2.03.2016

05. Wizyta z daleka

Przewidywałam, że rozdział będzie mieć jakieś 1.500 słów, a wyszło 2.200 ;-; Plus, ja wiem, że w tym rozdziale praktycznie nic się nie dzieje, ale od zrobię to w następnym. Będziecie mieć tyle akcji, że wam uszami wyjdzie xD Mówiłam Vicky, że będzie jutro, ale już się wyrobiłam Cx Zanim wrócę do szkoły, chcę napisać jeszcze jeden, albo co najmniej pół.
JEŚLI POD TYM POSTEM BĘDZIE 5 KOMENTARZY OD WAS, zrobię one-shota z Thalią, która wyciąga Jasona spod prysznica XD
Przepraszam za błędy, jeśli jakieś są. Choroba wykończa mnie już psychicznie :(
___________________________________________

     Siedzę na łóżku. Ja i Rai jesteśmy w skrzydle szpitalnym, ledwo zdaję sobie sprawę z otaczającego nas świata. Pode mną wciąż leżą moje śniegowe buty, a na poduszce bordowy beret, którym rzuciłam w potwora.
Jasnowłosy mężczyzna kładzie mi dłoń na czole.
 - Obniżyłem gorączkę, ale boję się, że jeśli dam ci więcej ambrozji i nektaru, to staniesz nam w płomieniach. - Powinnaś położyć się spać.
Chociaż trochę wcześniej miałam ochotę położyć się na ziemi i zasnąć, teraz czułam się pobudzona jak nigdy dotąd. Will powiedział, że to wina ambrozji.
 - Gdzie mam niby iść spać? - pytam.
Jasnowłosy mężczyzna wymienia spojrzenia z Raisonem. Jeden zdaje się mówić: "i co teraz?", drugi "a ja wiem?", Will potrząsa głową. Tego już nie rozumiem.
 - Sądzę, że u Rachel powinno być ci dobrze.
Dobrze! Czy on widział te jej pachnące kadzidełka obok zasłon, które same proszą się o pożar, który spaliłby cały las. Nie polubiłam jej dziwnego spojrzenia, które sugerowały, że znajduje się w jakiś transie. Przeraża mnie, jak bardzo jej oczy są podobne do moich.
     Ktoś wchodzi do szpitala.
 - Will... - odzywa się ubrany w kolorową koszulę w słoneczniki (co tutejsi ludzie mają do słoneczników?!) czarnowłosy mężczyzna. - Nie wiedziałem, że ktoś tu jest...
 - Mów, Nico.
 - Za pięć minut jest apel. Chejron chce widzieć na nim wszystkich. Bez wyjątku - spogląda na mnie i Rai'a, który siedzi obok mnie. - Kto to?
 - Jestem Anabel - przedstawiam się. Czarnowłosy kiwa głową.
 - Nico di Angelo. - Uśmiecha się nieznacznie, a potem pokazuje ruchem ręki, żebyśmy wstali. - Cóż, nie mamy czasu na rozmowę.
Syn Apolla wychodzi jako pierwszy, później Raison wstaje i wyciąga do mnie rękę; drugą jak zwykle trzyma w kieszeni.
Nie przyjmuję jej, wstaję sama i ruszam do drzwi, zostawiając go z tyłu, ale szybko mnie przegania.
     Idziemy we czwórkę - ja, Rai, Will i Nico, o którym dowiaduję się tyle, że jest synem Hadesa.
 - Sądziłam, że Hades jest bogiem podziemi, a pan...
 - Stereotypy, nie muszę być emo, żeby być synem Hadesa - ucina mężczyzna.
     Idziemy wzdłuż rzeki, mijamy jezioro i kierujemy się na wschód. Na miejscu jesteśmy bardzo szybko, widzę już kamienne ławki, które tworzą amfiteatr.
     Wszyscy się rozdzielamy; każdy idzie w swoją stronę, a ja stoję w miejscu i zastanawiam się, co zrobić.
Niepewnie podchodzę do którejś z ławek i siadam na niej. Okazuje się, że kamień jest ciepły i miły w dotyku. Oczekuję nie wiadomo na co; na apel w stylu tych szkolnych, na których kleją się powieki.
Adam siedzi tuż obok mnie, dzieli nas tylko czerwonowłosy chłopak. Raison siedzi dwa rzędy nade mną; Nico i Thalia tylko rząd niżej, chociaż na przeciwko. Widzę Rachel na lewo, oraz Piper i Jasona na prawo ode mnie. Will siedzi pięć rzędów wyżej.
     W końcu ktoś pojawia się na scenie. Z czwartego rzędu wyraźnie widzę wyraźnie Chejrona, od pasa w dół siwego ogiera. Obok niego stoi ciemnoskóra kobieta, która trzyma po pachą hełm.
 - Mam zaszczyt, a raczej przykry obowiązek powiadomić was wszystkich, że po piętnastu latach pokoju, wczorajszej nocy... - jej głos łamie się na chwilę, dyskretnie ociera łzy, ale trudno jest jej ukryć ten gest, gdy z każdej strony otaczają ją podenerwowani półbogowie, którym przerwano zajęcia z powodu apelu. - Reyna umarła. Pożegnaliśmy rozważnego przywódcę, dzielnego wojownika i, najważniejsze, oddaną przyjaciółkę!
     Wycofuje się powoli, po chwili gdzieś znika. Chejron stoi przez chwilę sam, ale nie odzywa się; ludzie rozbiegają się, jak gdyby nigdy nic odchodzą w swoje strony. Przez chwilę siedzę, trochę zawiedziona lub wręcz przeciwnie. Sądziłam, że będzie to trwać wieki, że zanudzę się na śmierć.
Nie ma już ponad połowy osób, kiedy Adam wstaje.
 - Zaprowadzę cię do RED, Ann - mówi.
 - Sama pójdę - odpowiadam opryskliwie.
 - Raison prosił, żebym to zrobił. Więc chyba nie masz wyjścia. Ja też.
Czerwonowłosy chłopak kładzie mu rękę na ramieniu.
 - Daj jej spokój, Percy. Nie chce, to nie chce - broni mnie.
Adam zakłada ręce na piersi.
 - Nie pomagasz, Tom.
 - Dzięki. - Uśmiecham się z wdzięcznością do czerwonowłosego Toma, ale ten już się poddaje i odchodzi.
     Adam częstuje mnie takimi argumentami, że w końcu mu ulegam i razem opuszczamy amfiteatr.
Idziemy w stronę lasu, przemierzając rzekę, której sam widok powoduje u mnie dreszcze. Nie wiem, co w niej jest takiego, ale przeraża mnie. Jej odgłos sprawia, że boli mnie głowa. Przez jej dotyk na bosych stopach miękną mi kolana.
Przez niemal cały czas nie odzywam się do czarnowłosego chłopaka, ale nad brzegiem strumyka coś sprawia, że mówię:
 - Dziwnie się czuję, kiedy nie masz zielonych oczu i krzywych jedynek.
Ku własnemu zdziwieniu, nie jestem zmartwiona tym, że tak mówię. Jest to czymś oczywistym, tak oczywistym, że zabawnie byłoby, gdybym tego nie wiedziała.
Adam uśmiecha się od ucha do ucha, pokazując swoje proste przednie zęby.
 - Mi to tam nie przeszkadza! Jest super. A jak chcesz mi wypominać zmiany, to ty farbnęłaś włosy na czarno, oczy na zielono, pomniejszyłaś się o pół metra i całkiem zmieniłaś ciuchy. Ledwo cię poznałem.
Wzruszam ramionami.
 - Chodź już, za chwilę rozsadzi mi głowę. - Zdobywam się na lekki uśmiech i chwytam Percy'ego za rękę.
Idziemy przez chwilę, rozkoszuję się tym, że jesteśmy znów razem; nie widzieliśmy się od lat, chciałam go przytulić, pocałować i powiedzieć, żeby nigdzie się już beze mnie nie ruszał.
     Z biegiem czasu, gdy jesteśmy niemal na miejscu, czuję się nieswojo. Przeszkadza mi, jak trzyma mnie za rękę. Przywłaszcza mnie do siebie, a ja go wcale nie znam. Nawet nie wiem, jakim cudem mu na to pozwoliłam.
Na szczęście jesteśmy już przy wejściu zasłoniętym kolorowym kocem, które prowadzi do jaskini Rachel.
 - Pójdziesz już? - pytam. - Miałeś mnie zaprowadzić na miejsce.
 - Czekaj - odpowiada, a w jego głosie brzmi nutka żalu. - Też mam sprawę do RED.
 - Dlaczego nazywasz ją RED?
 - Rachel Elizabeth Dare. Brzmi logicznie, prawda?
Do środka wchodzę jako pierwsza, Adam zaraz po mnie. W środku tak jak wcześniej, pali się mnóstwo świec pachnących cynamonem i wanilią. Krztuszę się, bo ich mdły zapach znów mnie omamia.
Adam próbuje wywietrzyć trochę pomieszczenie, a Rachel gasi szybko świece, bym się nie udusiła. To właśnie dlatego nie chciałam tutaj przebywać zbyt długo.
Gdy udaje im się okiełznać sytuację, wszyscy troje siadamy na podłodze.
 - Więc, z czym przychodzicie tym razem? - zagaduje od razu płomiennowłosa kobieta.
 - Podobno mam tutaj przenocować - mówię nieśmiało.
Rachel kiwa ochoczo głową.
 - Nie ma sprawy - zapewnia mnie.
Jej głos jest o wiele milszy, niż go zapamiętałam. Wydawał mi się suchym głosem starej kobiety, która wiele w życiu przeżyłam. I krztusi się dymem.
Przez chwilę siedzimy wszyscy trzej w milczeniu, a w końcu pytam:
 - Dlaczego Frank proponował Jasonowi powrót? Jako pretor?
Adam wygląda na zszokowanego, a jeśli Rachel została zaskoczona, to dobrze to ukrywa.
 - Zanim został Pontifex Maximus - udaję, że wiem co to znaczy, ale Rachel chyba zdaje sobie sprawę, że w głowie mam ciemno i pusto na ten temat, więc wyjaśnia: - To taki rodzaj najwyższego kapłana, który stara się zadowolić wszystkich bogów. Jason jest nim od lat, ale wcześniej był pretorem w Obozie Jupiter.
 - Eee...? W sensie: księdzem? - Zdaję sobie sprawę, że mówię głupotę, ale nie ma już odwrotu. Czuję, jak moje policzki robią się czerwone.
 - Ej, podoba mi się to! - Adam składa ręce jak przy komunii i pochyla głowę, mówiąc głośno "amen!". - Brakuje mi tylko blond peruki, stroju i okularów, ale to się wykmini jakoś. Mówię wam, będzie to hit. Podbijemy internety, Ann. - Śmieje się głośno.
 - Od kiedy Jason na okulary? - pytam, trochę zdziwiona. W zasadzie, to mnie w ogóle nie interesuje.
 - Dłużej, niż to ciało istnieje. - Wskazuje na siebie obojga kciukami. - Poza tym, widziałaś go raz i akurat ich nie miał na sobie. Z tego, co słyszałem od Pipes, Thalia wydarła go prosto spod prysznica. O mało nie zrobiła afery na cały Obóz, że ma się szybciej ubierać.
 - Okej. - Nie komentuję sprawy, że mówi mi o prywatnych rzeczach obcych ludzi. Adam po prostu nie trzyma języka za zębami.
Na początku wydawał mi się zapatrzonym w siebie chłopakiem, który zdaje się czerpać radość z tego, że łamie dziewczynom serca na trzy połówki (to gorsze, niż na dwie!), później kimś znajomym, następnie uznałam go za kogoś, kto nie widzi poza mną świata (ta, jasne! Czego jeszcze?), a teraz wiem, że w gruncie rzeczy jest obłąkanym chłopakiem z glonami w głowie zamiast mózgu, który rzuca sucharami częściej niż Cejrowski chodzi boso.
 - To kim jest ten pretor? - pytam w końcu Rachel, która przyglądała się naszej wymianie zdań z rozbawioną miną. Ją ciekawostki z życia Jasona zdawały się bawić.
 - Jest ich dwóch. Są jak generałowie. Praktycznie rządzą tym całym rzymskim bajzlem. Reyna była pretorem nieprzerwanie od piętnastu lat, w sumie jakieś siedemnaście lat. Przysięgam, była w tym świetna, a Frank jej pomagał jeśli tylko mógł. Ale taka choroba nawet tytana by powaliła na kolana... Mam nadzieję, że nie cierpiała. - Rachel przez chwilę nie odzywa się, odnoszę wrażenie, że nie chce nic mówić, ale jej piegowata twarz pozostaje bez wyrazu. Szmaragdowe oczy także nic nie okazują. - Niestety, ja także sądzę, że Jason byłby najlepszy. Albo Percy...
Patrzy na Adama/Percy'ego porozumiewawczo.
 - Dlaczego on? - pytam, nie wiadomo dlaczego w moim głosie brzmi nuta gniewu.
 - Bo kiedyś byłem pretorem, pamiętasz? - Patrzy na mnie z żalem, a w jego brązowych oczach widzę iskierkę rozgoryczenia. Wygląda jak zbity pies.
 - Nie, nie pamiętam. - Kręcę głową w zaprzeczeniu. Adam zakłada ręce na piersi.
W jakiś sposób to pamiętam. Jakby to był czyjś sen...
 - Na amnezję to już nic nie poradzę - rzuca opryskliwe.
Aua, to w jakiś sposób boli. Jakby ktoś wbił mi maleńką igłę w serce i nie chciał jej wyciągnąć.
Wbijam wzrok w podłogę, patrzę na moje bose stopy, brudne od całego dnia chodzenia bez butów. Oświetla je jedynie wątłe światło z kilku świec, które pozostają zapalone. Wszyscy milczą, Rachel wstaje i odchodzi gdzieś za kurtynę wytworzoną z kolorowych prześcieradeł i pozostaję z chłopakiem sam na sam.
Napięcie między nami zdaje się aż rzucać iskrami, przychodzi mi na myśl wiele zgryźliwych słów na temat jego zachowania. Ale nie chcą przejść mi przez gardło. Albo to ja je blokuję, bo boję się, że rzuci takim słówkiem, które spowoduje, że do mojego serca wbije się gwóźdź zamiast igły?
     Ktoś wpuszcza do jaskini ostatnie promienie zachodzącego słońca. Odwracam się w stronę wejścia i widzę dwie dziewczęce sylwetki w różowych koktajlowych sukienkach.
 - Przyszłyśmy powiedzieć ci dobranoc - mówi Emily, uśmiechając się do mnie i wsuwając swojego małego warkoczyka za ucho.
Adrian zdaje się grymasić i robi obolałą minę. Niestety, nawet z tak skwaśniałym wyrazem jej twarz wygląda zaskakująco ładnie.
 - Mama nam kazała, więc nie wyobrażaj sobie wiele - rzuca i na jej ustach pojawia się wredny uśmiech. - Aha, masz pozdrowienia od Rai'a i cioci Thalii.
 - Nie słuchaj jej - mówi Emily, trącając siostrę bliźniaczkę w ramię. - Jest obrażona, bo to ty dostaniesz buty. Któraś z dziewczyn ma twój numer buta i powiedziała, że może ci dać jedną parę.
 - Aha... no to dzięki - Uśmiecham się do niej niezręcznie, czując morderczy wzrok Adrian na swojej osobie. - No to co, do jutra?
 - Jasne - odpowiada młodsza siostra Raisona, która przypadła mi do gustu. Wydaje się być miła.
 - To ja spadam. - Adam nagle się podnosi i otrzepuje bluzę. W jego tonie naprawdę słychać zdenerwowanie. - Pójdę z wami dziewczyny, akurat mamy po drodze.
Emily wzrusza ramionami. Ta dziewczyna naprawdę wydaje się być w porządku, w przeciwieństwie do siostry. Chociaż są do siebie tak podobne, teraz zauważam między nimi więcej różnic. W charakterze, bo wizualnie nadal są swoimi klonami. Chyba nawet każdy pieg na ich nosie znajduje się w takim samym miejscu.
Czuję się oszukana przez tego Glonomózga. Nie, Glonomóżdżka. Nawet, gdyby jego mózg nie był kulką glonów, na pewno byłby wielkości ptasiego móżdżka.
To, jak uśmiecha się do bliźniaczek, denerwuje mnie. W dokładnie taki sam sposób uśmiechał się do mnie w szpitalu, zaraz po tym jak Thalia obroniła mnie przed chimerą. Gdyby tylko rozegrał sprawę inaczej, a nie robił ze mnie wariatkę przez tygodnie, nawet gdy zobaczyłam go walczącego z hydrą (już uzmysłowiłam sobie, że to była hydra), na pewno nie miałabym nic przeciwko temu, żeby też tak się do mnie uśmiechał. Ale co, u licha, on sobie wyobrażał?
     Nie chcę denerwować się nim, wystarczy, że panicznie boję się, co teraz robi mój ojciec. Czy jest bezpieczny? Czy radzi sobie samemu w domu? Postanawiam, że zaraz z rana pożyczę od kogoś telefon i zadzwonię do niego. Albo do sąsiadki, zapytam czy może się nim zająć, bo nagle muszę jechać do Bridget, bo leży w szpitalu - w końcu każda wymówka dobra, ważne, żeby była sensowna.
Obawiam się, że nie usnę, zastanawiam się nawet, gdzie mam się położyć. Chcę zapytać o to Rachel, więc wchodzę za tajemniczą kurtynę z prześcieradeł i widzę rudowłosą leżącą na materacu i okrytą kocem. Obok niej leży drugi, na nim identyczny kocyk i pojmuję, że to właśnie tak mam się położyć. Ściągam dżinsy, zostaję w samej pomarańczowej koszulce od Piper i kładę się do tego pseudo podobnego łóżka.
Ku własnemu zaskoczeniu niemal natychmiast zasypiam, nie przeszkadzają mi nawet świece pachnące wanilią i cynamonem dzielące mnie i Wyrocznię. Jestem zmęczona i zagubiona. I głodna, ponieważ od rana praktycznie nic nie jadłam.

3 komentarze:

  1. Co kurwa? xDDDD Nico w koszuli w słoneczniki?! Leję z tego xDDD
    "Nie muszę być emo" - eeej, przecież był. Odmieniło mu się na stare lata czy co? xD
    "A jak chcesz mi wypominać zmiany, to ty farbnęłaś włosy na czarno, oczy na zielono, pomniejszyłaś się o pół metra i całkiem zmieniłaś ciuchy" - kocham :D
    "Adam składa ręce jak przy komunii i pochyla głowę, mówiąc głośno "amen!". - Brakuje mi tylko blond peruki, stroju i okularów, ale to się wykmini jakoś. Mówię wam, będzie to hit. Podbijemy internety, Ann" - w tym momencie moi rodzice przyszli spytać się, z czego się tak śmieję. Ten rozdział genialny ci wyszedł xDD

    "teraz wiem, że w gruncie rzeczy jest obłąkanym chłopakiem z glonami w głowie zamiast mózgu, który rzuca sucharami częściej niż Cejrowski chodzi boso" - znów leję :'D Ja właściwie cały czas się teraz śmieję xD
    Glonomózg ♥
    I Emily lubię, ale Adrian nope. Taka wredna lala.
    Hazel! Hazel! Nico! Hazel! Niconiconico!
    *wiem, mocno kreatywny ten komentarz xD*


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nico emo nie był i nie jest (gdzieś w książkach było o tym), ale w słonecznikach to zazwyczaj nie chodzi, tylko reszta koszul w praniu była XD
      A nie chciało mu się tłumaczyć.
      Sama prawie się śmiałam, kiedy pisałam teksty Adama/Percy'ego Xd
      Ostrzegam, że zdanie na temat bliźniaczek zmienisz jeszcze ze 3 razy :") Powiem tyle, że żadna z nich nie jest taka sympatyczna.
      Nico zdążysz się jeszcze nacieszyć, obiecuję xD A jego specyficzne poczucie humoru nieraz powali na kolana :")
      Jeszcze 4 komentarze i biorę się za miniaturkę XD

      Usuń
  2. Jako,że kreatywną osobą nie jestem skomentuje to tak:
    Matko Boska Częstochowska TO JEST GENIALNE! Aczkolwiek wizja Nico w koszuli w słoneczniki znacząco wpłynęła na moją psychikę.

    OdpowiedzUsuń

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.