi – ciągnął Hawke. – Twoi przyjaciele są z tobą przez lata, a potem nagle znikają; z wyjątkiem Sebastiana, oczywiście. Nigdy nie znosiłem tego pobożnego dupka. Jest chyba połową powodów, dla którego musiałem opuścić Kirkwall.

Westchnął i wolną ręką przeczesał skołtunione włosy.

Trwało to od dawna, ale nie na tyle długo, by potrafił określić, przez jaki czas szedł. Czy Pustka utrzymała go przy życiu poza granicami ludzkich możliwości? Czy był jeszcze żywy, czy też został już nieświadomym ghulem, powolnie maszerującym w kierunku nicości?

Nie przestawał mówić, nawet jeśli tylko do kota-demona.

        – Nie chciał spać z Isabelą. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że coś jest z nim nie tak.

Kot zamiauczał.

        – Ze mną też nie chciał – wtrącił mag, jakby zrozumiał zwierzę. – To był taki koleżeński zakład. Oczywiście oboje przegraliśmy, a wszystko zgarnął Varric.

Zachichotał, ignorując kryjącą się za tym nutę histerii.

        – Szkoda, że ominie mnie reakcja Aveline na kolejną część Kryminalnych zagadek Górnego Miasta. – Wysunął brodę do kota, który przyglądał mu się podejrzliwie ze skalnej półki na spękanym eratyku. – Myślę, że potajemnie jej się podobają i czyta je z mężem w wannie czy co tam razem robią.

        – Zabiłbym dla kąpieli – rzucił, nie mogąc dłużej wlec nóg. – Albo dla męża – dodał z następnym na wpół szalonym śmiechem, który zamienił się w wyczerpane sapnięcie. Obrócił się, ale kot przestał na niego patrzeć. Wręcz przeciwnie: zniknął całkowicie.

Najwyraźniej wszystkie demony lubiły bawić się ludzkimi umysłami. Wiedział jak to wygląda, odkąd jeden z nich próbował wykorzystać Merrill. Chyba, że to nie dotyczyło demonicznym kotów. To mogłoby tłumaczyć, dlaczego nie musiał jej ratować przed kocim opętaniem.

       – Potrzebujesz odpoczynku. – Głos poniósł się po jego kościach. Coś w Sprawiedliwości sprawiało, że brzmiał bardziej realistycznie niż reszta demonów w Pustce.

        – Myślałem, że masz zamiar utrzymać mnie na nogach.

        – Twoje ciało nie wytrzyma dłużej bez snu, Hawke – odezwała się znowu, używając głosu i ciała Andersa. – Będę cię pilnować, gdy będziesz spać.

        – Wolałbym kota, ale dzięki. – Hawke splunął na niego, ale nie mógł znaleźć energii, by ruszyć do przodu. Wydawał się, że tylko zdezorientował próżnego demona-ducha-czymkolwiek-był. – Dobrze – zdecydował.

Sprawiedliwość prawdopodobnie miała swoje własne cele, być może sama chciała znaleźć szczelinę i wydostać się, by znaleźć następnego idealistycznego, rozzłoszczonego młodego maga, ale w tej chwili Hawke był zbyt zmęczony, by się tym przejmować.

Opadł na głaz, który okazał się być wysokim klifem, i wpatrywał się w szarość Pustki. Ciężka, zielona mgła nie pozwalała na rozróżnienie podłoża od czegoś, co na ziemi nazwałby niebem. Zamknął oczy i zasnął niemal natychmiast.