12.25.2015

Deszcz pachnący granatami ("Now and Then" Adele)

W Sylwester będzie 2 część Pidżama Party są nudne, a tymczasem zapraszam do tego songfica. I przepraszam, jeśli coś jest nie tak. To mój pierwszy taki prawdziwy songfic.


Jedno szybkie wejście, jeden krok w tył. Byle przetrwać, byle żyć...
  - Nie możesz go wziąć - mówię, kiedy dziewczyna wącha pachnące szampony.
I wtedy ona go odkłada, spogląda tęsknie, ale idzie za mną. Drobna blondyneczka chowa ukradkiem bułki do plecaka, a ja czuję na plecach ciężar kilku butelek wody.
 - Wiem - mówi cicho, szybko wkładając do swojego mleko i kilka innych potrzebnym nam wszystkich rzeczy. - Nie kradniemy. Pożyczamy... możesz to sobie wmawiać Luke. Ale kiedyś będziesz tego żałował.
Musimy przeżyć. Musimy przetrwać...

Czasami pustka, którą po sobie pozostawiasz rani moje serce,
Tak dotkliwie przeszywa najwrażliwsze części mnie
I wypełnia moje usta słowami, które powodują, że płaczę
Mimo to, że próbuje je powstrzymać.

Dziś wszystko pachnie tobą. Nikła wstążka woni granatów. Granaty, a ciebie nie ma. Pozostał tylko deszcz naszych łez.

Serca są łamane i zmuszone czekać,
Abyśmy powstali z prochu.
Wtedy po naszych policzkach płyną łzy, a nasze dusze wzdychają.
Więc wiemy, że to boli.

Choć tego chcę, nie mogę nic zmienić. I czekam, a wtedy czuję krople wody na moich ramionach. Czekając na ciebie, jestem cały we łzach. Ale ty wrócisz. Na pewno wrócisz. Czy to jest to, co myślę? Czy to twoje  łzy wśród deszczu? Przysięgam, teraz wszystko pachnie granatami...

Nasze serca są łamane i czekają,
Abyśmy powstali z prochów.
Wtedy nasze oczy napełnią się łzami, a dusze głęboko wzdychają.
Wiemy, że to boli.

Byle przeżyć... 
Chora Annabeth kuli się w kącie jaskini, okryta wilgotnymi od deszczu kocami, a ty patrzysz na mnie, jednocześnie próbując rozpalić ognisko mokrym chrustem. 
 - Czego się gapisz? - warczysz na mnie, podenerwowana. A w twoich elektrycznie niebieskich oczach widzę łzy, które na policzkach wydają się tylko smugami po deszczu. Pachniesz granatami.
 - Ktoś musi wiedzieć, o co chodzi - mówię, a moje wargi drżą. Sam w to nie wierzę.
Byle przeżyć... Co będzie dalej? Życie. A po życiu śmierć.

Wtedy za każdym razem moje wspomnienia mnie dobijają,
Wieloma z tych pustych pomysłów, które tworzyliśmy.
Ale razem z czasem i latami, które mnie postarzają
Kocham te, które znam
Są wystarczająco dobre, aby zobrazować deszcz.

Byle przetrwać tacy, jacy jesteśmy...
W tym jednym wspomnieniu śmiejesz się. 
 - Puszczaj, idioto! - wyszarpujesz się z moich objęć, ale wkrótce przestajesz to robić, bo pomiędzy kolejnymi falami śmiechu nie możesz złapać tchu. - Puszczaj, bo się posikam!
Puszczam cię, nieco zniesmaczony, a wtedy powalasz mnie na zieloną trawę zwiastującą wiosnę.
 - Ann, proszę, pomóż! - wołam do dziewczynki, która plecie dla nas wianki z młodych traw i pierwszych kwiatów.
 - Nie - odpowiada, radośnie chichocząc pod nosem.
Zaczynasz się śmiać i wtedy znajduję odpowiedni moment na kolejny atak. Po chwili klepiesz dłonią w ziemię.
  - Dobra, poddaję się.
  - Nie wzięłaś tego szamponu, prawda? - Łagodny zapach granatu nagle do mnie dociera. 
  - A jeśli nawet, to co? - pytasz, patrząc na mnie oskarżycielsko. - Chcę żyć jak człowiek, nawet jeśli... mogę nim nie być, Luke. Poza tym, ty też stanowczo powinieneś się umyć.
Mierzwisz mi włosy z uśmiechem na twarzy. Ale twoje oczy nie sądzą, że może być lepiej.
  - Musi być ktoś, kto nam pomoże - mówię, dotykając jej włosów pachnących granatami. 
  - Może - odpowiada, a ja czuję kroplę deszczu na moich ustach. Znów pada deszcz.
Byle zostać człowiekiem...

Ponieważ serca są łamane i muszą czekać,
Abyśmy powstali z prochu.
Wtedy nasze oczy wypełniają się łzami, a dusze wzdychają.
Więc wiemy, że to boli.

 Jeśli tu ktoś jest człowiekiem, to nie jestem nim ani ja ani ty. Nawet już nie pamiętam, czym jest człowiek... piękna istotą, która nie ma żadnych trosk. Lepszą nawet od bogów. 
Dziś nie pamiętam nic, kiedy znów pada deszcz pachnący granatami. Twoje gorące łzy na moich ustach, kiedy znów cię odwiedzam. Błagam, niech przestanie padać.

Nasze serca są łamane i zmuszone do czekania,
Aby odrodzić nas z prochów.
Wtedy po naszych policzkach płyną łzy, a dusze wzdychają.
Więc wiemy, że to boli.

Czuję się tylko zaginionym cieniem czegoś, czym byłem. Czym oboje byliśmy. A teraz czuję tylko twoje łzy pachnące granatami. Może ktoś wie, czym jesteśmy. A może nikt. Może znów wrócimy do tamtej chwili, życia pełnego iluzji. Ale na razie pada deszcz i doprowadza mnie to do szaleństwa. Bo ten deszcz pachnie całą tobą.

Wiesz kiedy mnie podnieść na duchu, a ja mogę tylko pomóc Ci się zagoić. 

Ale na razie czekam. Może kiedyś nastanie taki czas, kiedy będę taki, jak kiedyś. A może nigdy nim nie byłem. Ale teraz czekam na ciebie i ten deszcz pachnący granatami. Mimo wszystko, jest zbawienny. Kiedy nadejdzie ta chwila, będę tutaj czekał. A może spotkamy się gdzie indziej. Jeśli mnie nie poznasz, to ja znajdę cię. Bylebyś tylko pachniała granatami tak jak wczoraj i dziś.

12.22.2015

Sprostowanie

Przepraszam. Druga część Pidżama Partów miała być dzisiaj. Ale jak widzicie, nie ma jej. Będzie jutro albo w Sylwestra.
Jeszcze raz przepraszam. A tym czasem zastanawiam się, co zrobić w Wywiad z Leo Valdez na drugi lub trzeci dzień świąt (to nasza świąteczna tradycja, Leo musi być!)

12.12.2015

The Moments of Sadico 7 "Piżama Party są nudne" (1/3)

Spóźniony prezent mikołajkowy ;) Uwaga! Tego następna część będzie na 100 procent :) Najpóźniej 22 grudnia. Trzeci część coś na Nowy rok. Jak będziecie komentować, zrobi się czwartą na drugą rocznicę polskiego Sadico (jak ten czas szybko płynie O.o)
A tym czasem czekam na komentarze.
Niech Sadico będzie z Wami!

SADIE

 - Cześć, ludzie. Fajnie, że jesteście - zawołałam, zmuszając się do pogodnego tonu.
To wszystko było tylko i wyłącznie pomysłem Cartera (dla niego ta idea była wspaniała, ale tylko dla niego), aby zaprosić przyjaciół z Obozu Herosów na te Piżama Party. Normalnie nie miałabym nic przeciwko temu, w końcu to jakaś rozrywka w tych ciągłych nudach, ale ten dzień był tak męczący, że liczyłam jedynie na sen.
Percy, Annabeth, Nico, Clarisse, Stollowie, Kayla, Carson, Amanda i nawet Thalia, którą poznałam później, pojawili się w drzwiach dwudziestego pierwszego Nomu. Wszyscy z plecakami z dodatkowymi ubraniami, śpiworami, i przysięgam, że widziałam na plecakach Travisa i Connora wybrzuszenie w kształcie butelki.
 - Wow, to miejsce jest ogromne - zawołał Nico, oglądając uważnie całą salę.
 - Noo... fajniej tu niż nawet w Wielkim Domu - zgodził się Travis. Potem pochylił się do Annabeth i wyszeptał jej coś do ucha. Dziewczyna popukała się w czoło, patrząc mu w oczy.
 - Co ci powiedział? - poprosiłam ją.
 - Powiedział, że nigdy nie zaprojektuję czegoś podobnego.
Uśmiechnęła się słodko, ale ten uśmieszek miał w sobie coś złośliwego, co delikatnie mówiąc - denerwowało mnie. Annabeth była spoko, dało się ją lubić, ale jak zaczynała grę pod tytułem "będę suką przez dobę", przestawała być taka spoko.
Mój kochany braciszek klasnął w dłonie i uśmiechnął się szeroko.
 - Cześć ludzie. Dzięki, że przyszliście! - Kiwnął głową w ich kierunku. - Wasze pokoje są na górze. Mam kanapki z serem i pomidorami. Ogórki się znajdą, jak będziecie chcieć. Pogramy w jakąś grę przez pół godziny, a następnie... - zapowiadało się, że będzie recytować tekst, który w nerwach pisał przez cały dzień. Carter mógł być jakimś geniuszem czy coś w tym stylu, ale na Pidżama Partach się nie znał, więc musiałam jak najszybciej przerwać tą szopkę:
 - Carter, to Piżama Party, nie posiedzenie senatu.
Z jego gardła wydał się nerwowy chichot w ogóle niepasujący do mojego brata.
 - Twój punkt, Sad?
 - To ma być zabawa! - zauważyłam. - Nie możesz wszystkiego planować, bo wyjdzie z tego jakaś stypa.
Kątem oka zauważyłam, jak Connor trącił Travisa ramieniem.
 - Ej, stary, polać blondynie.
Jego brat odpowiedział szerokim uśmiechem od ucha do ucha i skinięciem głową.
 - Po prostu... to ten pierwszy raz, kiedy jestem na jakiejś imprezie. - Skrępowany Carter podrapał się po karku.
O matko. Zapomniałam, że całe życie szlajał się z tatą, który w dodatku nie był typem imprezowicza, po świecie - jaki on długi i szeroki - mając walizkę za dom. Biedny Carter, pewnie nawet nigdy nie grał w siedem minut w niebie.
Niespodziewanie za naszymi plecami otworzył się portal. Półbogowie, którzy nigdy nie widzieli czegoś takiego (oprócz Percy'ego, Annabeth i Nico - za tym ostatnim to długa historia, ale nie czas teraz na to), krzyknęli z zaskoczenia i przerażenia. W momencie, w którym wyłoniła się z niego Zia, dziewczyna miała przytknięte do gardła siedem ostrzy wykonanych z niebiańskiego spiżu. Jej oczy rozszerzyły się i w tym momencie upuściła swoją torbę. Jakie miłe powitanie.
 - Łał! - zawołała ciemnowłosa.
Herosi nagle zdali sobie sprawę, kim jest i szybko schowali broń, a ich policzki przypominały dojrzałe truskawki (nie pytajcie, dlaczego truskawki - nie mam pojęcia).
 - Sorry - przyznał Percy, chociaż nie należał do tych, którzy chcieli poderżnąć Zii gardło.
 - Tak już mamy. Nasze odruchy bojowe uaktywniają się, kiedy ktoś nas przestraszy - dodała Annabeth.
 - To całkowicie nasza wina, zwłaszcza dla kogoś tak pięknego jak ty - dodał Connor, schylając się i całują dłoń dziewczyny mojego brata, która zarumieniła się głęboką czerwienią.
Słysząc te słowa, bałam się, że opluję Nico, śmiejąc się. Ta chęć wzmocniła się, kiedy spojrzałam na Cartera. Zaciskał pięści, jakby zamierzał porządnie przymierzyć Connorowi w twarz. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, syn Hermesa byłby teraz w Elizjum.
 - Hmm... to miło. - Zia uśmiechnęła się przepraszająco, szybko odsuwając dłoń. Spojrzała niepewnie na Cartera, który powoli wracał do siebie. - Więc co to są te Pidżama coś tam, na które mnie zaprosiłeś?
Mój brat wyjaśnił jej to w skrócie, a ona zrozumiała z tego najpewniej bardzo niewiele. Nie umiałam powstrzymać się od zrobienia faceplame. Zia i Carter byli dla siebie stworzenia - obaj mieli w sobie coś z maniaków mitologii egipskiej i nigdy nie mieli życia w normalnym społeczeństwie.
 - Zacznijmy - zagadnął Carter. - Kto chce grać w Prawdę czy wyzwanie?
Wszyscy byli tak znudzeni gadaniem o tym, jak bardzo mój brat jest zacofany, że unieśli ręce. Oczywiście prócz Zii, która nie do końca rozumiał tą grę. Ale w sumie i tak było jedenaście głosów na tak, więc jeden "bez zdania" nie miał tutaj nic do gadania.
Carter zaprowadził nas do salonu, a my odłożyliśmy krzesła na bok, tak by istniała spora wolna przestrzeń i usiedliśmy na dywanie po turecku w okręgu. Organizator całej imprezy poszedł do kuchni i po chwili wrócił z pustą butelką po Coli Light Juliana.
 - Zacznijmy w końcu - ogłosiłam. Zakręciłam butelką. Wypadło na Percy'ego. - Percy, prawda czy wyzwanie?
 - Wyzwanie - powiedział hardo.
Uśmiechnęłam się jednym z uśmiechów Annabeth. Miałam wyzwanie idealne dla syna Posejdona. Chłopak zwęszył pułapkę, więc się skrzywił.
 - Wsadź węgorza do spodni i nie wyciągaj go przez co najmniej jedną minutę.
 - C-co! - wydukał. - Porąbało cię! Pogięło! Nie zrobię tego.
Pomachałam mu palcem przed nosem.
 - Nasze oficjalne zasady nie uwzględniają odmowy i ściągania odzieży. Chciałeś wyzwanie, to je masz. - Z rozbawieniem ułożyłam usta w francuski dzióbek.
 - Od kiedy mamy oficjalne zasady? - pytał urażonym tonem.
 - Od teraz - oznajmiłam. Kurczę, prawie było mi go żal. Haha, nie.
 - Dobra, dobra! Zrobię to. - Poddał się. - Ale na Hadesa, skąd ja wytrzasnę żywego węgorza?
Machnęłam różdżką i w wiadrze pełnym wody pojawił się węgorz długi na cztery stopy. Carter spojrzał na mnie podejrzliwie spod uniesionych wysoko brwi. Na pewno pomyślał coś w stylu ''skąd ona zna zaklęcia przywołujące węgorze?'' Ale tak naprawdę nie chciałby tego wiedzieć.
Jego twarz pobladła.
 - Chyba żartujesz. - Wystarczyło jedno moje spojrzenie, a chwycił węgorza za ogon i włożył do spodni.
Tańczył, jakby rażono go prądem. Skakał z nogi na nogę, jedną ręką trzymając krocze, a drugą posyłając mi salut. Podczas minuty tego przedstawienia, poznałam wiele barwnych słów zarówno po angielsku jak i po starogrecku. Gdyby Zia rozumiała przynajmniej połowę z nich, już opuściłaby nasze towarzystwo.
Dokładnie po minięciu minuty, Percy sięgnął do spodni i wyciągnął z nich węgorza. Wrzucił go z powrotem do wiadra. Totalnie zmęczony, padł na dywan.
 - Nie... żyjesz... - wysapał. - Annabeth, prawda czy wyzwanie?
 - Wyzwanie - odpowiedziała stanowczo.
Zapewne miała nadzieję, że Percy nie da jej nic krępującego, z racji tego, że jest jego dziewczyną. Tak mówiły jej oczy.
 - Pocałuj... Cartera... przez piętnaście sekund... co namniej.
Ej, to było z grubej rury. To mi się spodobało.
Jej ręka drgnęła. Ze strachu? Złości? Wyglądała, jakby chciała do niego podejść i uderzyć go z plaskacza, ale najwyraźniej się rozmyśliła. Podeszła do Cartera i, czerwona jak burak, pocałowała go niezdarnie w usta.
Trwało to piętnaście sekund, a międzyczasie nachyliłam się w stronę Nico.
 - Masz aparat? - zapytałam, a Chłopiec Śmierci skinął głową.
 - Tak - odparł równie cicho jak ja.
Sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął z niego lustrzankę.
 - Dzięki - uśmiechnęłam się, posyłając mu całusa w policzek.
Po dziesięciu sekundach robienia zdjęć, miałam ich wystarczająco, by szantażować i Cartera i Annabeth przez następne dwa lata. Zrobiłam kilka fotografii także Zii, która wyglądała, jakby miała płomienną chęć spalić córkę Ateny na popiół.
Blondynka wróciła na swoje miejsce. Popatrzyła na mnie, a ja, no cóż... wciąż miałam w dłoniach aparat Nico.
 - Sadie, prawda czy wyzwanie?
 - Umm... - Był to moment, w którym się zawahałam. Gdybym wybrała wyzwanie, na pewno zemściłaby się na mnie za wyzwanie, które dałam Percy'emu. Prawda też miała swoje minusy, bo musiało to być pytanie o coś osobistego i żenującego. Ale zawsze lepiej. - Prawda.
 - Jaka jest twoja najbardziej prywatna fantazja o Nico? - zapytała niewinnym głosikiem.
Gdybym miała w ustach jakiś płyn, wyplułabym go na dywan, a potem znów napiłabym się i wypluła. Ale niestety nic akuratnie nie piłam. To Nico miał zawsze pecha, bo zawsze w takich momentach coś miał w ustach.
 - Co?! - Czułam, że jestem bardziej czerwona niż Annabeth całująca mojego brata, Zia, Carter, Percy i Nico razem wziętych. - Coś innego...?
 - Zgodnie z oficjalnymi zasadami - Annabeth pomachała mi palcem przed oczami jak małemu dziecku. - W takich sytuacjach trzeba ściągać ciuchy. Gumki, spinki, szaliki itp. się nie liczą.
Jaka suka! Wykorzystała moje zasady przeciwko mnie. Mogłam to przewidzieć! Przeklęci półbogowie...
Przewróciłam oczami, starając się nie pokazać, że mnie zdenerwowała. Okej.
Ściągnęłam bluzkę, pokazując biały stanik. Czułam na sobie spojrzenia dwudziestu czterech oczu, a te szczególne spojrzenia zdawało się posyłać cztery osoby: Percy, Nico, Travis i Connor. Całe szczęście, że wciąż nie miałam jeszcze rozwiniętych piersi, więc nie mieli za bardzo na co popatrzeć. Ale i tak, na wszystkich bogów, to było okropnie żenujące.
 - Okej - powiedziałam, starając się przestać rumienić. - Nico. Prawda czy wyzwanie?
Na moment odwrócił wzrok, ale potem spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami.
 - Hmm... niech będzie wyzwanie.
Świetnie. Tego trzeba mi było, aby wyjść z tej krępującej sytuacji.
 - Daj mi swoją kurtkę.
 - To nie fair! - zaprotestowała Annabeth, ale posłałam jej zwycięski uśmiech.
 - Sorry Annie, w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
Carter skrzywił się.
 - Ty chyba serio za dużo gadać z Piper - stwierdził, ale nie chciało mi się nawet na to odpowiadać.
Nico ściągnął kurtkę i delikatnie położył ją na moich barkach. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością - odpowiedział mi tym samym.
Odwrócił się z powrotem do grupy.
 - Kayla, prawda czy wyzwanie?
Rudowłosa przez chwilę zastanawiała się.
 - To drugie - powiedziała.
 - Carson, możesz na chwilę wyjść? - poprosił Nico jasnowłosego chłopaka, który wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.
Czarnowłosy spojrzał jeszcze tylko na drzwi, by upewnić się, czy Carson jest już poza zasięgiem słuchu.
 - Masz iść za nim, a potem powiedzieć mu, że jesteś w ciąży i że jakimś cudem to on jest ojcem. I masz wyglądać przekonująco.
Pokręciła głową.
 - Nie ma mowy. Nie jestem z nim znowu pokłócona.
 - Jak nie... to wiesz co. - Nico wyglądał naprawdę przekonująco. Kayla zamrugała i spojrzała na mnie, owiniętą w jego kurtkę.
  - Dobra, zrobię to - postanowiła.
Wszyscy wspólnie zawołaliśmy Carsona, który przyszedł do nas z puszką Coli Light Juliana (prawdopodobnie jesteśmy już trupami na jego liście za całą zgrzewkę wypitej Coli) i usiadł na dywanie obok Rudej, która szybko usiadła mu na kolanach. Pocałowała go z pasją.
 - Co to było? - zapytał chłopak, kiedy odzyskał oddech.
 - Car... ja nie wiem, jak ci to powiedzieć, że jestem w ciąży... zrobiłam testy DNA i jakiś cudem jesteś ojcem... naprawdę nie wiem... - Chwyciła się jego koszulki i zaniosła się płaczem. Prawdziwe łzy spływały jej po policzkach. Gdybym nie słyszała, że to ściema, pewnie sama na miejscu Carsona uwierzyłabym jej.
Obejrzałam twarze innych i sądzę po nich, że nikt nie wiedział, że Kayla tak świetnie udaje.
 - C-co? My nawet... ten tego! - protestował blondyn. Sprawiał wrażenie kogoś, kto może za chwilę zemdleć. Wziął ją za rękę. - Kay, zanim powiem coś całkiem głupiego, muszę wiedzieć: żartujesz sobie ze mnie?
Kayla spojrzała pytająco na Nico, który nieznacznie pokręcił głową.
 - Nie wiem, jak to możliwe, ale to prawda - chlipała dalej. - Bogowie, ja nie wiem, jak to się stało!
Wyraz twarzy Carsona był bezcenny. Zrobiłam jeszcze kilka zdjęć, zanim Kayli skończyły się pomysły na dalsze wkręcanie go w tatusiostwo.
 - Nie żyjesz, Nico - zagroził czarnowłosemu. - Zia, prawda czy wyzwanie?
 - Wyzwanie - odparła dziewczyna.
 - Wyzywam cię, żebyś zapytała Travisa następnego.
Zia spojrzała na niego pytająco, ale w końcu wzruszyła ramionami.
 - Travis, prawda czy wyzwanie? - zapytała.
 - Wyzwanie! - krzyknęli obaj braci jednocześnie. Zia przez chwilę zastanawiała się nad czymś wystarczająco dobrym jak na ich możliwości.
 - Macie... obżartować... Amosa, jeśli tutaj jest. - Carter skrzywił się, słysząc to jedno niepoprawne słowo. - Macie to nagrać a potem nam pokazać. Plus, to ma być coś naprawdę obrzydliwego.
Bracia spojrzeli na siebie, z wielkimi bananami na twarzach. To jak zwykle zwiastowało coś niezwykłego.
 - Plan 4032? - powiedzieli w tym samym momencie.
 - Jasny Zeusie, oczywiście - powiedział Connor.
Chłopcy ruszyli do pokoju mojego wujka, wysłuchawszy instrukcji Cartera, gdzie ów pokój się znajduje.
Szybko usłyszeliśmy głos Amosa rzucającego brzydkie słowa w kilku językach, a potem dwie istoty potykające się o schody. Gdy tylko do nas dotarli, zapytałam:
 - I jak było?
 - Sama zobacz - powiedział starszy z braci, Travis, podając mi kamerę, drżąc pomiędzy napadami śmiechu.
Wszyscy zgromadzili się wokół mnie, wpatrzeni w mały ekranik, w którym na okrągło odtwarzał się film.
Na nim Connor delikatnie otwierał drzwi do pokoju Amosa, przez było widać szczupłe palce Travisa.
 - Serio? - zapytałam.
 - Przewiń - poradził mi Travis. Zrobiłam to.
Wyglądało to tak: w jednym momencie, stryjek miał na ręce bitą śmietanę, w drugim nad jego głową wisiało wiadro. Nagle kamera pokazała, jak Connor pociąga za sznurek. W następnej chwili Amos został oblany wodą. Na samym końcu Travis podszedł go od tyłu i obsypał go... czym?
Nagranie stało się niewyraźne i skończyło się.
Na odpowiedź nie musieliśmy długo czekać - włączyło się następne, o wiele krótsze. Przez osiem sekund przedstawiało Amosa. Całego w... żółtych piórkach. Wszyscy mieli ochotę tarzać się ze śmiechu po podłodze.
 - To było...
 - Widziałeś jego minę?
 - Epickie!
 - Dobra robota, Stollowie!
Kiedy tak śmialiśmy się, przyszedł sam Amos. Nasz zawsze opanowany i spokoju wujek zatrzymał się w połowie schodów i pokazał nam uniwersalne na wszystkie sytuacje "Fuck you", po czym poczłapał z rezygnacją z powrotem na górę.
 - To było genialne. - Clarisse niemal płakała.