3.30.2015

Opowieść pewnego filmu

Spojrzałam na post umieszczony na głupim forum dyskusyjnym, z uśmieszkiem na twarzy.
Lubiłam oglądać posty na najróżniejsze tematy i śmiać się z ich twórców. Nie sądziłam, że tamten mógł okazać się tak wyjątkowy.
Mam dosyć dziwaczną sytuację. 
Wczoraj siedziałam sobie na YouTube i oglądałam filmy, no wiecie - normalnie. Nagle ktoś w prywatnej wiadomości podesłał mi jeden. No to sprawdziłam.
Link wyglądał całkiem zwyczajnie i wgl. Oglądając go, bolał mnie brzuch. Coś czułam. 
W tym filmiku był taki chłopak. Latynos, mówił po angielsku. Z tym nie mam problemu, teraz to jest podstawa. Oprowadzał po jakiś obozie. Wywnioskowałam z tego, że jest na jakiś wakacjach czy coś, ale data nagrania była całkiem inna. Mamy grudzień, tam też był grudzień tego roku i jakoś tak wiosennie. 
Wszyscy chodzili w pomarańczowych koszulkach. Chciałam zatrzymać nagranie i przyjrzeć im się, ale YouTube odmawiał posłuszeństwa. 
Leo prawie kończył swoją opowieść, kiedy z krzaków wyskoczyło coś czarnego. I nagranie się urwało. Byłam wystraszona. 
Weszłam więc na Facebook'a i wysłałam koleżance link do filmu. Dokładnie dziesięć minut później dotarła odpowiedź: Srr, usunęli.
Włączyłam więc go jeszcze raz, żeby zobaczyć. Najdziwniejsze jest to, że pod tym linkiem znajduje się teraz całkiem inny film! 
Co o tym sądzić?
P.S: Zostawiam wam linka"
Przejrzałam komentarze co do jednego. Nie było ich wiele. Wręcz jak na lekarstwo, a większość z nich wyzywało autorkę posta i rozkazywało, by sobie nie robiła jaj i tego filmu w ogóle nie było. Sama nie wiem, dlaczego uwierzyłam XxYesterdayTodayTomorroWxX. Zajrzałam pod odnośnik, który miał przenosić do tego dziwnego filmu.
I co się okazało? To była prawda. Dziewczyna opisała cały filmik niedokładnie, ale dało się rozpoznać, że był to ten sam. Oglądając go zaczęłam stopniowo powątpiewać w to, że uniemożliwianie stopowania było jedynie błędem serwisu.
XxYTTxX widziała "czarne coś". Ja zobaczyłam psa wielkości ciężarówki i wielki napis "Zatoka Long Island, Camp Half-Blood".
Już było dla mnie oczywiste, gdzie powinnam była się udać. Poszłam w tamto miejsce i ujrzałam sam środek zaciętej bitwy na miecze, strzały, sztylety, szczotki oraz cegły.
Przeznaczenie wezwało mnie tam, by zginąć. A może to była wina tego filmu, Leona Valdeza lub tej użytkowniczki? Nie wiem.
W drugim życiu będę bardziej uważać na to, w co klikam i w co wierzę.

 - Anka, pobudka! - krzyknęła Anastazja, uderzając mnie miękką i pachnącą rumiankiem poduszką w twarz.
Przeżyłam. Poczekałam parę dni i dopiero wtedy udałam się do Obozu Herosów. Zbierał wówczas siły po stoczonej walce, ale nie narażałam się.
Wyminęłam własne przeznaczenie. Dokonałam niedokonanego. Moje wewnętrzne oko nie chciało umierać tak szybko, tak młodo. Okazało się niezwykle przydatne w sztuce przeżycia wśród romansowych wojen domowych, bogów i potworów.
Nie rozumiem, czemu Rachel wciąż tak uparcie twierdzi, że bredzę.


_______________________________________________
Nocne wypociny </3 Kocham to XDD To nie ma sensu, serio. Szkoda, że naprawdę tak się nie zdarza...

3.16.2015

06. Grząskie bagna Nilu.

Czerwona wstążka przepasała niebo, ciągnąc się za słońcem, niczym nieposłuszny pies na uwięzi.
Zaac, chłopak z domku Demeter nie udzielił Annabeth zadowalającej odpowiedzi. Być może to jej od pewnego czasu kompletnie nic nie odpowiadało.
Dziewczyna spojrzała na dwie córki boga poezji grające w siatkówkę. Dzieci Apolla uwielbiały trafiać do celu, i nie miało znaczenia, czy był to kosz czy tarcza do rzutek. Kayla wygrywała dwoma celnymi rzutami nad Hope Sering, która próbowała nadrobić swój mizerny talent koszykarski długim językiem.
Annabeth słyszała, jak jasnowłosa opowiadała o najnowszych listach przebojów, nudnością wierszy wolnych oraz najgorętszych parach w Obozie Półkrwi.
Jej policzki przybrały na chwilę barwę ciemnego szkarłatu, kiedy usłyszała swoje imię. Nie zdawała sobie sprawy, że nawet taka kapryśnica jak Hope może coś o niej powiedzieć. Na szczęście nie dosłyszała wszystkich kłamstw, które powiedziała na jej temat dziewczyna z domku Apolla.
    Nie minęło sporo czasu, jak nad jeziorem pojawił się Percy. Przez chwilę z wypiekami na twarzy słuchała, jak nimfy wodne szepczą do siebie coś na temat Percy'ego i jego rozdymanego ego. Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, że otaczało ją tak wiele fałszywych osób.
Syn Posejdona wyciągnął do niej rękę z szarmanckim uśmiechem na ustach. Podobało jej się to.
 - Masz zamiar tu siedzieć? - zapytał, kiedy nie przyjęła jego pomocy. Usiadł  obok niej na trawie. - No to mów, co ci powiedział.
Annabeth westchnęła, obejmując Percy'emu szyję. Jej ręka powędrował przez kark do miękkich, kruczoczarnych włosów. Wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem.
 - Och, nie za bardzo... - odpowiedziała właściwie.
    Drzwi zbrojowni otworzyły się i stanął w nich niewysoki, szczupły chłopak. 
 - Dzień dobr-ry - powiedział nerwowo, zajmując miejsce obok rupieci dzieci Aresa. Gdyby Clarisse to zobaczyła, byłoby już po nim. 
 - Cześć - odpowiedziała Annabeth swobodnie. Mimo wszystko, Zaac sprawiał wrażenie wystraszonego królika i jakby się jej bał, nie patrzył na nią, a to na buty, to na swoją torbę.
Dziewczyna uniosła z wyższością podbródek, odgarniając burzę jasnych włosów. 
 - Percy'ego nie ma, miał... coś do załatwienia - wytłumaczyła. Syn Demeter skinął głową. 
 - W porządku - powiedział, poprawiając nerwowo swoją torbę na ramieniu. - Mieliśmy mówić o Reed, prawda? 
 - Tak - odparła, ni ciepło, ni chłodno. - No to słucham. 
Chłopak wziął głęboki oddech. 
 - Chodzi o pomniejszą bogini. Córka Demeter i Posejdona, ona... zrobiła coś złego. 
Zaac przez chwilę wyglądał, jakby połknął piłkę golfową, zrobił się czerwony na twarzy, jakby dostał nagłej gorączki.
Annabeth przez chwilę ogarnęła panika. Co, jeśli przez to, że postanowił jej pomóc coś mu się stanie? Tego sobie nie wybaczy. Na szczęście syn owsiankowej bogini zdołał złapać oddech. 
 - Wyszła za śmiertelnika. Tylko nimfy tak mogą. Od ślubu boginki i śmiertelnika, na którym Eris rzuciła jabłko to niemożliwe. Ale oni uciekli, i zostali ukarani. 
Jasnowłosej podobała się tak historia miłosna. Rozczulająca, smutna i bez szczęśliwego zakończenia. 
 - Znalazła ich Artemida - ciągnął, stając się czerwony po uszy. Annabeth nie miała pojęcia, dlaczego nie można o tym mówić wprost. - Reed składała jej przysięgę. Wiesz, o co chodzi. Za karę stała się bagnistym brzegiem rzeki. Rozmawiałem z nią... przez chwilę, nad Nilem. 
 - Aha - córka Ateny skinęła głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Trochę się zakłopotała. - A co stało się z nim? No wiesz... 
Chłopak otworzył usta, zamierzając coś powiedzieć, ale nie zdążył. Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Pojawiła się w nich tęga sylwetka dziewczyny, nieco starszej od nich. 
Usta Clarisse wykrzywiły się w parodii uśmiechu.
 - A więc teraz kręcisz... z nim? Och - odezwała się córka boga wojny, kręcąc głową. - Rogerson, zostaw moją broń, bo ci nogi z dupy powyrywam, baranie!  
   Annabeth streściła wszystko, zaznaczając wyraźnie wszystko, czego dowiedziała się od Zaac'a. I tak tkwili nadal w martwym punkcie.
Lubiła wdychać słony zapach Percy'ego. Nie, żeby była narkomanką uzależnioną od soli do kąpieli. Po prostu to lubiła.
 - To jak piwnica Pana D - zauważył chłopak. Córka Ateny zmrużyła oczy.
 - Co?
 - Nic - Percy otulił ją ramieniem, z tym swoim uśmiechem na ustach. - No dobra, chodź już. Jest późno.
Wstał i wyciągnął do niej rękę, ale tym razem przyjęła ją z rozkoszą.
   Powinna wracać do swojego domku, ale wyszło trochę inaczej. Idąc przez dróżkę ciągnącą się przez cały obóz, spojrzała na rozmigotane niebo. Z przerażeniem stwierdziła, że zniknęła jedna konstelacja: Zoe Nightshade zniknęła. Puściła dłoń syna Posejdona, spoglądając na niego ze zdziwieniem.
 - Co się stało? - zapytał zielonooki głosem tak miękkim, że nawet charmspeak (czaromowa) dzieci bogini miłości była niczym. I to sprawiło, że natychmiast zapomniała o swoim spostrzeżeniu.
 - Nic - odparła z uśmiechem na ustach, podczas gdy odrzucona, niedająca się podejść część niej zaczynała coś podejrzewać. Niestety, im bliżej był Percy, jej myślenie stawało się mgliste.

Annabeth obudziła się z bólem głowy, który dręczył ją od środka.
 - Hmm... Annabeth, miałaś coś załatwić - mruknął cicho Malcolm, który oberwał wielkim tomiskiem Mitologii dla opornych. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
 - Która godzina? - zapytała jękiem, przykładając dłoń do czoła. Bez zdziwienia stwierdziła, że jest rozgorączkowana. - Nic nie pamiętam...
Syn Ateny wzruszył obojętnie ramionami, rozcierając fioletowego guza.
 - Percy przyprowadził cię ledwo żywą - odpowiedział. - Co do wcześniejszego pytania, jest dopiero wpół do ósmej.
Jasnowłosa dziękowała bogom, że nie dała plamy po raz kolejny. Jej matka nie byłaby z tego zadowolona; to, co działo się z nią ostatnio z pewnością wystarczało.
 - Czekaj... a co ma być dziś?
 - Rachel wraca.
Przez chwilę w ogóle nie interesowało to Annabeth, ale potem wspomnienia wróciły. Rachel miała nadejść z pomocą. Podczas jej nieobecności, nie miała możliwości rozmowy z nią. I szczerze mówiąc, nie miała na to ochoty.
Skinęła głową, mrużąc oczy.
 - Aha - powiedziała niewyraźnie, próbując skupić myśli. - Mogę iść do łazienki?
Chłopak skinął głową.
 - Droga wolna.
Annabeth z małymi trudnościami stała z łóżka, utykając ja jedną nogę niczym Hefajstos. Z zażenowaniem zauważyła, że ktoś pozbawił ją spodni i nawet gdyby był to Percy, nie podobało jej się to. Wyciągnęła spod poduszki jedną z kilku złotych monet.
Zimna woda z kranu okazała się zbawieniem, chociaż mogła się nabawić przy tym paskudnego kataru, jej zamroczone myśli zostały wyzwolone.
Dziewczyna włączyła gorącą, prawie wrzącą wodę. Wytworzyła się wodna mgiełka. Drahma została rzucona.
 - O, Iris, bogini tęczy... przyjmij moją ofiarę - wymamrotała pod nosem - Thalia Grace, aktualne miejsce przebywania Łowczyń Artemidy.
Oczekiwanie trwało dłużej, niż przy normalnej modlitwie, kiedy podaje się, gdzie ktoś jest. Zapewne w zaistniałej sytuacji boginka musiała sobie to wszystko wygoglować.
Pojawiła się mglista twarz przyjaciółki Annabeth, okalanej srebrnym blaskiem. Od ich ostatniej rozmowy nie zmieniła się niczym. Nadal ubierała się na emo, chociaż uparcie twierdziła, że jest punk i wciąż miała tą samą fryzurę. Krótkie włosy, ścięte na chłopięco, budziły kontrowersję wśród innych pomocnic bogini łowów.
 - Thals! Czy ty... palisz?
Dziewczyna podskoczyła niczym oparzona, rzucając papierosa na podłoga i gasząc go butem. W jej oczach malowało się przerażenie.
 - Ann... błagam ciszej. Jeśli ktoś dowie się, że palę w pracy, naślą na nas BHP i... - mówiła szybko i niewyraźnie, ściszając głos.
 - Spokojnie, nie wydam cię - córka Ateny poszła za jej przykładem, mówiąc półszeptem. - Palenie prowadzi do nowotworów, przyczynia się do zgonów...
Łowczyni przewróciła oczami z małym rozbawieniem.
 - Wiem przecież - rzuciła, zakładając ręce na piersi. - Nie mogę tak umrzeć, jestem Łowczynią. Annabeth, uwierz mi, normalnie bym się tego nie chwyciła, ale nie wyrabiam już...
Szare jak burzowe chmury oczy Annabeth zalśniły troską o przyjaciółkę z dzieciństwa oraz niepokojem.
 - Co się stało?
 - Artemida założyła sklep razem Apollem. Robimy konkurencję jej rzymskiej postaci - sapnęła ze wzgardą, trochę z rozbawieniem. - Jakiś pacan ukradł nam wszystkie tostery! Dopiero co wróciłam z poszukiwań.
 - Aha. No to... super - jasnowłosa dziewczyna czuła, że robiła z siebie strasznego barana, mówiąc, że to super. Bo nie było i Thalia o tym wiedziała i córka Zeusa nie skomentowała tego tylko dlatego, że sama znała uczucie potrzeby powiedzenia czegoś, ale żadnych świetnych tekstów.
 - Jakby co, wiesz, gdzie mnie szukać.
Thalia Grace obróciła się, pokazując tył srebrnego podkoszulka z neonowo-żółtym napisem "Łucznik CHĘTNIE POMOGĘ :)", a pod nim adresem sklepu. Annabeth uśmiechnęła się pod nosem.
 - Warto zapamiętać - powiedziała.
Córka Ateny nie chciała martwić przyjaciółki problemami, które zawitały do Obozu Półkrwi. Wyglądało na to, że Łowczynie Artemidy i tak miały całkiem sporo na głowie.
Dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy w łazience znalazł się jasnowłosy Will Solace.
Blady jak ściana, z jedynie różowymi policzkami, świadczącymi o tym, że chyba przebiegł dwu krotność dwóch maratonów. Biedak nawet nie zobaczył napisu na drzwiach z wyraźnie widocznym "toaleta damska".
 - Cla-Clarisse nie żyje.
Było wiele rzeczy, które można było połączyć z Clarisse La Rue i nie - Clarisse nie myśli, Clarisse nie ma urody, oraz masa innych zjadliwych uwag na jej temat. Jednak Clarisse nie żyje było kosmiczne, na maksa niedorzeczne z perspektywy innych. Ona nie mogła dać się tak po prostu zabić. O, nie.

__________________________________________________________
Serio, uważam, że jest zjadliwe i da się to czytać. Oraz, jak wiadomo, mam nadzieję na komentarze, małe leniuszki. Nie jest to najdłuższy w historii bloga, ale chyba jeden z najciekawszych i najbardziej mieszającym w głowie z dotychczasowych.
Co sądzicie o tym, bym się postarała o nową szatę graficzną (szablon)? ;)

3.13.2015

One-Shot 9 "Wróg"

Oni są śmiertelni.
Lou Ellen i Ethan Nakumura mogli oglądać program telewizyjny, który nazywa się dokładnie jak oni. Byli lepsi niż zło armii wielkiego tytana, Kronosa. Byli dla siebie jak napęd.
Teraz jej dom, miejsce wiecznej kary dla niej, stało się znów puste. Nie chciała tam wracać, nie bez Ethana. Nie mogła zobaczyć go z progu, nie mogła pogadać z nim na temat nowych smaków batoników musli pakując plecaki. On już nie wróci.
Nikt na nią nie będzie czekał, a jej dom, serce oraz myśli stały się puste.
Wszyscy widzieli, jak Lou Ellen parzy na całun Ethana Nakamury - syna Nemezis. Mogli współpracować, walcząc ze złem, mogli się przyjaźnić, chociaż Lou myślała o tej sprawie w tym pryzmacie, ponieważ byli wtedy jeszcze dziećmi. Mogli zrobić wiele dobrego dla dzieci pomniejszych bogów. A te wszystkie "mogli", sprawiało, że czuła się oszukana. Oszukana przez życie. Te wszystkie niekończące się możliwości... stały się niemożliwe.
"Chodź, Lou. Możemy walczyć o to, żeby o nas pamiętali. Sprawimy, że Hekate i Nemezis nie zostaną zapomniane. Kronos nam tylko w tym pomoże, on nie jest zły." pamiętała jego słowa, a kiedy je sobie przypominała, chwytał ją ból brzucha. Patrzyła na całuny reszty martwych półbogów. Powinna ich znać, ale... pamiętała tylko Ethana.
Pamiętała, jak bała się odpowiedzieć. Tak? Nie? Tak-nie? Tak, nie, tak, nie, tak, nie.
Wiedziała, jak bardzo Ethan pragnął chwały dla mniejszych bogów, ale czy przyłączenie się do Kronosa, z którym walczyli przecież tyle lat, było odpowiednim wyborem? Nie, to nie było dobre; to było złe, bardzo złe.
Kiedy Lou się nie zgodziła, jego twarz zapłonęła rumieńcem. Nie tym uroczym, jaki pamiętała, ale szkarłatem gniewu.
Odrzucone. Syn zemsty był rozczarowany, ale nie potrafił znaleźć w sobie płomienia, który sprawiłby, że potrafiłby zemścić się na Lou Ellen za jej dobrą decyzję.
"Okej, więc to jest to, co chcesz. Okej, od teraz jesteśmy wrogami." powiedział, tak szybko i boleśnie niszcząc wszystkie lata przyjaźni. Lata, które spędzili razem, szukając czegoś, czego nie znaleźli. Domu, który by ich przyjął. Przytulił ją po raz ostatni, prawie jak za dawnych lat, ale Lou nie widziała tego podobieństwa. Tamte dziecinne przytulanki były inne, bardziej odpowiednie. Wycofał się z jej pola widzenia.
To był strzał, który powalił Lou Ellen na kolana. Żałowała, że nie mogła tamtych utraconych miesięcy spędzić z nim, a ich ostatnie chwile tej dobrej znajomość były szybkie, w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze i przy użyciu niewłaściwych słów.
    Wyszła na scenę. Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa, po prostu uklękła nad całunem herosa, który postawił się Kronosowi i przepłacił to życiem. Paliła całun bohatera Olimpu, Ethana Nakamury, a nie przyjaciela. On dawno stracił swoje znaczenie dla niej. Zbyt wiele popełnił błędów, ale ona nie snuła zemsty. On by jej tego nie zrobił, chociaż ostatecznie byli wrogami, nie poległ jako jej przyjaciel. Płakała za wrogiem.
Lekko szalona Lou Ellen nie zmieni zdania. Zastanawia się, co by się stało, gdyby dołączyła tamtej nocy do Kronosa. Prawdopodobnie także by umarła. Co by było, gdyby Ethan otrząsnął się wcześniej? Wszystko, co czuje to żal - niewybaczalny żal, z którego nie potrafi się otrząsnąć. Ktoś ją skaleczył, a rana wciąż się otwiera.
Teraz przyszłość jest inna, w której pomniejsze bóstwa mają znaczenie dzięki azjatyckim chłopcu imieniem Ethan Nakamura. Lou Ellen stara się nie płakać, ale jej wszystkie myśli kręcą się wokół jednego.
Jeżeli walczyliby oboje po dobrej stronie, Ethan mógłby przeżyć ten dzień. Piekielny dzień, w którym grzebała swoją przeszłość i przyszłość. Cholera, on był ważny. Najważniejszy ze wszystkich. Pal licho z tym Percym Jacksonem... 
Płakała, ocierała łzy z policzków. Przy wszystkich zachowała kamienną twarz. Grzebiesz swojego wroga, nie przyjaciela, Lou - mówił głos Hakate. Wierzyła w tą iluzję.
On pamiętał, wierzył, przyglądał się jej w ogromnej bezsilności przez resztę jej życia. Przez niego nie ufała już nikomu, ceniła sobie każde słowo. Nie potrafił jej przeprosić, nie mógł. Ugrzązł w podziemiach, wiercąc się i pragnąć zapomnieć, jak bardzo wszystko zniszczył. Odrzucił ponowne odrodzenie, żeby się ukarać.
Zniszczył Lou Ellen całe życie, i choć spędziła je spokojnie, nie potrafiła zapomnieć o swoim wrogu. On nadal kochał ją dziecinną miłością, która nie zdążył rozkwitnąć. Ktoś odciął pąk tego kwiatu. I zrobił to on, niczym złośliwy ogrodnik, który boi się, że kwiat będzie brzydki.


________________________________
A oto Ad pokazuje swoje kolejne pomysły, tym razem Ethan x Lou. Serio, mimo, że to dosyć mało znany parring pokochałam go. Tak po prostu. Może dlatego, że Ethan nie żyje i to może dać Lou tysiące myśli. Jedyne, czego żałuję w fanfiction o nich jest to, że nie ma między nimi tak wielkiej zażyłości, w końcu Ethan miał dwanaście jak umarł... żadnych romantycznych scen, so sad. W sumie, oni sami w sobie są romantyczni. Nawet w roli jedynie przyjaciół.