12.27.2020

"SZLAK" (3/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ III

        Hawke nie śnił, prawdopodobnie dlatego, że już znajdował się w Pustce, ale kiedy się obudził, poczuł się odrobinę mniej obłąkany. Sprawiedliwości już nie było, a w jego miejscu pojawił się kot. Szybko zasnął, ułożony na kolanach Hawke w formie małej kulki, przypominając poduszkę. Pogładził delikatnie jego futro i siedział tak przez minutę, aż rudzielec postawił uszy i zeskoczył z gracją, idąc dalej.

        – Też nie lubisz Sprawiedliwości? – zgadnął Hawke, podnosząc się z miejsca z większą łatwością niż się spodziewał. Czuł się trochę mniej dziwacznie, rozmawiając z demonem, kiedy największe wyczerpanie minęło.

Kot potrząsnął uszami i pobiegł dalej, oczekując, że podąży za nim. Hawke zauważył, że krajobraz uległ całkowitej zmianie. Nie było żadnych oznak, które dałyby mu pewność, że już tu był; ani zielonego, jaskrawego punktu w oddali. Nie widząc lepszej alternatywy, ruszył za kotem.

Sen był bardziej odświeżający niż potrzebował. Hawke mógł zawiesić swoją laskę na plecach i utrzymać stałe tempo marszu. Nie było zbyt wiele do podziwiania po drodze. Krajobraz stanowił paradę monotonności. Przed nim rozciągały się rozległe szare równiny z urwistymi klifami,  nie podobne do żadnego znajomego zakątka Thedas.

Hawke pstryknął palcami.

    – Pan Skoczysław! – wykrzyknął zbyt głośno i zbyt nagle, bo kot nastroszył się i zamiauczał żałośnie. – Przepraszam. Tak nazywał się kot Andersa. Pan Skoczysław.

Kot nadal wyglądał na zirytowanego, że w ogóle śmiał mu przeszkadzać, więc Hawke starał się usprawiedliwić:

         – Chyba jesteście do siebie podobni, ale nie martw się, nie będę nazywał cię tak idiotycznie nazywał. Ale uważaj, kiedyś chciałem nazwać psa „Ryj Carvera”.

Kot wciąż się w niego wpatrywał, przez cały czas osobliwie nie mrugając. Powoli zakołysał rudym ogonem, muskając ziemię.

        – Bo zawsze powtarzał, że nienawidzi tego psa. – Ruff miał okropny zwyczaj. Tarzał się w błocie, a potem kładł na łóżku jego brata. Oczywiście nie istniał żaden związek pomiędzy tym, a miesiącem, który Hawke poświęcił na nauczeniu go sztuczek. – Wtedy Carver musiałby krzyknąć „Nienawidzę Ryja Carvera!”... – Hawke pokręcił głową i zaśmiał się lekko na własny, niezabawny żart. – Miałem czternaście lat.

Kot fuknął i wrócił do drogi, jak gdyby nigdy się nie odezwał.

    – Pies uznaje mnie za zabawnego – mruknął Hawke, podążając za nim. Zastanawiał się teraz, dlaczego nie spotkał żadnego demona od czasu pojawienia się zwierzaka. Może futrzak był przyjaznym duchem.  Skoro opiekunką Inkwizytora była Boska, to Hawke mógł dostać... kota, prawda?

    – Chyba opętał mnie demon ironii – rzekł nieco głośniej. Kot nie odpowiedział. Czując się podejrzliwszy, Hawke postanowił przez jakiś czas trzymać język za zębami. Musiał się upewnić, że kot-duch nie był w rzeczywistości demonem-kotem i nie prowadził go prosto do gigantycznej przepaści.

        Szacowanie czasu na podstawie ilości postawianych kroków było zbyt uciążliwe, więc Hawke zaczął liczyć kule lodu, które zużył. Wyczarował cztery, a kot nie wydawał się zainteresowany, gdy zaoferował mu jedną z nich. Gdyby wcześniej sprawdzał, jak często robił się spragniony, byłby w stanie odtworzyć ile czasu zajęło mu znalezienie zielonej, świecącego punktu.

Pobiegł w jej kierunku; adrenalina wyparła zmęczenie. Kot przebiegł obok niego, dotrzymując mu z łatwością kroku, co oznaczało, że był to albo bardzo szybki kot, albo Hawke zwolnił, choć nie mógł doczekać się ucieczki. Ziemia pod jego stopami rozstąpiła się, tworząc barierę, która oddzieliła go od szczeliny.

Hawke chwycił kota-ducha i wyciągnął laskę, by utworzyć lodowy most. Przeszedł nim nad przepaścią i rozbił, schodząc z niego. Szczelina w Pustce była coraz bliżej; czuł, jak prawdziwy świat pociąga go do siebie. W końcu zrozumiał, dlaczego demony bez względu na koszty tak pragną dostać się do środka.

Wtedy zielone światło rozbłysło na niebie i eksplodowało, potrząsając ziemią pod stopami i posyłał Hawke’a do tyłu.

W chwili, gdy spojrzał w górę, pożałował, że to zrobił. Zniknęła. Szczelina się zamknęła, a jego ucieczka się zakończyła. Wycieńczenie zatrząsnęło jego kościami i oparł czoło o ziemię. Może demon-Carver miał rację – to było jego piekło. Dokładnie to, na co zasłużył. Dokładnie to, o co się prosił.

        – Nie.

Najgorsze było to, że rzeczy, które najbardziej kochał w Fenrisie, były również najbardziej denerwujące.

        – Chcę to przedyskutować.

        – Nie – powtórzył Fenris, krzyżując ręce na piersi.

        – Fenris – powiedział Hawke, starając się, by jego głos nie wywołał większej irytacji. – To nie potrwa długo, tylko dopóki tego nie rozwiążę.

Fenris wyglądał, jakby ta sprzeczka dobiegła już końca.

        – Tolerowałem już twoją potrzebę pomocy każdej osobie, która cię o to poprosi, ale nie zrobisz tego sam.

        – Jesteśmy atakowani prawie codziennie odkąd opuściliśmy Kirkwall – odpowiedział Hawke. – Elf i człowiek podróżujący razem mają wystarczająco dużo kłopotów bez trwającej wojny między magami a Templariuszami, nie wspominając jeszcze o tych draniach z Starkhaven obwiniających mnie za wszystko, łącznie z samą Plagą.

        – Zawsze mieliśmy wrogów.

        – Prawie umarłeś! – warknął Hawke. Zmiana na twarzy Fenrisa była natychmiastowa. To nie była już sprzeczka wywołana zbyt wieloma nocami spędzonymi w niewygodnym namiocie, teraz była to kłótnia, na którą trzeba było odpowiedzieć.

Spojrzenie było takie same, ale zwięzłość głosu Fenrisa była ostrzejsza niż zwykle.

        – Bo wyglądaliśmy na bezbronnych. Gdyby ten bandyta postawił na swoim, to ty byś umarł.

Nie rozumiał. Carver również.

        – Więc pozwól mi umrzeć – oznajmił Hawke. Fenris wyglądał, jakby wiatr  miał zwalić go z nóg, podobnie jak gdy trafił go tamten nóż. Hawke wówczas spędził całą noc, żałując, że nie ma chociaż jednej dziesiątej umiejętności Andersa.

        – To się nigdy nie wydarzy – rzucił ostro Fenris. – Umrę zanim to się stanie.

         – To jest właśnie mój problem – potwierdził swoje przypuszczenia mag. Nie odważył się wyciągnąć ręki po Fenrisa, zbyt się bojąc, że on sam albo elf rozpadnie się przez prosty dotyk. – Nie pomogłem ci zabić Danariusa tylko po to, żebyś został niewolnikiem kogoś innego.

Fenris wpatrywał się w niego. Kilka lat wcześniej taki komentarz sprawiłby, że uciekłby, żeby tylko nie musieć oglądać tych zielonych oczu wpatrujących się w niego z gniewem, który sam wzniecił.

        – To mój wybór.

        – To też był twój wybór – zaznaczył Hawke, wskazując ślady jasnego lyrium piętnujące jego skórę. Nigdy nie potrafił pilnować języka przy Fenrisie.

Fenris warknął na niego i popchnął boleśnie na najbliższe drzewo. Kora uderzyła w łopatki Hawke’a, ale nie poruszył się, tylko patrzył na Fenrisa i dławił w sobie niewypowiedziane przeprosiny.

        – Robisz to, żeby zmusić mnie do odejścia – zgadł Fenris, nie przestając ściskać ręki Hawke’a. Rankiem będzie mieć w tym miejscu siniaki w kształcie jego palców. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem, Hawke będzie szczęśliwy, jeśli je tam znajdzie. Mógłby zapamiętać ich dokładny kształt i długość. – Twoje dziecinne wyzwiska są niczym w porównaniu do idei życia bez ciebie.

Powiedział coś podobnego, zanim wyruszyli przeciwko Templariuszom. Sebastian obrócił się przeciwko nim, a Meredith spojrzała na Fenrisa, jakby oczekiwała, że za nią podąży, ale on tylko podszedł do Hawke i obiecał mu wszystko, czego Hawke chciał i na co nie zasługiwał.

        – To tylko chwilowe – próbował Hawke. Wiedział, że ta walka była przegrana. – Nie zamierzam rzucać się na żadnego smoka, chociaż myślę, że mogę wytrzymać więcej.

Kąciki jego ust uniosły się. Pochylił się do przodu na tyle, że jego nos stykał się z nosem Fenrisa.

    – Nie – powtórzył Fenris i zamiast pozwolić Hawke’owi na kolejną boleśnie żałosną próbę zmuszenia go przejęcia się sobą, pocałował go. Łopatki Hawke’a wciąż bolały, a palce Fenrisa nie rozluźniły uścisku wokół jego bicepsów. Fizycznie miał przewagę wzrostu, ale Fenris był silniejszy. Nie, żeby chciał wydostać się z jego objęć. Gdyby mógł, pozostałby tak na zawsze.

        – Oszukujesz – sapnął Hawke, kiedy Fenris dał mu szansę odetchnąć. Napięcie wciąż tam było, sprężone między nimi, skryte pod pragnieniem i desperacją, więc Hawke ujął szczękę Fenrisa i pocałował go jeszcze raz, próbując uspokoić elfa. Metaliczny odgłos ściąganych rękawic Fenrisa nastąpił szybko po tym, gdy jego ręce rozpięły spodnie Hawke’a. – Cholernie oszukujesz.

Wydał z siebie gardłowy śmiech, a Fenris tylko zachichotał w odpowiedzi, przekonany, że to zwykła prowokacja. Kolejna walka, żeby podsycić płomień namiętności.

Dopiero rano przekonał się, że chodziło o coś innego.

Hawke wypił pół butelki płynnej mikstury lyrium, by nie zasnąć po wyczerpującej i satysfakcjonującej nocy, a nawet wtedy trudno przyszło mu wymsknąć się z uścisku Fenrisa. Spędził trochę za dużo czasu zapamiętując schemat śpiącej twarzy Fenrisa, jak na kogoś przekonanego, że nie rusza na misję samobójczą. Wiedział, że gdyby go dotknął, elf obudziłby się natychmiast, więc tego nie zrobił. Oparcie się pokusie odrzucenia kosmyka nieznośnie jedwabistych włosów, okazało się trudniejsze od samego odejścia.

List, który po sobie zostawił, będzie jego ostatnim słowem w tej dyskusji. Miał nadzieję, że Fenris będzie na tyle wściekły, że przez jakiś czas zamiast go ścigać, pozostanie w jedynym miejscu. W końcu napisał samą prawdę.

„Nie chcę oglądać jak umiera ktoś, kogo kocham. Jeśli jednak coś się stanie, nie była to wina twoja ani Carvera. Postaraj się żyć.

-Garrett

P.S.: Nie jest mi przykro.”

        Śmierć w walce przeciwko demonowi koszmaru to jedno. Samotna śmierć w Pustce to co innego. Hawke nie mógł wstać, pozycja, w jakiej się znajdował, była sztywna jak modlitwa Zakonu. Stwórca... kto, do diabła, nadal w niego wierzył? Prześladował rodzinę Hawke’a od bardzo dawna, nawet w ich najszczęśliwszych czasach; pozwalał, by tragedia przytrafiła się elfiemu chłopcu o imieniu Leto, a dobrym ludziom umierać – i Hawke nie mógł nawet wyjść na bohatera. Musiał koniecznie umrzeć, szukając drogi do domu?

Niesprawiedliwość tego wszystkiego trzymała go na kolanach. Chwilę później odczuł koci ciężar na plecach, wagą porównywalny z kokonem gigantycznego pająka. Po karku przetarł mu drobny języczek o fakturze papieru ściernego, a potem włochaty kokon położył mu się na łopatkach, mrucząc, i Hawke pozostał tam, gdzie był.

Dopóki głos nie wrócił. Był zbyt zdrętwiały, by się przestraszyć, kiedy Sprawiedliwość przemówiła:

        – Są inne szczeliny.

        – Nie wszyscy z nas są nieśmiertelnymi duchami – wymamrotał Hawke. Ciężar na jego łopatkach zniknął, ale nie odczuł, kiedy kot z nich zeskoczył.

        – Bohater Kirkwall tak łatwo się poddaje? – zapytał Sprawiedliwość, jakby drwiną chciał zmusić Hawke’a do dalszej drogi.

To tylko sprawiło, że mag prychnął.

        – W Kirkwall zawsze było lepiej beze mnie.

        – Nieprawda – odparł demon, brzmiąc tak bardzo jak prawdziwy Anders, że musiał robić to celowo. – Wszystkim było z tobą lepiej.

        – Nie rób tego – powiedział Hawke. Usiadł w końcu, by spojrzeć na mężczyznę/demona/ducha. – Nie wystarcza ci, że zabrałeś od niego wszystko?

        – A ty? – odparowało Sprawiedliwość.

        – Jesteś tutaj, jak dotąd, moją najmniej ulubioną rzeczą – zdecydował Hawke, ale jeśli jakakolwiek faktyczna irytacja w nim narastała, tracił chęć do obrony. Nie, żeby miał pojęcie, dokąd pójść. Czy kot prowadził go do ślepego zaułka czy nie miał pojęcia, że szczelina się zamknie? Byłby głupcem, gdyby całkowicie zaufał czemukolwiek w temu miejscu.

        – Demony chcą, żebyś został – powiedział Sprawiedliwość. – To ich cel. Kuszą cię, myśląc, że czarne bramy otworzą się i uda im wydostać się na świat. Wierzą, że skoro twoja krew zapieczętowała Koryfeusza, możesz także otworzyć Pustkę.

        – Czy to nie jest...? – Hawke potarł twarz dłonią.

Kiedy opuścił rękę, Sprawiedliwości już nie było. Hawke wpatrywał się w pustą przestrzeń, którą po sobie zostawił.

        – Wcale nie jesteś podejrzany, kiedy to robisz – odezwał się do nicości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.