12.27.2020

"SZLAK" (4/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ IV

Hawke zmrużył oczy, próbując dostrzec słabą poświatę zieleni, oświetlającą kolejną szczelinę, ale pustka przyniosła tylko obawę, że z powrotem został uwięziony. Podniósł się z ziemi, opierając mocno na lasce i wybrał losowy kierunek.

Pragnienie powróciło w towarzystwie bólu wnętrzności. Zastanawiał się, czy śmierć z głodu jest lepsza od przeżycia wyłącznie o trupach demonicznych pająków.

        – Powinienem był pozwolić, żeby ten cholery inkub mnie zabił – warknął do siebie Hawke, by zagłuszyć ciszę. Demony jeszcze nie zaatakowały, ale nigdzie nie było widać kota.

Hawke natknął się na wejście do jaskini, nie mając możliwości obejścia jej. Jedyną opcją było wrócić tam, skąd przyszedł, ale czując się fatalnie, byłaby to pewna porażka.

Sięgnął po manę Pustki, a w jego dłoni buchnął płomień. Ogień był zawsze najprostszy. Bethany była lepsza w uzdrawianiu i bardziej skomplikowanych dziedzinach magii nauczanych przez ich ojca, ale Hawke zawsze odnosił największe sukcesy z podstawowymi żywiołami.

        – Przypuszczam – powiedział, wciąż do siebie, ale szeptem, żeby echo nie podniosło się po jaskini – że gdyby nie ojciec, Templariusze dawno przyłapaliby mnie na piromanii. Anders mówił mi kiedyś, że jeden chłopiec przez przypadek spalił swoją stodołę i go wyciszyli... Dlaczego wciąż myślę o Andersie?

Odpowiedź nie nadeszła od ducha czy demona, ale od Hawke’a, który szedł dalej, unikając cieni tańczących wzdłuż zimnych ścian jaskini.

        – Ponieważ miał rację. – Hawke westchnął, niemal gasząc płomień w dłoni. – Nie całkiem. Wciąż myślę, że wysadzenie w powietrze Świątyni było przesadą, ale nie potrafię sobie wyobrazić, że coś uległoby zmianie, gdyby tego nie zrobił.

        Koryfeusz i tak by uciekł, napięcie jeszcze by wzrastało, a zasadnicze wady systemu nadal usprawiedliwiałyby osoby takie jak Rycerz-dowódca Meredith.

        – Nie wspominając już o czerwonym lyrium.

        – Dokładnie – powiedział Hawke, zanim zdał sobie sprawę, że rozmawia z kimś innym, a nie tylko z samym sobą. – Kim ty masz być?

        – Twoim sumieniem – powiedziała demon-Isabela, wkraczając w wyraźne pole widzenia.

Hawke prychnął.

        – Muszę mieć bardzo słaby kręgosłup moralny, jeśli Isabela jest moim sumieniem.

        – A nie masz?

        – Pewnie dlatego się dogadujemy.

        – Czerwone lyrium – powtórzyła demon-Isabela. – Myślisz, że jest czerwone, ponieważ ktoś umazał je krwią?

        – Myślę, że nic dobrego z niego nie wychodzi – odpowiedział Hawke, przypominając sobie sposób, w jaki wyglądał brat Varrica. Czasami Hawke myślał, że łaskawiej byłoby oszczędzić Bartrandowi nędzy.

        – Zaczekaj – zawołał Hawke, zwracając się w stronę imitacji swojego przyjaciela. – Mówisz, że lyrium można spaczyć?

        – Masz z nim większe doświadczenie – bezczelnie oznajmiła demon-Isabela. – Nigdy nie miałam okazji przetestować tych ślicznych, wymalowanych na biało paluszków.

        – I dzięki za to Stwórcy – zgodził się Hawke, doceniając szczerość. – Mam wystarczająco dużo obaw o Fenrisa bez porównywania mnie do Isabeli.

Śmiech Isabeli był rzeczą, którą Hawke zwykle lubił, ale był głośny i powinien odbijać się echem po jaskini. Śmiech demona-Isabeli był równie dźwięczny, ale w ogóle nie wywoływał echa.

        – Masz zabawny sposób na okazywanie zmartwienia, zwierzaczku.

        – Często słyszę, że jestem przezabawny – odpowiedział swobodnie Hawke. – Właściwie wszystko jest już na piśmie.

        – Varric nie uwzględnił wszystkiego, prawda?

Zignorowanie demona byłoby mądrym wyborem, ale czy kiedykolwiek świadomie podjął rozsądną decyzję? Hawke nigdy nie czuł się naprawdę komfortowo w samotności i  ostatnie miesiące podróży bez przyjaciół odcisnęły na nim swoje piętno.

– „Hawke byłby martwy, gdyby w ostatniej chwili pies nie ugryzł Arishoka w dupę, ale i tak wylizanie ran zajęło mu kilku miesięcy.” Nie. Prawda nie satysfakcjonuje czytelników.

        – Szybko pominięte trzy lata, by dostać się do dobrych kawałków – podsumowała demon-Isabela. – Wiele może się wydarzyć przez trzy lata.

Zerwanie pieczęci i pozwolenie Koryfeuszowi spustoszyć świat.

        – Może tobie. Ja pamiętam tylko ile seksu nie miałem.

        – To też nie cała prawda, zgadza się, cukiereczku?

        Spędzili cały dzień w klinice. Hawke wciąż nie odzyskał dość siły, by zabrać się za stos listów z prośbą o pomoc, więc nie miał nic do zrobienia, ale pomagał w lecznicy i sprawiał, że Anders uśmiechał się raz na jakiś czas.

        Matka wyszła z nowymi przyjaciółmi, których gromadziła wokół siebie jako dumna szlachcianka z rodu Amell, a Sandal był nieobecny, odkąd ostatnie zaklęcie prawie wybiło dziurę w dachu, więc w posiadłości pozostał tylko Anders, pies i Hawke.

        – Chcesz zwierzę, które będzie siedzieć ci na głowie, ignorując cię?

        – Nigdy nie miałeś kota? – spytał Anders, wciąż patrząc na Ruffa z niekrytym rozczarowaniem.

        – Miałem Isabelę, liczy się? – zażartował Hawke, ale zamiast śmiechu, którego się spodziewał, Anders zrobił skwaszoną minę i chrząknął.

Przypominał mu na tyle Fenrisa, że to bolało. Myśl o Andersie przypominającym Fenrisa był tak niewiarygodnie absurdalna, że Hawke zaczął się śmiać. Kiedy Anders odwrócił się do niego, wyglądał na bardziej zdezorientowanego niż wcześniej.

        – Zawsze śmiejesz się z własnych żartów, gdy nikt nie odpowiada?

Co tylko bardziej go rozbawiło, bo było to, subiektywnie mówiąc, zabawne. Po chwili nie był w stanie zatrzymać śmiechu. Nawet Anders trochę zachichotał, sam nie wiedząc czemu, ale śmiech Hawke’a zawsze był bardzo zaraźliwy. Wystraszyli tym biednego psa do sąsiedniego pokoju.

        – Ach, cholera – wycharczał Hawke, trzymając się za żebra. Roześmiał się na tyle mocno, że jego wnętrzności zakołysały, wciąż zszyte magią i nićmi po ataku pancernych pięści Arishoka.

Dłonie Andersa były ciepłe na jego ramieniu, a później jedną z nich przycisnął się do jego klatki piersiowej. Ciepło dotarło do środka, naprawiając cały wysiłek zrujnowany donośnym śmiechem Hawke’a.

        – Nie możesz tego całkowicie załatać, żebym mógł wrócić do polowania na smoki?

        – Jestem magiem, nie cudotwórcą – odpowiedział Anders. Jego ręce wciąż dotykały Hawke’a, ale nie próbował żadnej magii. – Walczyłeś kiedykolwiek z jakimś?

        – Jeszcze nie, ale jestem o nich przekonany. Spotkałem kiedyś czarownicę, która zmieniła się w jednego.

Anders spojrzał na niego, jakby szukał dowcipu.

        – To się naprawdę wydarzyło – przekonywał Hawke, choć tamten dzień był na tyle paskudny, że wolałby go nie pamiętać. – Zapytaj Aveline.

        – O ile nie zauważyłeś, staram się unikać strażników – odparł Anders. Wargi zadrżały mu nieznacznie, co nie uszło uwadze drugiego maga.

        – Apostata nigdy nie zaprzyjaźniłby się z Kapitanem Straży – przeciągnął Hawke, uśmiechając się ponuro.

        Anders znów prychnął, potrząsając głową. Opuścił dłoń z klatki piersiowej i ramienia Hawke’a, odwracając się w stronę kominka.

        – Tylko ty możesz to przerwać.

        – Opis Varricka, jakoby jestem zdolnym strzelcem pomaga – odparł Hawke. Historie, które tworzył Varric, powstrzymywały większość templariuszy, ale po walce z Arishokiem Hawke był pewien, że Kirkwall ledwie tolerowało jego działania.

        – Nie dlatego, że jesteś magiem – kontynuował Anders, wciąż stojąc skierowany w stronę kominka. – Masz podejście do ludzi.

Zanim Hawke miał szansę poza uśmiechnięciem się wymyślić szybką odpowiedź, Anders odwrócił się z powrotem i położył dłoń na ramieniu Hawke’a.

        – Sprawiedliwość uważa, że powinienem odejść.

        – Sprawiedliwość brzmi jak bufon – skomentował Hawke, trochę oszołomiony ciepłem ognia i nagłą zmianą napięcia między nimi. – Czego chcesz?

        – Tego – wyszeptał Anders, a następnie pocałował go. Łatwo było się w nim zatopić i poczuć, jak jego zarost drapie mu policzki. Anders był zdesperowany, ale mimo to instynkt uzdrowiciela podpowiadał mu, by nie dotykał tam, gdzie boli najbardziej, czyniąc ich pocałunek irytująco niewinnym.

        – Czy to jakieś badanie, panie doktorze? – zapytał Hawke, gładząc szczękę drugiego maga.

        – Ja... – Anders wydawał się nie wiedzieć, co powiedzieć, dopóki w końcu nie dokonał strasznego wyboru. – Jesteś pewny, że chcesz mnie tutaj? Myślałem, że ty i Fenris... Albo w końcu ta bestia zwróciła się przeciwko tobie?

        – Nie nazywaj go tak – rzucił ostro Hawke. Podniósł obronnie ręce, zaskakując ich oboje. Anders cofnął się o krok, jakby zamierzał zaatakować... lub odpowiedzieć na atak. Nie powinien wciąż flirtować. Anders nie był ani Isabelą ani Varrickiem. Hawke wiedział, że medyk nie traktował tego jedynie jako przyjaznego dowcipu. Uwaga, jaką go darzył była obustronnie przyjmowana z radością, odkąd Fenris tak nagle zakończył ich relację, ale nie usprawiedliwiała żadnego z nich. – Przykro mi, Andersie. To nie ma szans zadziałać.

        – W porządku – odrzekł Anders, brzmiąc całkowicie „nie w porządku”. – Cokolwiek widzisz w tym dzikusie, może przynajmniej ty go oswoisz.

Poruszył się, by położyć rękę na ramieniu Hawke’a, ale w ostatniej chwili odsunął się na bok, jakby instynkty uzdrowiciela ponownie zwyciężyły.

        – Wyraźnie nie wiesz nic o psach – burknął Hawke do jego oddalających się pleców. Anders nie odpowiedział.

        – Więc jestem winny – oznajmił Hawke, wracając do siebie. – Jestem winny, bo go zwodziłem, a potem, bo go zabiłem. Chociaż próbowałem odbudować przyjaźń, która dla mnie była ważna, okłamał mnie i sprawił, że stałem się stroną masowego morderstwa... Gdybym go nie zabił, byłoby tylko gorzej. Próbowałem to naprawić. To była jedyna opcja. Nawet Anders...

        Nie patrzył już na Isabelę. Demon przyjął teraz postać Varrica, więc Hawke musiał się dostosować i spojrzeć w dół.

        – Nawet Anders wiedział, że to właściwe rozwiązanie. Nie walczył ze mną.

        – Blondasek nigdy by z tobą nie walczył – zauważył demon-Varric. – To była część uroku tego chłopca.

        – Tak, najlepiej pamiętam uroki Andersa... – jęknął Hawke.

        – „Rzucił sarkastycznie Hawke.”

        – Och, zamknij się – warknął Hawke. Nienawidził, gdy prawdziwy Varric  używał tego tonu, nie mówiąc o jego kopii. Przestał pozwalać demonowi się rozpraszać, przypominając sobie, co powiedział Sprawiedliwość, i kontynuował swoją drogę w dół jaskini.

        Demon oczywiście nie zamierzał pozwolić, by go zignorowano.

        – Wiesz, jaki masz problem, Hawke?

        – Nie – odparł Hawke, nie zatrzymując się – ale jestem pewien, że mi powiesz.

        – Kupujesz historię, że naprawdę jesteś Bohaterem przez wielkie B, wolnym od wad, robisz dobre uczynki, że twoje decyzje to nie totalna porażka i nie spierdzielasz wszystkiego, czego się dotkniesz.

        – Spieprzam – parsknął Hawke. Nie powiedział dokładnie jak, ale zawsze potrafił sobie wyobrazić ich twarze. – Jestem świadom, że mam wady, ale ukrywam je wyglądem i uroczą osobowością.

        – Życie to nie gra w Kapryśny Los.

        – Teraz wiem, że nie jesteś Varrickiem.

        – Chciałbyś być tamtym silnym Hawkem, który nie czyni nic złego, o którym piszę i o którym mówię każdemu, jaki jest odważny. Tamtym, który nigdy się nie boi. Zabiłbyś, żeby być tak doskonałym.

        – Gdybym zabijał ludzi dla takich powodów, nie byłbym idealny, prawda?

        – Nie, byłbyś Andersem.

        Hawke, po raz pierwszy w życiu, zaniemówił. W milczeniu wyszedł z jaskini, skupiając się na swoich stopach i upewniając się, że śledzi kierunek, w którym zmierzał, na wypadek gdyby musiał zawrócić.

Odrzucając żarty na bok, nienawidził tych cholernych jaskiń, ale przynajmniej demoniczne pająki miały dość rozsądku, by zostawić go w spokoju.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.