In medias res
Zalał
ją zimny pot. Wątłe, chorobliwie blade ciało zdrętwiało.
Otoczenie było ciepłe i przyjemne, pościel miękka, a mimo to czarnowłosa dziewczyna wiła się w piekielnych męczarniach. Gdzieś w krtani tułał się zaginiony
krzyk, który chociaż usiłował, nie potrafił przebrnąć przez
sine z zimna usta.
Cień
czaił się nad jej powiekami, czekając aż je otworzy, by przykryć
swoją mgiełką oczy. Zawładnąć nią, gdy będzie słaba.
Odganiała
go, machając rękami, lecz to była walka z góry przegrana, tak ja
walczyła kiedyś z białymi, oślizgłymi larwami, które usiłowały
wtargnąć do jej nozdrzy. Cokolwiek robiła w tej sytuacji, robaków
zawsze zdawało się przybywać.
Smród
rozkładających się ciał...
Ziemia
w ustach...
Zimno,
przez które nie może się ruszać...
Otaczały
ją uschłe cyprysy rosnące w jakimś tajemnym szyfrze – zauważała
pewien rytm w ich rozsadzie, ale nie potrafiła bliżej go określić.
Droga była błotnista, a dziewczyna z trudem robiła kolejne kroki.
Chciała stanąć w miejscu, ale wtedy jej spiczaste trzewiki
natychmiast grzęzły na stałe. Powietrze – ciężkie i wilgotne, a jednocześnie duszne i niepozwalające oddychać wyciskało z jej oczu łzy.
– Chłopak!
– wrzask
gwałtownie dotarł do jej uszu. Zdawało się, że mógł rozsadzić
jej głowę na malutkie kawałki. –
Miałaś sprowadzić chłopaka!
Kuliła
się niczym skarcony szczeniak. Kim mogła być, jeśli nie żałosnym
szczenięciem przy tej kobiecie? Delikatnym, skopanym przez
człowieka kociakiem. Ona była wężem. Jadowitą żmiją, której
ukąszenie nie boli, a trucizna rozchodzi się ciepłem po całym
ciele. W pewnym momencie, kiedy ofiara zdaje sobie sprawę ze
śmiertelności, jest za późno.
– Niedługo...
obiecuję...
Czuła
żółć podchodzącą jej do gardła, gorzką i tak realną, że
zastanawiała się, czy jej sny mogły mieć coś wspólnego z
rzeczywistością.
Stała
tam, przy ostatnim zasuszonym krzewie, otoczona ciemną mgłą
kurzu.
Kobieta
o czarnych włosach sklejonych w długie strąki i wielkich, piwnych
oczach wydawała się żyć. Aalis mogłaby przysiąść, że czuła
krew buzującą w jej żyłach oraz szybkie bicie serca, ponieważ
ponownie doprowadziła ją do wściekłości. Obdarta i brudna od
ziemi suknia w kolorze szkarłatu sięgająca nieco poniżej kolan,
wisiała na niej jak na chudym manekinie. Taką ją zapamiętała i
taka była w dniu swojej śmierci. Równie umorusana, rozzłoszczona
i triumfująca o minutę za wcześnie. Ale kiedy unosiła głowę
wysoko i spoglądała na uczennicę z góry, przypominała wyklętą
królową, która pozbawiona władzy nadal uważa się za Czcigodną.
– Krwawy
księżyc jest blisko, dziewucho! – parsknęła, opluwając ją zaróżowioną śliną.
Po jej spiczastej brodzie spłynęła strużka krwi. – Pokaż kim jesteś, Aalis Danmbra, lub odejdź w hańbie. Nie
uczyłam cię przez tyle lat, by porzucić taki talent! Nie zawiedź
mnie ponownie, dziewucho.
Znów
przegryzła swoimi ostrymi jak igły zębami dolną wargę pod
wpływem impulsywnej złości.
Dziewczyna
odetchnęła głęboko. Nie powinna tego robić przy Krwistej Jane,
jej przyśpieszony oddech denerwował ją, wzbudzał w niej
zazdrość, ponieważ sama nie mogła tego zrobić.
– Robię
tak, jak mnie uczyłaś. To tylko głupi chłopak, ojejku. Jeszcze
chwila, obiecuję, i będzie mój. Nasz. – Uśmiechnęła się,
ukazując zaostrzone w stożki zęby.
Nigdy
nie straciłaby okazji do udowodnienia swoich umiejętności.
Nadszedł czas, w którym miała zabłyszczeć jako gwiazda.
Ogarnęła ją ekscytacja nieporównywalna do żadnej, którą czuła
kiedykolwiek wcześniej – i to właśnie budziło w niej
chorobliwy niepokój. Bała się, że to nie sen. Że naprawdę stoi
przed Krwistą Jane, jak gdyby mogła dotknąć jej dłonią i
poczuć jej długie paznokcie wcinające się w ciało, by upuścić
dziecięcej krwi do kolejnych magicznych eksperymentów. Jakby
wiedźma mogła zadać jej rzeczywisty ból. Znów przywołać
atakujące mózg robaki, które wciskają się w tamtym kierunku
przez nos i uszy, by zniszczyć, by zmącić, by nagiąć psychikę
jej uczennicy.
Cała
dziewczynka drżała z nieokrzesanej ekscytacji i strachu, że nad
nim nie panowała. Była jedynie niewolnikiem własnych ludzkich
odczuć.
– Jeszcze
trochę... Już niedługo. –
Szczerzyła się dopóki nie nastał świt.
Po
policzkach dziewczyny spłynęły drobne łzy, niemal niezauważalne.
Ich słony smak i ciepły dotyk na zmarzniętych wargach wybudził
ją z transu.
Tym
razem nie bolało. Nie nagięła jej. Nie, tym razem złamała ją
jak żałosną gałązkę leszczyny.
Podoba mi się. Wow. Ale Jane mi się nie podoba.
OdpowiedzUsuńIle Aalis ma lat?
13, ale tam się ten czas inaczej liczy :P
UsuńDobrze, że Ci się nie podoba xD Bo to byłoby dziwne. Bardzo dziwne :')