2.29.2016

~Zemsta czarownicy~ In medias res



In medias res




     Zalał ją zimny pot. Wątłe, chorobliwie blade ciało zdrętwiało. Otoczenie było ciepłe i przyjemne, pościel miękka, a mimo to czarnowłosa dziewczyna wiła się w piekielnych męczarniach. Gdzieś w krtani tułał się zaginiony krzyk, który chociaż usiłował, nie potrafił przebrnąć przez sine z zimna usta.
Cień czaił się nad jej powiekami, czekając aż je otworzy, by przykryć swoją mgiełką oczy. Zawładnąć nią, gdy będzie słaba.
Odganiała go, machając rękami, lecz to była walka z góry przegrana, tak ja walczyła kiedyś z białymi, oślizgłymi larwami, które usiłowały wtargnąć do jej nozdrzy. Cokolwiek robiła w tej sytuacji, robaków zawsze zdawało się przybywać.
     Smród rozkładających się ciał...
     Ziemia w ustach...
     Zimno, przez które nie może się ruszać...
    Otaczały ją uschłe cyprysy rosnące w jakimś tajemnym szyfrze – zauważała pewien rytm w ich rozsadzie, ale nie potrafiła bliżej go określić. Droga była błotnista, a dziewczyna z trudem robiła kolejne kroki. Chciała stanąć w miejscu, ale wtedy jej spiczaste trzewiki natychmiast grzęzły na stałe. Powietrze – ciężkie i wilgotne, a jednocześnie duszne i niepozwalające oddychać wyciskało z jej oczu łzy.
 – Chłopak! wrzask gwałtownie dotarł do jej uszu. Zdawało się, że mógł rozsadzić jej głowę na malutkie kawałki. Miałaś sprowadzić chłopaka!
Kuliła się niczym skarcony szczeniak. Kim mogła być, jeśli nie żałosnym szczenięciem przy tej kobiecie? Delikatnym, skopanym przez człowieka kociakiem. Ona była wężem. Jadowitą żmiją, której ukąszenie nie boli, a trucizna rozchodzi się ciepłem po całym ciele. W pewnym momencie, kiedy ofiara zdaje sobie sprawę ze śmiertelności, jest za późno.
 – Niedługo... obiecuję...
Czuła żółć podchodzącą jej do gardła, gorzką i tak realną, że zastanawiała się, czy jej sny mogły mieć coś wspólnego z rzeczywistością.
    Stała tam, przy ostatnim zasuszonym krzewie, otoczona ciemną mgłą kurzu.
Kobieta o czarnych włosach sklejonych w długie strąki i wielkich, piwnych oczach wydawała się żyć. Aalis mogłaby przysiąść, że czuła krew buzującą w jej żyłach oraz szybkie bicie serca, ponieważ ponownie doprowadziła ją do wściekłości. Obdarta i brudna od ziemi suknia w kolorze szkarłatu sięgająca nieco poniżej kolan, wisiała na niej jak na chudym manekinie. Taką ją zapamiętała i taka była w dniu swojej śmierci. Równie umorusana, rozzłoszczona i triumfująca o minutę za wcześnie. Ale kiedy unosiła głowę wysoko i spoglądała na uczennicę z góry, przypominała wyklętą królową, która pozbawiona władzy nadal uważa się za Czcigodną.
 – Krwawy księżyc jest blisko, dziewucho!  parsknęła, opluwając ją zaróżowioną śliną. Po jej spiczastej brodzie spłynęła strużka krwi. – Pokaż kim jesteś, Aalis Danmbra, lub odejdź w hańbie. Nie uczyłam cię przez tyle lat, by porzucić taki talent! Nie zawiedź mnie ponownie, dziewucho.
Znów przegryzła swoimi ostrymi jak igły zębami dolną wargę pod wpływem impulsywnej złości.
Dziewczyna odetchnęła głęboko. Nie powinna tego robić przy Krwistej Jane, jej przyśpieszony oddech denerwował ją, wzbudzał w niej zazdrość, ponieważ sama nie mogła tego zrobić.
 – Robię tak, jak mnie uczyłaś. To tylko głupi chłopak, ojejku. Jeszcze chwila, obiecuję, i będzie mój. Nasz. – Uśmiechnęła się, ukazując zaostrzone w stożki zęby.
Nigdy nie straciłaby okazji do udowodnienia swoich umiejętności. Nadszedł czas, w którym miała zabłyszczeć jako gwiazda. Ogarnęła ją ekscytacja nieporównywalna do żadnej, którą czuła kiedykolwiek wcześniej – i to właśnie budziło w niej chorobliwy niepokój. Bała się, że to nie sen. Że naprawdę stoi przed Krwistą Jane, jak gdyby mogła dotknąć jej dłonią i poczuć jej długie paznokcie wcinające się w ciało, by upuścić dziecięcej krwi do kolejnych magicznych eksperymentów. Jakby wiedźma mogła zadać jej rzeczywisty ból. Znów przywołać atakujące mózg robaki, które wciskają się w tamtym kierunku przez nos i uszy, by zniszczyć, by zmącić, by nagiąć psychikę jej uczennicy.
Cała dziewczynka drżała z nieokrzesanej ekscytacji i strachu, że nad nim nie panowała. Była jedynie niewolnikiem własnych ludzkich odczuć.
 – Jeszcze trochę... Już niedługo. Szczerzyła się dopóki nie nastał świt.
     Po policzkach dziewczyny spłynęły drobne łzy, niemal niezauważalne. Ich słony smak i ciepły dotyk na zmarzniętych wargach wybudził ją z transu.
Tym razem nie bolało. Nie nagięła jej. Nie, tym razem złamała ją jak żałosną gałązkę leszczyny.

2 komentarze:

  1. Podoba mi się. Wow. Ale Jane mi się nie podoba.
    Ile Aalis ma lat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13, ale tam się ten czas inaczej liczy :P
      Dobrze, że Ci się nie podoba xD Bo to byłoby dziwne. Bardzo dziwne :')

      Usuń

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.