5.10.2016

Koniec obijania! + Gratis ^^

Jestem debilem. Tak, pewnie napiszecie mi, że nie piszę nic nowego - i macie rację. Znów udowadniam Wam swoją wielką niekompetencję.
Zajęłam się pisaniem originala - nie chcę robić z niego wielkiego sekretu jak ze Stwora, to nie tak ważna rzecz, po prostu opowiadanie długości mniej-więcej takiej jak Sowa zwrotna na spojrzenia (ale tym razem to nie żaden ff  i nie ma jakiejś szczególnej magii oprócz wyobraźni ;) )

Opis: Gabriel jest pół-Włochem, który przyjeżdża do Polski z ojcem i starszą siostrą, Rebeccą. Z racji różnic kultury i języka staje się popychadłem. Aż pewnego dnia zjawia się piegowata Sucrette o niezwykle niebieskich oczach, która zmienia dosłownie wszystko, co mogło wydarzyć się kiedykolwiek w jego życiu. A Rebecca uważa go za naiwnego dzieciaka gadającego z wymyśloną przyjaciółką - ba, z trójką wyimaginowanych przyjaciół...
*Na razie Gabriel jest dzieckiem, ale później go postarzę ;)*
*P.S.: nie bierzcie Magii i Mitu na poważnie - to wersja 0.1, jeszcze to zmienię nazwę, po prostu nie mogłam wymyślić w co on też mógł grać :)*

 Chłodne, jesienne powietrze powietrze szczypało w oczy i Gabriel niemal czuł śnieg tylko czekający na okazję, żeby znów zgnębić ludzi. Szczelniej otulił się kurtką, zakrywając nos szalikiem. Nienawidził mrozów. Nawet w wieku sześciu lat ludzie wyśmiewali go za to, że jest "emo", ale chłopiec nie miał pojęcia co to znaczy. Wiedział tylko, że nie lubił tej etykietki na swoich plecach.
Dziwadło. Nie potrafi mówić po polsku. Do tego chodzi ubrany jak mroczny Eskimos.
Jego siostra, Rebecca, zapewniała go, że to nieprawda. To mu wystarczało – jego siostra zawsze miała rację.
Jego palce pod wpływem chłodu drętwiały, utrudniając możliwość gry w jego ulubioną grę. Bez względu na to, że mówili, że Magia i Mit to nie gra dla dziecka. Nie był małym dzieckiem. Uważał, że sześć lat to wystarczająco.
Rebecca mówiła, że czasami dobrze jest być dzieckiem, ale chyba nigdy nie miała na myśli szkoły. Tak bardzo cieszył się, rozpoczynając swoją edukację. Był mądrzejszy od swoich rówieśników, był w stanie przeczytać większość zdań. Uwielbiał czytać zwłaszcza na temat bogów i potworów znanych mu z gry. Od tego się zaczęło - był zmęczony proszeniem Rebeki o odczytywanie mu kart, więc zdecydował się zapamiętać każdy wyraz na ich odwrocie i powoli, kojarząc je z poszczególnymi obrazami, faktycznie zaczęło to działać. Jego nauczycielka, pani Różaniecka, była pod wrażeniem.
Gabriel uważał panią Różaniecką za najlepszą i najładniejszą panią jaką kiedykolwiek spotkał, nawet jeśli nie znał jej prawdziwego imienia. Tylko raz pewien wielki i silny mężczyzna nazwał panią Różaniecką Danutą. Nauczycielka miała jasne włosy i wesołe fiołkowe oczy, szeroki uśmiech, a Rebecca wydawała się lubić wychowawczynię młodszego brata.
Gabriel potarł o siebie dłonie, próbując je ogrzać. Kątem oka zerknął tęsknie na plac zabaw. Jeden z chłopców ze starszej klasy popychał jakieś młodsze dziecko. To sprawiło, że chłopiec przypomniał sobie swój pierwszy dzień w szkole, kiedy to był wszystkim zafascynowany. Do momentu, w którym Sew postawił go w tej samej sytuacji, co tego chłopca.
Już nie lubił szkoły. Tak samo inne dzieci nie lubiły go, bo się od nich różnił. Przeniósł się do Polski przed pięcioma miesiącami, i chociaż jego polszczyzna była dobra ze względu na pochodzenie matki, jego akcent wciąż pozostawiał sporo do życzenia. Czasami koledzy mówili mu, żeby powiedział jakieś trudne słowa. Szczególnie podobały im się właśnie ciężkie i niemal niemożliwe do powiedzenia łamańce językowe i słówka zaczynające się na "h". Nienawidził ich.
- Ej – usłyszał nad sobą i spojrzał w górę, by zobaczyć Sewa stojącego przednim w towarzystwie dwóch kumpli (kumple byli w ostatnim czasie ulubionym słowem Rebecki). - Nadal grasz w te... ee... badziewie, dzieciaku?
- Nie jestem dzieciakiem – mruknął Gabriel, spoglądając na leżące na ziemi figurki.
Sew roześmiał się, ale po chwili spoważniał. Popchnął Gabriela, który upadł do tyłu. Starszy chłopiec podniósł jedną ze statuetek bogiń.
- Kto to? - zapytał z przekąsem.
Ciemnowłosy Gabriel podniósł się z ziemi.
- Atena.
Sew prychnął i rzucił figurkę do chłopaka. Z braku koordynacji nie udało mu się jej złapać – uderzyła go w szczękę.
- Głupie.
- To nie głupie - mruknął Gabriel, podnosząc figurkę. - To ty głupie.
Pochylił się, by zebrać pozostałe, ale wyższy i silniejszy z chłopców chwycił go za rękę.
- Naucz się mówić po polsku – powiedział Sew.
Ścisnął nadgarstek Gabriela i wygiął do tyłu. To nie był pierwszy raz, kiedy to robił i Gabriel już doskonale zdawał sobie sprawę co się stanie z jego ręką, jeśli nie zareaguje. Za pierwszy razem usiłował udawać, że to nie bolało i skończyło się na tym, że chodził przez tydzień w rękawiczkach, żeby ukryć siniaki. Nie powiedział o tym ani ojcu ani Rebecce, oni i bez jego problemów mieli sporo na głowie. A nauczyciele to ignorowali.
Jęk bólu wyrwał się z jego gardła, kiedy próbował wyrwać się z mocnego uścisku. Sew i jego koledzy śmiali się, dopóki ich lider nie puścił go. Razem ze swoimi kumplami odsunęli się od Gabriela, żeby pójść na poszukiwanie kolejnego samotnego dziecka.
Siedząc na chłodnej ławce chłopiec rozmasowywał obolałą dłoń i miał nadzieję, że po tym starciu nie będzie żadnych śladów.
Chciał, żeby wrócili do Włoch. Ba, cofnęli czas i nigdy się tutaj nie pojawili. Ta myśl nie pojawiła się w jego umyśle po raz pierwszy, ale nieustannie prosił Pana, by dano mu jakąś nadzieję.
Pociągnął nosem i otarł łzy, nie pozwalając im się rozlać po policzkach. To byłoby przekleństwo, łzy są ciepłe, ale na takim mrozie szybko zamarzłyby.
- Cześć – odezwał się ktoś za nim dziecięcym głosem.
Odwrócił się w tamtym kierunku. Stojącą tam osobą była dziewczynka w jego wieku. Wyższa od niego, szczupła jak baletnica, o miodowej cerze i twarzy niemal całkowicie pokrytej piegami. Miała czarne, sięgające ramion czarne włosy i ładne, przyciągające wzrok elektrycznie niebieskie oczy. Takie połączenie było niemal przerażające. Za duży biały sweter wisiał na niej jak na wieszaku, a nogawki spodni miała podwienięte, adidasy stare i obdrapane. Nie przypominała zadbane dziecka, ale zdawała się tym nie przejmować.
- Co się stało?
- Nic – mruknął i z przejęciem zaczął zbierać z chodnika swoje karty.
- Jestem Sucrette. Jak chcesz to mogę być Su – powiedziała szatynka, siadając naprzeciwko niego. Podniosła w dwóch palcach jedną z jego kart.
Wyrwał mu ją z ręki.
- Nie dotykaj – warknął.
- Przepraszam. - Su spojrzała na pozostałe karty i figurki rozsypane naokoło. - Co to jest?
- Nic.
Sucrette uniosła brew. W ciągu pięciu lat życia stała się w tym bardzo dobra.
- Niech ci będzie. - Pochyliła głowę i przyjrzała mu się bliżej. - Czemu tak śmiesznie mówisz?
- Nie jestem Polska.
Zachichotała.
- Polakiem – poprawiła go.
- Polakiem... i nie śmiej się ze mnie.
Dziewczynka zmarszczyła czoło.
- Nie śmieję się z ciebie – wyjaśniła. - Skąd jesteś?
Spojrzał na nią, ocierając łzy z oczu, ponieważ przestawał widzieć wyraźnie. Nie wyglądało na to, że z niego drwiła.
- Italia. Włochy.
Twarz dziewczyny rozjaśniła się.
- To fajnie! Jak się mówi "cześć" po włosku?
Gabriel spojrzał na nią ze zdumieniem. Czy ta czarnowłosa dziewczyna naprawdę była tego ciekawa?
- Salve – odparł. - Ciao do kumpli.
- Och – Su przeciągała to krótkie słowo do granic możliwości. - Więc salve jest jak cześć, a ciao to hej?
Chłopiec skinął głową, a mały uśmiech zagościł na jego zazwyczaj smutnej twarzy.
- Co to za gra? - zapytała Sucrette, wskazując na kolorowe karty i figurki teraz ułożone w równym stosach.
- Magia i Mit – wyjaśnił z największą powagą i czcią na jakie stać dziecko. - Gra o potworach i bogach. Greckich.
Ciemnowłosa pokręciła głową, ale uśmiechnęła się do niego życzliwie.
- Nie wiem, o co chodzi.
Gabriel wyciągnął do niej rękę i włożył kartę do jej dłoni.
- Mantykora – powiedział, wręczając ją jej. - Wystaw ją. Na dół... yy... - zawahał się, szukając właściwego słowa - znaczy, na chodnik.
Kiedy to zrobiła, wyciągnął kolejną kartę i umieścił ją naprzeciwko karty przedstawiającą Mantykorę.
- Apollo. - Wskazał na liczbę punktów, wyróżnionych jaskrawą barwą. - Wygrałaś.
Su porównała obydwie liczby i skinęła głową na znak, że rozumie o czym mówił chłopiec.
- Bo Manty-kora ma większą liczbę.
Pokiwał z przejęciem głową.
- Atak – sprecyzował, wskazując na punkty ataku Mantykory. - Obrona – liczba punktów obrony Apolla. A później pokazał punkty ataku Apolla i obrony Mantykory.
Dziewczynka spojrzała na niego i jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
- Rozumiem. Co dostanę, jak wygram?
Gabriel przeszukiwał stos figurek, aż znalazł tą, której szukał i podniósł ją razem z kartą Apolla.
- Przegraną kartę.
- To jest fajne! Mogę grać?
Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało i rozdał karty, po pięć dla każdego z nich.
Niestety, wkrótce usłyszeli głos wołającej go Rebecki, ale zanim zdecydował się wrócić do siostry, Su zdołała wygrać dwa z pięciu karcianych pojedynków, które rozegrali.
- To jest serio zabawne – powiedziała, pomagając zbierać mu karty.
Gabriel uśmiechnął się i skinął głową.
- Tak, zabawa. Trzeba to powtórzyć.
Karty włożył do kieszeni spodni, a figurki do plecaka. Przerzucił go przez ramię i zaczął iść z powrotem do miejsca, w którym odłączył się od starszej siostry.
- Czekaj! - zawołała Su, łapiąc go za ramię. - Nie znam twojego imienia.
- Gabriel.
Na nakrapianej twarzy Sucrette pojawił się figlarny uśmiech.
- Ciao, Gab – krzyknęła, machając mu na pożegnanie.
- Ciao Bella – odpowiedział, nawet nie zadając sobie trudu by poprosić ją, żeby nie nazywała go Gab.
Su roześmiała się, posyłając mu spojrzenie, którego znaczenia nie potrafił znaleźć, ale nie specjalnie go to obchodziło.
Odmachał jej, ale ciemnowłosa dziewczynka zdążyła się odwrócić i pobiec na plac zabaw. W ciągu kilku sekund zniknęła z jego pola widzenia.
Gabriel wrócił do Rebecki z uśmiechem na ustach. To nie zdarzało się mu zbyt często w ostatnim czasie.
- Tato!
Gabriel otworzył drzwi do ich małego mieszkania. Rzucił plecak z figurkami na podłogę, po czym wbiegł do kuchni. Rebecca zatrzymała się na przedpokoju.
- Zdejmij buty, Gabriel – rzuciła, zdejmując kurtkę i zawieszając ją na wieszaku.
Chłopiec zrobił to z ociąganiem.
Ojciec mył naczynia w zlewie. Gabriel nie zapomniał, że to środa, a jak zawsze w środy jego ojciec brał wieczorną bądź nocną zmianę w pracy.
Felice Angelo był wysokim, postawnym mężczyzną o gęstej brodzie i długich, czarnych włosach oraz ziemistej cerze i ciemnych, pochmurnych oczach. Przerażające, jak bardzo Gabriel go przypominał: ten sam zarys szczęki i nos, kruczoczarne włosy i oczy barwą przypominające obsydian. Jedyne, co chłopiec odziedziczył po swojej matce, z urodzenia jasnowłosej Polki, to delikatny, subtelny kształt ust.
- Ciao, Arachidi – powiedział ojciec, wycierając ręce o szmatkę niedale rzuconą na stół. - Jak było na spacerze? - zapytał w języku włoskim.
Gabriel zmarszczył nos, słysząc swój pseudonim. Arachidi oznaczał orzecha ziemnego. Nigdy nie był w stanie dowiedzieć się, dlaczego ojciec akurat tak go nazywał. Tylko tyle, że to był pomysł mamy.
- Dobrze – dopowiedział. Wspiął się na taboret i z kieszeni wyciągnął na stół karty do Magii i Mitu.
Jego ojciec położył przed nim naleśniki i szklankę mleka. Było to jedyne danie, które ich ojciec potrafił ugotować – zazwyczaj kulinarią zajmowała się Rebecca lub wcześniej matka Gabriela.
- Mam przyjaciela! - zawołał, chichocząc.
Ojciec zaśmiał się.
- Naprawdę? Jak ma na imię?
- Su. Nauczyłem ją jak grać w Magię i Mit. Jest bardzo zabawna.
- Jesteś avere una cotta w niej? - dokuczała Rebecca.
Gabriel zmarszczył nos.
- Nie! To orrendo. Niedobre. Jest tylko przyjaciółką.
Ojciec zaśmiał się i wrócił do wcześniejszego zajęcia. Stos brudnych naczyń nadal zalegał w zlewie.
- Su to nie polskie imię, prawda? - zapytała Rebecca.
Czarnowłosy chłopiec zamyślił się.
- Nie pytałem jej o to, ale pełnie nazywa się Sucrette.
- Możesz ją zaprosić na obiad – oznajmił tata.
Twarz chłopczyka rozjaśniła się.
- Tak! Na pewno ją polubicie.
- Jestem tego pewny – odparł mężczyzna. - Ale najpierw zrób swoją pracę domową, jutro idziesz do szkoły. - Spojrzał także na córkę. - Ty też, Becca.
- Nie jestem jedyną osobą w tym domu, który nie lubi zadania domowego. – Dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo do braciszka.
- To głupie! - zaprotestował Gabriel.
Ojciec zachichotał, odkładając płyn do naczyń.
- Przyznaję, zadania w przedszkolu są głupie, ale to nie my ani nauczyciele mamy wpływ na cały system. Wciąż musisz je odrobić.
Chłopiec westchnął przeciągle, ześlizgnął się ze stołka i poszedł do pokoju, który dzielił z siostrą, po plecak. Gdy go niósł, skrzywił się. Jego prawy nadgarstek wciąż go pobolewał od chwili, w której Sew go wygiął. Był także posiniaczony, ale nie zamierzał mówić o tym tacie.
Ale ciągnąc go do kuchni uśmiechnął się, myśląc o Su. I o tym, że miło by było spotkać ją ponownie.