Odkąd zauważyłam, że podróże Adam są dziwniejsze, niż się wydaje, mija tydzień. Zgodnie z prognozą, dziś rano padał śnieg, który leży teraz cienką warstewką na wszystkim. Jest sobota, dzień wolny od szkoły, ale za to dzień zakupów, jak każda pierwsza sobota miesiąca. Idę więc do kuchni, by sporządzić listę najpotrzebniejszych rzeczy w domu, oszacowuję ich cenę i wyciągam banknoty z pudełka po lekarstwach obklejonego papierem kolorowym. Jeszcze zanim wychodzę, robię ojcu kanapki z serem i kładę na na stole. Niedługo powinien się obudzić.
Wzdycham ubierając się i wkrótce potem wychodzę z domu. Sklep jest daleko, dalej nawet niż szkoła. Po dwudziestu minutach marszu w śniegu po kostki jestem zmęczona, ale brnę dalej. Pocieszam się jedynie myślą, że na miejscu będzie ciepło. Jestem przed szkołą i patrzę na jej czerwony, teraz ośnieżony dach.
W tym momencie czuję na sobie gorący oddech, jakby ktoś przystawił mi do gardła płomień i piszczę w przerażeniu. Olbrzymie monstrum robi krok w moją stronę, otwierając szeroko wielką lwią paszczę, pokazując rząd ostrych zębów. Wiem, że powinnam uciec, ale instynkt podpowiada mi, żebym walczyła. Tylko czym? Jak głupia zrywam swój bordowy beret z głowy i ciskam nim w niego.
Przez chwilę wydaje się być oszołomiony, ale szybko rzuca się na mnie i wyraźnie widzę tułów kozy i ogon węża. Co to za hybryda?
Zamykam na chwilę oczy i robię krok w tym, póki jeszcze mogę. Czuję na twarzy ten sam powiew gorąca, jakby potwór zionął żywym ogniem.
Wstrzymuję się od oddechu, biernie czekam na koniec. Nie mam nawet głupiego kijka, by cokolwiek zdziałać!
Uświadamiam sobie, że nie potrafię tak trwać i szybko otwieram oczy. W samą porę na widowisko. Przez powietrze jedna strzała podąża za drugą. Kolejne przeszywają je szybciej, niżbym mogła zliczyć ich ilość. Potwór w całej swej głupocie otwiera paszczę i zionie ogniem - groty strzał topią się, zalewając jego żołądek. Pada bez ruchu na kałużę, którą zrobił roztapiając śnieg, ale nie znika jak ten, którego obalił Adam.
Moja czarnowłosa wybawicielka podchodzi do niego i przeszywa go sztyletem wykonanym z błyszczącego metalu, dokładnie takiego samego jak miecz chłopaka.
- Skąd... to się wzięło? - pytam, a mój głos brzmi zaskakująco opanowanie.
Dziewczyna odwraca się do mnie, dostrzegam jej połyskującą srebrzyście skórę i niesamowicie niebieskie oczy. Poprawia jakby od niechcenia kołczan i chowa sztylet w pochwie przywiązanej do karku.
- Mści się za siostrę, którą zabił Percy - odpowiada, podchodząc do mnie bliżej i oddaje mi mój beret. Wygląda on zaskakująco dobrze, sądziłam, że potwór go spalił.
- Eee... dzięki. Nie znam żadnego Percy'ego - mówię, zaskoczona.
Dziewczyna z łukiem, która uratowała mi życie uśmiecha się do mnie, nieco rozbawiona.
- Dalej się w to bawi? Nie wierzę... - kręci głową, jakbym powiedziała jej niezły żart. - Jestem Thalia. Tylko Thalia. Porucznik Thalia, jak chcesz.
Twarz Porucznik Tylko Thalii jest ostatnim, co pamiętam.
Pomieszczenie wydaje się być ciche i puste, nie widzę nic poza niewyraźnymi konturami obiegów znajdujących się tuż obok mnie. Czuję się jak jakaś narkomanka. Usta mam suche, a oczy mnie szczypią, domagając się snu. Ulegam ich prośbom.
Gdy znów je otwieram, w pokoju panuje przygaszone światło i słyszę głosy kilku osób. Widzę kilka jednakowych łóżek naprzeciwko mnie, w otoczeniu unosi się surowy, szpitalny zapach mięty i środków odkażających.
- Ślinisz się przez sen, Mądralińska - mówi ktoś.
Chcę temu komuś powiedzieć jakąś ciętą ripostę, ale nie czuję się na siłach, by ją teraz wymyślić.
- Wody - szepczę, a każda wypowiedziana głoska sprawia, że gardło piecze żywym ogniem.
Ktoś delikatnie pomaga mi podnieść głowę i przykłada do warg chłodną szklankę. Przechyla ją, a ja łapczywie wypijam jeden mały łyk. Tylko tyle w niej było.
- Mało - skarżę się, choć zaspokoiłam już pragnienie. Mimo to, uwielbiam sok porzeczkowy i chciałabym go więcej.
- Nie mogę dać ci więcej. I tak nie powinienem tego robić. Właściwie, nie wolno mi - odpowiada na moje zażalenie. Teraz wiem, kto to.
To Adam. Poznaję jego ciemne włosy i oczy, skórę opaloną jak narzeczony Bridget z Arizony. Mimo, że jego usta wykrzywiają się w grymasie, oczy mają w sobie trochę troski. Dobra, może mam jakieś przewidzenia, bo kiedy tylko zdaje sobie sprawę, że patrzę mu w oczy jak jakaś idiotka, stają się całkiem bez wyrazu.
Po mojej głowie chodzi niczym rój mrówek setki pytań, ale nie potrafię wybrać tego, które zchcę konkretnie zadać.
- Gdzie jesteśmy?
- W obozie herosów. Dokładniej, w skrzydle szpitalnym - informuje mnie grzecznie.
- Herosów? - upewniam się. - Takich jak Perseusz?
Kiwa głową.
- Sama zobaczysz jak wstaniesz na nogi - obiecuje.
Ton jego głosu sprawia, że niemal zapominam o tym, jaką wariatkę zrobił ze mnie przed tygodniem. Chcę mu to wypomnieć, krzyknąć w twarz "miałam rację!", ale co by to dało?
Nie mówię nic, ale Adam wygląda jakby się wahał, czy mnie o coś przypadkiem nie zapytać. Zanim zdobył się na odwagę, ktoś podszedł do mojego łóżka.
Rozpoznaję jedną osobę z tej dwójki. Thalia, która pozbawiona kołczanu i łuku wygląda dziwnie, stoi obok wysokiego, jasnowłosego mężczyzny po trzydziestce, w wieku mojego ojca. Pomimo, że ubrany niczym w sportową bluzę i dżinsy niczym nastolatek, nie sprawia wrażenia zrelaksowanego.
- Jesteś pewien, że to ona? - pyta Adama zniecierpliwionym głosem. - Lewis mówił, że pachnie jak śmiertelniczka.
Ciemnowłosy marszczy brwi, ale kiwa głową.
- Tak - odpowiada. - Nektar działa na nią normalnie.
Thalia wygląda, jakby połknęła piłeczkę golfową.
- Percy, ty idioto! - warczy. - Jak mogłeś podać jej nektar? Mogłeś ją zabić, imbecylu.
Chociaż dziewczyna jest rozgniewana, chłopak uśmiecha się do niej głupkowato.
- Ale nie zabiłem. I wiem, że to ona.
Czarnowłosa nastrosza się, zakładając ręce na piersi i otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna jej przerywa.
- Cicho Thals, błagam cię, to nie miejsce na kłótnie - ucina.
- Jasne, braciszku. Będę potulna jak baranek, słowo daję. - Jej słowa nie brzmią jak sarkazm lub ironia. Kładzie jedną dłoń na sercu, a u drugiej krzyżuje palce.
Różnica wieku między rodzeństwem nie wydaje mi się dziwna, biorąc pod uwagę o ile lat Katie jest starsza od taty, ale nadal mnie oszałamia.
- Przykro mi, ale twoja kurtka jest całkiem zniszczona. Buty masz pod łóżkiem - instruuje mnie, jakbym była szeregowcem w wojsku, a on porucznikiem lub kimś wyższym. - Powinnaś się przebrać. Coś się wymyśli.
- Jason, może zaprowadzę Annabeth do Piper? Jestem prawie pewien, że ona lub dziewczyny mają ciuchy, które będą na nią pasowały. Em i Pipes są niskie.
- Dobry pomysł - Jason zgadza się z Adamem. - Ale potem szybko chodź do Wielkiego Domu, musimy obgadać kilka... spraw. Najwyżej Rai ją oprowadzi po obozie.
Po chwili on i jego siostra wycofują się i zostaję sama z chłopakiem.
- Przypominasz sobie, Annabeth? - pyta gniewnym głosem. - To, co zrobiłaś szesnaście lat temu?
- Nie jestem żadną Annabeth, geniuszu od siedmiu boleści! Wybij to sobie z głowy. Nazywam się Anabella Johnson i koniec kropka.
Zamyka oczy, a jego usta wykrzywiają się w grymasie, który szpeci jego ładną twarz południowca.
- Chciałbym, żeby tak było - mamrocze cicho, a potem uspokaja się. - Dobra, wstawaj. Idziemy z misją do domku Zeusa.
Kiedy widzi, że szukam po łóżkiem butów, mówi:
- Szczerze mówiąc, jest taki skwar, że lepiej ci będzie iść boso niż w tych śniegowcach.
O boziu. Ja wiedziałam, wiedziałam :3 Ale mnie zaciekawiłaś.. "Co będzie dalej", jak nigdy. Czekam..
OdpowiedzUsuńSłonko, co wiedziałaś? xD I jeśli mogę wiedzieć, co cię najbardziej ciekawi? Taka ankieta :3
UsuńOd środka pierwszego coś mnie tknęło.. A przy drugim to już miałam przeczucie, że to będzie Annabeth XD
UsuńAnkieta życia :3
To wiedz, że wszystko mnie tu ciekawi. Także to, co stanie się później z jej butami xd
Mam ochotę powiedzieć Ci coś o Adamie i Anabel, ale byłby to wielki spojler, którego nie masz szans się teraz domyślić xD *like a boss* Dobrze mieć plan na następne 10 rozdziałów ;)
UsuńWIEDZIAŁAM. OD POCZĄTKU WIEDZIAŁAM. WIELKI POWRÓT PERCABETH! :D "Ślinisz się przez sen, Mądralińska" wygrało wszystko. Kocham cię za to, że to tu zrobiłaś, żabko. I lecę udostępniać link do ciebie u mnie ;D
OdpowiedzUsuńOh bogowie!!!! To jest kontynuacja Vittori di Angelo (tak wywnioskowałam x komentarzy) 💖 czytam i kocham jej bloga (czytałam, bo zakończyła 😞)! To jest cudowne: Cudowny pomysł, cudownie napisane, cudowna Ann i cudowny Percy... Ryczałam jak Vittoria zrobiła w swoim opowiadaniu to co zrobiła (spojler, niektórzy mogą nie wiedzieć). To było zakończenie idealne, ale miałam niedosyt a teraz ty robisz kontynuacje. Jestem w Elizjum! Pisz dalej, dalej! "Ślinisz się przez sen, mądralińska." Było przecudownym nawiązaniem i jak to przeczytałam zaczęłam szczerzyć się, sama do siebie. Najbardziej nurtujące mnie pytanie: Z kim będzie Nico? Czekam na next.
OdpowiedzUsuńK.
Jezu, skąd wam się wzięło, że to kontynuacja xDD No, ja nie wiem. Napisałam tylko, że się zainspirowałam epilogiem i przerobiłam swoje stare, nieopublikowane Louethan (które prawdę mówiąc było na tej samej zasadzie odrodzenia, tylko że tak odradzał się sam Ethan, a Lou była sobą). U mnie Percy i Annabeth zmarli w całkiem inny sposób i nigdy nie mieli większych zgrzytów z Jasper czy co tam się u kochanej Vicky działo.
UsuńTo tak naprawdę osobna historia i nie wiem, skąd wzięła się wersja, że piszę kontynuację (chyba nawet Vicky tak pomyślała, muszę to odkręcić O.o).
To chyba żaden spojler, jeśli powiem, że w sumie z nikim nie jest, bo pomaga Leonowi wychowywać synka (a tak wgl. zrobiłam z Leona wdowca :') )
Jezu, Ad. Masz rację, po części rzeczywiście tak pomyślałam, więc mocno, mocno cię przepraszam. To tak bardzo pasowało do mojej wizji ich drugiego życia, że nawet się nie zastanowiłam nad tym, co piszę, i jest mi teraz cholernie głupio .-.
UsuńJa też przepraszam. To tak pasuje... Poza tym rzeczywiście nigdzie, nic nie było napisane. Ale, właśnie potwierdziłaś, że się odrodzili. No i tak się jaram, bo to Percabeth 👌 <3
UsuńSuper opowiadanie ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej...