Ponieważ jestem mendą i wrzucam tu wszystkie śmieci, których nie mam gdzie udostępnić.
Napisane jakoś jesienią 2018, edytowane ostatecznie teraz pod wpływem chwili i tęsknoty za gimnazjum.
Niespecjalnie spodziewam się jakiejś odpowiedzi, ale byłoby miło, jeśli ktoś to zobaczy/przeczyta :)
PS: wow, blogspot pozwala robić akapity w 2020, nie mogę uwierzyć
_________________________________________
ROZDZIAŁ I
– Co ty masz na twarzy?
Hawke skulił ramiona. Spodziewał się powitania cieplejszego od tego komentarza.
– Naprawdę? Widzisz mnie pierwszy raz od prawie roku i to twoja odpowiedź, kiedy widzisz mnie pierwszy raz od prawie roku?
Zniżył głos do marudnego tenoru Fenrisa, by podkreślić jak śmieszne zabrzmiał.
– „Co ty masz na twarzy?” Co się stało z: „Tęskniłem za tobą, Hawke”, „Nie mogę bez ciebie żyć, Hawke” albo stary dobry sposób, zaciągnąłbyś mnie w krzaki... Minął rok, Fenrisie.
Fenris wyglądał na nieporuszonego wywodami Hawke’a. Elf tylko głupio na niego patrzył i mrugał, jakby czekając, aż sam sobie odpowie.
– To miała być obelga czy naprawdę nie wiesz czym jest broda? – Mrużąc oczy, Hawke przyjrzał się gładkiej skórze na twarzy Fenrisa. – Czy ty w ogóle możesz ją zapuścić?
– Wyglądasz, jakbyś przykleił sobie do twarzy psią sierść.
Hawke posłał mu przeciągłe spojrzenie i zaśmiał się sucho.
– Teraz to zatrzymam ją na zawsze. Będę mógł trzeć nią o twoją gładką jak pupcia niemowlaka elfią skórę. – Błysk irytacji na twarzy maskował jego ciemniejące źrenice. Czy była to jeszcze większe zniecierpliwienie czy też coś zupełnie innego, Hawke nie miał pojęcia. – Czy to przez tatuaże z lyrium? Carver od zawsze miał problem z monobrwią i starał się ją ukryć, i sądzę, że...
Fenris przerwał mu, pożądliwie łapiąc za jego szaty. Bijąc się o uwagę maga, pociągnął go do przodu i zamknął mu usta pocałunkiem. Przypominało to bardziej powitanie niż Hawke się po nim spodziewał. I po dłużących się tygodniach, miesiącach rozłąki o wiele dłuższej, niż tego pragnął. To nie tak, że ostatni rok był gorszy od wszystkiego, co spotkało ich w Kirkwall, ale kiedy nie miał przy swoim boku Fenrisa, wszystko wydawało się jeszcze bladsze i bardziej posępne. Demon w fizycznej Pustce okazał się nie być aż tak straszny. Odegrał to całkiem nieźle. Niemal dałby się nabrać, gdyby dłonie domniemanego elfa nie okazały się tak osobliwie zimne podczas uścisku.
Na Stwórcę, jak bardzo mu go brakowało. Nie mógł uwierzyć, że Fenris nie jest bardziej sfrustrowany całą tą sytuacją od niego. Zdaniem Varricka dodatkowo wyżywał się z tego powodu na tevinterskich handlarzach niewolników. To nie tak, że Hawke chciał go opuścić... został opuszczonym lub...
Chwila. Czyż nie został z tyłu dobrowolnie? Przedyskutowali to. Alistair chciał zostać, ale to on czuł się zobowiązany. Koryfeusz w końcu leżał na jego sumieniu.
– Naprawdę ci się nie podoba? – zapytał Hawke na bezdechu, kiedy Fenris przerwał pocałunek na tyle, by pchnąć go na ścianę swojej piekielnej twierdzy.
– Nie miałem czasu na przyzwyczajenie się – powiedział Fenris. Zniżył swój chrypliwy głos jeszcze niżej niż normalnie. Ten ton sprawiał, że wnętrzności Hawke zachowywały się w sposób niekontrolowany. To zdecydowanie był bardzo, ale to bardzo długi rok.
– Tęskniłem za tobą – oznajmił Hawke. Jego palce samowolnie wsunęły się w irytująco miękkie włosy Fenrisa. Dotykał jego twarzy, wodząc kciukiem po bladych śladach lyrium. Cały czas pozostawały białe, jakby korupcja lyrium w ogóle go nie dotyczyła. Czy to nie był jeden z powodów, dla którego nie zabrał go ze sobą? Kiedy Varric opowiadał mu o czerwonym lyrium, jego pierwszą myślą nie było przecież trzymanie Fenrisa z dala od tego wynaturzenia?
Dlaczego znowu myślał o Varriku? Zwłaszcza teraz, gdy jego Fenris w odpowiedzi przygryzł mu subtelnie opuszek palca. Hawke poczuł się słabo, niedobrze, kolana odmówiły mu posłuszeństwa, kiedy język elfa bez żadnych pohamowań zajmował się jego kciukiem. To był prosty ruch, ale nawet on sprawiał, że Hawke czuł się gotów by w tej chwili, teraz, zaraz, wybuchnąć.
Hawke miał już dość golenia i wiedział, że nie znajdował się w tym samym stanie, w jakim był, opuszczając Kirkwall. Życie w ciągłym biegu doprowadziło do szczuplejszych ramion i bardziej zapadniętych policzków, ale Fenris wyglądał dokładnie tak samo jak w noc, którą go zostawił.
Dlaczego się nie bulwersował? Hawke zostawił mu liścik tuż po ich kłótni. Fenris nie chciał zostać pozostawiony z tyłu, ale myśl, że mógłby stracić jeszcze jedną osobę była nie do zniesienia – więc Hawke zdecydował się zrobić to po cichu.
– Jesteś łaskawszy niż sądziłem – zauważył mag.
Fenris położył palce na dłoni Hawke’a i wyjął kciuk z ust. Mokry, cichy mruk był równie występny co połysk śliny wokół warg elfa.
– Chcesz teraz rozmawiać?
– Nie – odpowiedział bez zawahania Hawke. Pragnął tylko tego. Uciszył się, przyciągając do siebie białowłosego. Przesuwał dłoń po plecach Fenrisa dopóki ich ciała nie stały się idealnie równoległe, a przestrzeń między nimi niemal nieistniejąca. Biodra Fenrisa przycisnęły się do jego boków, a Hawke ukrył twarz w szyi elfa, smakując jego skóry. Delikatnie musnął wargami tatuaże lyrium, chcąc poczuć Fenrisa drżącego pod jego dotykiem.
– Twoja zbroja jest inna – spostrzegł nagle Hawke. Nie pochylał się już tak bardzo i... czy tych kolców nie brakowało przed chwilą?
– Minął rok – zaznaczył nonszalancko Fenris. Pożądanie i zniecierpliwienie mieszały się w chropowatym głosie.
– Tak... oczywiście. – Hawke próbował sprawić, by jego słowa brzmiały jak przeprosiny. Spróbował pocałować go jeszcze raz, z wyjątkiem...
W jaki sposób dostał się z powrotem do Podniebnej Twierdzy? Czy wypadł z Pustki podczas ucieczki przed gigantycznym demonicznym pająkiem (bo to zawsze musiały być pająki)? Albo... Taka bliskość Fenrisa utrudniała logiczne myślenie w taki czy inny sposób, ale żeby...
Nie pocałował go ponownie.
– Co w nim było? – zapytał.
– Co?
Skóra Fenrisa była zbyt opalona, by widać było na niej rumieńce, chyba, że stali naprawdę blisko, ale delikatnie zabarwiły blade ślady na podbródku.
– List, który ci zostawiłem. Co w nim napisałem?
Gdyby Fenris go przeczytał, na pewno by pamiętał. Wtedy tę rozmowę rozpoczęliby od awantury. Hawke wręcz zapisał magiczne zaklęcie sprawiające, że będzie na niego zły. Gniew był łatwiejszy niż wypełnianie listu tymi wszystkimi obietnicami, których nie mógł dotrzymać, a które mogły sprawić, że Fenris podążyłby za nim. Fenris uderzyłby go przed lub tuż po pocałunku. Nie pozwoliłby tym ostatnim słowom pozostać bez komentarza. Wykluczone, że Fenris zapomniał, co było na tamtej kartce.
Fenris nie odpowiadał. Patrzył tylko na niego z lekko uniesioną brwią, jakby zamierzał się powtórzyć. „Chcesz teraz rozmawiać?”
Kurwa.
– Wciąż jestem w Pustce. – Znaczenie tych słów dotarło do Hawke’e już po wypowiedzeniu ich. Cofnął się, nie znajdując za sobą żadnej ściany, ale zimną i ostrą powierzchnię skały.
Demon pożądania pożerał go wzrokiem, a tuż obok leżało przesuszone, na wpół zamarznięte truchło gigantycznego pająka.
– No cóż – powiedział, a jego głos napiął się, trzeszcząc mu w uszach. Rzeczywistość zaczęła się przeistaczać, a jego fizyczne obrażenia dawać o sobie znać. Patrzył na twarz Fenrisa zakrzywioną w pryzmacie prawdziwej postaci demona. Wyglądał jak jego elf odbity w potłuczonym zwierciadle. – Naprawdę się poprawiliście. Ostatnim razem, kiedy jeden z was próbował, nie było nawet w połowie tak realistycznie.
– W Pustce wszystko jest prawdziwe. – Głos Fenrisa odbił się echem od nieistniejących ścian zamku, we własnym, demonicznym rytmie.
– Nieco na odwal się – odparł Hawke. – Ale wiem co masz na myśli. Fizyczna Pustka, fizyczny... eeehem... Jak złapię coś od jakiegoś, pierwszego lepszego, podejrzanego demona to prawdziwy Fenris wyrwie mi serce. Niestety, dosłownie. Więc nie, nie jestem zainteresowany.
Demon zaśmiał się sycząco.
– Teraz jesteś tutaj. Utknąłeś. Zostań ze mną, a sprawię, że zapomnisz, że nie jestem nim.
Utknął. Inkwizytor zamknął szczelinę, gdy reszcie udało się bezpiecznie opuścić Pustkę. Wszystko skończyło się dobrze; to była ryzykowna dramatyczna ucieczka i nawet Hawke zakładał, że jej nie przeżyje.
Pokonanie bestii wymagało od niego wiele wysiłku. Nie miał pewności, czy ma jeszcze siłę stawić czoła demonowi pożądania czy innym plugastwom, które ściągał na siebie samym istnieniem.
– Nie chcę walczyć – oświadczył demon pożądania. Fałszywa twarz Fenrisa uśmiechnęła się odrobinę zbyt szeroko. Hawke zawsze robił wszystko, by zasłużyć na prawdziwy uśmiech – ten fałszywy okazał się więc o wiele gorszym pomysłem niż jakakolwiek seksowna sztuczka z kciukiem, którą mógł teraz wymyślić demon.
– Szkoda – mruknął Hawke. Pustka sama w sobie często kształtowała się dla śniących, szczególnie takich jak Feynriel. Nigdy nie było to szczególną umiejętnością Hawke’a, ale był tu fizycznie i ta fizyczność w Pustce dała mu wystarczającą przewagę, by ostatecznie zabić demona. Nowoodkryty gniew spowodował, że pożądanie zniknęło z jego myśli na tyle, by sobie przypomnieć o niebezpieczeństwie. Cisnął laską w ziemię, pozwalając płomieniom buchnąć w powietrze i spalić przeklętego demona, wysyłając go do... tutaj.
Pustka. No tak. Jasne. Super, świetnie.
Jego krzyk coraz mniej przypominał Fenrisa, gdy błagalnie wyciągał ręce w jego kierunku. Kiedy go unicestwił, złość Hawke’a podsyciła płomienie.
Już wcześniej został ranny; to oczywiste. Nie był w stanie pokonać demona koszmaru bez co najmniej kilku poważnych obrażeń. Teraz, gdy nie miał dość żywej pokusy, odczuł je znowu, naciskające na poobijane żebra. Zsunął się na ziemię, z trudem łapiąc oddech, i podświadomie zdając sobie sprawę, że panika pochodziła z czegoś więcej niż samych ran.
Szczelina została zamknięta. Utknął w Pustce. Utknął w pieprzonej Pustce.
– Varric opowie historię o mojej bohaterskiej ofierze – oznajmił Hawke, głośno, starając się zachować zdrowy rozsądek; udawać, że są przy nim jego przyjaciele. – Nikt się nie dowie, jak niesamowicie wyglądałem roztrzaskując głowę demona tuż przed zamarznięciem. Tragedia w najwyż-najwyższym stopniu.
Jego głos się załamał. Brawura była łatwiejsza do sfingowania przed przyjaciółmi – teraz, kiedy demon pożądania nie żył, dławiła go cisza i spokój.
Po pierwsze, potrzebował odpoczynku. Potem się uleczyć. A następnie... wydostać się z tego piekła. Jeden haczyk: nie miał pojęcia jak to zrobić bez świecących, zielonych drzwi. Nie mógł sobie, ot tak, zapukać. Rozśmieszył go własny żart i zaśmiał się niskim, gardłowym, prawie panicznym chichotem. Przynajmniej brzmiało to jak śmiech. To już coś.
– Są jeszcze inne szczeliny.
Nie był to głos, jakiego spodziewał się Hawke. Oczekiwał na kolejny demoniczny zamach na jego życie, choć może nie tak prędko po ostatnim; ale z pewnością nie tego głosu.
Demon miał czelność nawet wyglądać jak on w jego ostatnich chwilach. Od niechlujnie uczesanych blond włosów i kilkudniowego zarostu, po lekko zapadniętych policzków z wyczerpania zbyt długim czasem spędzonym na planowaniu pozbycia się Świątyni. Hawke nie miał pojęcia co o tym myśleć, spojrzał na niego więc obojętnie, choć z zaskoczeniem i otwartymi ustami.
– Pycha? – zapytał Hawke, nie mogąc zmusić się do podniesienia z kolan. Starł zimny pot z czoła wierzchem dłoni. – Czy istnieje tu u was demon ironii? Pasowałoby to, biorąc pod uwagę formę demona, który mnie zabije.
– Nie jestem demonem.
– Nie? – dociekał Hawke. – Więc jesteś duszą Andersa? Zaraz, nie. Ta dziwna postać w wysokim kapeluszu była Boską, ale też nią nie była. Czy muszę ci wykupić papierek na pełnoprawny tytuł demona, czy może mnie zabijesz i obędzie się bez papierologii? Nienawidzę jej. Rujnowała mi nerwy, zdrowie i czas wolny kiedy byłem wicehrabią...
– Jestem tu, żeby ci pomóc, Hawke – powiedział demon-Anders, który nawet nie próbował naśladować prawdziwego Andersa, ich podobieństwo przebiegało w bardziej naturalny sposób. Głos trafiał w odpowiednie dźwięki, ale był za sztywny, nie miał nawet jednej nuty szaleństwa, zbyt pewny. Brzmiał jak morderca ze złotym sercem; chodząca sprzeczność.
Trochę jak Anders, a jednak nie.
Hawke nadal pamiętał uczucie, jakie towarzyszyło mu, gdy wsunął ostrze między żebra maga. Wciąż słyszał dźwięk, jaki Andersowi wydał z siebie na łożu śmierci i z jakim spokojem to odebrał. Hawke nie odważył się wtedy spojrzeć na Fenrisa czy Aveline, zbyt przerażony, że w ich oczach dostrzeże aprobatę. Spojrzał tylko na Varrica, który zrozumiał, że Hawke nigdy nie chciał musieć się do tego uciekać.
– Lenistwo? – zgadywał Hawke. – Bo jakoś nie kwapisz się, żeby mnie zabić.
– Są inne szczeliny – powtórzył demon o twarzy Andersa.
– Jesteś skurwysynem. Pogódź się z tym wreszcie.
Potwornie powolne westchnienie było irytujące, ale wciąż nie przypominał Andersa. To coś nawet nie starało się osiągnąć takiego efektu.
– Przekonałeś się już, że twoje połączenie z Pustką pozwala ci używać większej mocy niż twoja kraina. Jeśli pamiętasz, czego cię nauczył, te rany cię nie pokonają.
– Jak dotąd jesteś najgorszym demonem prawiącym morały, jakiego w życiu spotkałem – odchrząknął Hawke. – Anders nazwałby mnie szalonym głupcem i sam mnie uzdrowił. I rzadko mawiał o sobie w trzeciej osobie.
– Nie jestem Andersem.
– Nie jesteś? – zaakcentował Hawke z fałszywym entuzjazmem, trochę zbyt głośno, by ukryć ból pod żebrami. Zastanawiał się, czy trucizna dostała się dokładnie w to samo miejsce, w którym nóż wbił się w ciało Andersa. – W takim razie daj mi się pośmiać – dodał, próbując przemienić świszczący jęk bólu w śmiech. – Kim jesteś?
– Sprawiedliwością.
Hawke nie odpowiedział. Trudno było mówić, kiedy starał się pamiętać o oddychaniu.
– Śmierć Andersa przerwała nasze połączenie, ale minęło zbyt wiele czasu, odkąd używałem własnej formy, aby pamiętać, jak wyglądała – kontynuował demon.
– Więc zabiłem człowieka i uratowałem potwora – wykrztusił w końcu Hawke. Głos zadrżał mu z goryczy. Jego wybory naprawdę zdawały się nie mieć już żadnego znaczenia. Często zastanawiał się, czy kiedykolwiek rzeczywiście poznał prawdziwego Anders, ale patrząc teraz na tego demona i widząc, jak bardzo różnił się od jego przyjaciela, odpowiedź była oczywista.
– Nie jestem demonem – odparła Sprawiedliwość, wpatrując się w Hawke’a. Przyglądał się jej z uwagą, a może tylko ogólnikowo. Zdawało mu się, że Sprawiedliwość wyglądała jednocześnie jeszcze mniej jak Anders oraz jeszcze bardziej jak Anders podczas kilku okazji, kiedy ten nie panował całkowicie nad sobą... Sprawiedliwość nigdy nie była jedynie ideą, ale tkwiącą w nim żywą istotą.
– Spróbuj sprzedać ten tekst Merrill – zaproponował Hawke. – Ale nawet ona go nie kupi.
– To, czy mi wierzysz, nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, że uciekniesz z tego miejsca.
– Dlaczego? – spytał Hawke. Wolał, by zabił go demon pożądania. Przynajmniej mógłby jeszcze raz zobaczyć Fenrisa.
– Pustka nie jest dla ludzi. Koryfeusz udowodnił to swoim błędem. Tutaj twoja śmierć lub życie nie ma znaczenia. W ten czy inny sposób zdeprawujesz to miejsce swoją istotą.
– Są inne szczeliny – powtórzył jeszcze raz Hawke. Przynajmniej były. Widział, jak Inkwizytor je zamykał.
Podenerwowane spojrzenie na twarzy Sprawiedliwości wyglądało tak bardzo jak mina Andersa „przecież ci mówiłem”, że Hawke chciał uderzyć go swoją laską.
– Więc plan jest taki: uleczę się... – zaczął Hawke, nienawidząc faktu, że rozmowa z marną imitacją Andersa sprawiała, że czuł się mniej rozsądny niż rozmawiając z samym sobą. – Przetrwam demony w Pustce i znajdę kolejną szczelinę, mając nadzieję, że nie zrzuci mnie z wysokości pięćdziesięciu stóp?
Sprawiedliwość przytaknęła.
Hawke wziął głęboki wdech i syknął z bólu, który tym spowodował.
– Prawdziwy Anders byłby w tej chwili pomocny, nie jestem... tak uzdolniony w uzdrawianiu siebie.
– To jak leczenie innych – stwierdziła Sprawiedliwość, nareszcie brzmiąc jak Anders. Hawke nie mógł tego znieść i odwrócił wzrok.
Asystowanie magowi w jego klinice było jedną z czynności, do których Hawke zgłosił się podczas boleśnie nudnego roku, w którym odzyskiwał siły po walce z Arishokiem (Varric sporo podkoloryzował swoje opowieści w stosunku do prawdziwego przebiegu bitwy, między innymi bliskości jego zgonu). Anders martwił się o niego, a Fenris spędzał większość czasu na unikaniu go, odkąd opuścił jego sypialnię bez żadnego wyjaśnienia.
– Nie możesz ot tak odczarować jej ran – zbeształ go radośnie Anders, zadowolony z powodu jego zaangażowania. Hawke nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuł się tak rozluźniony. Prawdopodobnie pomógł fakt, że nie miała wewnętrznego krwotoku.
Stwórco, życie było ostatnio takie monotonne.
– Nie widzę, żeby narzekała – odparł Hawke i mała elfka zachichotała, ale jej ucho wciąż wyglądało nieciekawie. Był w stanie trochę zatamować krwawienie, ale za każdym razem, gdy próbował wykorzystać manę do zasklepienia rany, czuł ostatni oddech Bethany na palcach i nic się nie działo.
Anders westchnął i wziął go za rękę, kładąc ją jeszcze raz na spiczastym uchu dziewczynki.
– Skup się. Poczuj, co jest nie tak i jak chce się zaleczyć. Wiesz, jak to powinno wyglądać.
– Chcesz mieć jedno ucho trochę dłuższe od drugiego? – zapytał dziewczynkę, a jej oczy rozszerzyły się nieco. Kiedy zobaczyła chuligański uśmiech, którym ją obdarzył, znów zachichotała nerwowo i to odwróciło jej uwagę od bólu. – Tylko troszeczkę, tak centymetr lub dwa, będziesz wyglądać naprawdę stylowo.
– Hawke – wykrztusił zakłopotany Anders.
– Dobra, dobra. – Przez ostatni miesiąc Hawke czuł się wyczerpany. Nawet uczestnictwo w tej szalonej imprezie opijającej jego nowy tytuł bohatera Kirkwall, czy jakkolwiek go teraz nazywali, nie przyniosło mu ulgi. Jak miał naprawić ucho dziecka, które ledwo znał? Nie był w stanie ocalić własnej siostry.
Nie powstrzymało go to przed spróbowaniem. Dłoń Andersa była ciepła, a on nie był pewien, w jaki sposób drugi mag pomagał mu się skupić, ale Hawke poczuł, jak ciepło uszło z ucha, zakażonego i krwawiącego. Musiało ostygnąć.
– Dobrze, a teraz skup się na żywiołach – mruknął spokojnie Anders. – Jest łatwiej, kiedy korzysta się ze swoich naturalnych zdolności.
– Jeśli poczekam, aż będzie na tyle dorosła, żeby z nią flirtować, to jej ucho zdąży odpaść – zażartował Hawke. Nie uraził tym niewinnej dziewczyny, ale Anders prychnął. – Przepraszam. – Mruknął do swojego biednego obiektu testowego i przyjął radę blondyna.
Chłód pozbył się zakażenia i kiedy już to zrobił, połączenie naderwanej tkanki chrzęstnej z delikatną, dobrze ukrwioną skórą głowy stało się trochę łatwiejsze. Nie istniała żadna oddzielna kategoria magii łączącej ze sobą tkanki, ale każdy odpowiednio przemyślany sposób mógł okazać się dobry.
– Już lepiej, Arne? – zapytał ostrożnie Anders. Tak, oczywiście, że zawsze pamiętał wszystkie imiona.
Mała dziewczynka kiwnęła głową i uśmiechnęła się do nich bezzębnie. Wybełkotała po elficku coś, czego Hawke nie potrafił przetłumaczyć, i oblała się płomiennym rumieńcem, a Anders roześmiał się. Zeskoczyła ze stołu, by wrócić do matki.
Dłoń Andersa wciąż spoczywała na dłoni Hawke’a. Uzdrowiciel zawahał się, zanim ją stamtąd zabrał. Jaskraworóżowego koloru jego policzków nie udało mu się ukryć pod taką bladą skórą.
Gdyby działo się to kilka miesięcy wcześniej, być może Hawke naciskałby i zmusił go do większym wypieków, ale teraz potrafił myśleć tylko o białowłosym elfie, do którego był przywiązany. Elfie, który pomógł uratować miasto, ale nie pojawił się na tej cholernej imprezie.
– Uzdrawianie jest naturalnym talentem każdego maga – mówił Anders, bezsensownie przekładając z miejsca na miejsce niektóre zioła, tylko po to, by zająć czymś ręce. – To nie jest kolejne kłamstwo, które próbuje wciskać nam Zakon. To po prostu... dar. Moglibyśmy zrobić tyle dobrego, gdyby tylko to zauważyli.
– Przeczytałem twój manifest – wykrztusił bezmyślnie Hawke, próbując oprzeć się chęci, by roztrzepać włosy Andersa związane w luźną kitę. – Kilka razy. Trudno go zignorować, gdy wciąż chowasz go między moimi książkami.
Musiał zdobyć dla Fenrisa kolejną książkę. Nadal rozmawiali, nawet jeśli nie były to rozmowy w rodzaju, które Hawke chciałby prowadzić. Byłby arogancki, gdyby odwołał swoją ofertę pomocy byłemu niewolnikowi w nauce czytania, z powodu jednej nocy i nieznanych uczuć walczących o dominację każdym razem, gdy patrzyły na niego tymi ciemnozielonymi oczami.
Anders odpowiedział coś, czego Hawke nie uchwycił w chwili roztargnienia. Automatycznie uśmiechnął się i przytaknął, zamiast przyznać, że nie słuchał.
Medyk znów się zaczerwienił, odwzajemnił uśmiech i zawołał kolejnego pacjenta do środka.
Hawke starał się nie skupiać na słowach, które stracił w tamtym momencie, a bardziej na wspomnieniu uleczenia tego ucha. Od tamtej pory leczył o wiele więcej; im lepiej, tym bardziej Anders zatracał się w swoich planach wzniecenia buntu.
Żebra najpierw wróciły się na swoje miejsce, pozwalając mu oddychać, ale pozostawiły wnętrzności posiniaczone i krwawiące. Pustka stanowiła nieskończone źródło mocy, ale Hawke zabrał jej tylko trochę, wiedząc, że daje tym znak swojej obecności pobliskim demonom.
Po kilku minutach zdołał się podnieść. Choć nie brakowało mu wszechobecnej energii, nie pomagała ona na kości zmęczone walką.
– Te całe „egzorcyzmy” były twoim pomysłem?
– Nie – odpowiedziało Sprawiedliwość. – Jego.
– Kurwa, oczywiście – mruknął Hawke i rozejrzał się po niekończącej się, słabo oświetlonej równi bezwzględnej Pustki. – Prawdopodobnie jego plan nie poszedłby tak dobrze, gdyby przyszedł do mnie i powiedział: „Słuchaj, Hawke, jest taka bomba, którą chciałbym zbudować, żeby wysadzić Świątynię i wszystkie te sieroty w powietrze”.
Czuli ich wrzaski, on i Merrill. Pozostali, Carver, Aveline, Varric, Sebastian i Isabela obserwowali w osłupiającym przerażeniu, ale tylko Merrill mogła tak samo współodczuwać, jak w tej eksplozji śmierć biła tak szybko, tak boleśnie, tak głośno.
Fenris nawet się nie zdziwił.
Hawke przekroczył pozostałości demona pożądania, ignorując, że wciąż nieco przypominał miłość jego życia.
– Czy jest kierunek, w którym mam zmierzać albo... – Odwrócił się w stronę miejsca, gdzie wcześniej stała Sprawiedliwość, ale niczego tam nie było. – Fantastycznie.
Czy byłoby lepiej, gdyby okazała się prawdziwa, czy też była wynikiem omamów po utracie krwi?
Żadna odpowiedź nie padła ani od fałszywych głosów ani z jego własnych ust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.