2.29.2016

~Zemsta czarownicy~ In medias res



In medias res




     Zalał ją zimny pot. Wątłe, chorobliwie blade ciało zdrętwiało. Otoczenie było ciepłe i przyjemne, pościel miękka, a mimo to czarnowłosa dziewczyna wiła się w piekielnych męczarniach. Gdzieś w krtani tułał się zaginiony krzyk, który chociaż usiłował, nie potrafił przebrnąć przez sine z zimna usta.
Cień czaił się nad jej powiekami, czekając aż je otworzy, by przykryć swoją mgiełką oczy. Zawładnąć nią, gdy będzie słaba.
Odganiała go, machając rękami, lecz to była walka z góry przegrana, tak ja walczyła kiedyś z białymi, oślizgłymi larwami, które usiłowały wtargnąć do jej nozdrzy. Cokolwiek robiła w tej sytuacji, robaków zawsze zdawało się przybywać.
     Smród rozkładających się ciał...
     Ziemia w ustach...
     Zimno, przez które nie może się ruszać...
    Otaczały ją uschłe cyprysy rosnące w jakimś tajemnym szyfrze – zauważała pewien rytm w ich rozsadzie, ale nie potrafiła bliżej go określić. Droga była błotnista, a dziewczyna z trudem robiła kolejne kroki. Chciała stanąć w miejscu, ale wtedy jej spiczaste trzewiki natychmiast grzęzły na stałe. Powietrze – ciężkie i wilgotne, a jednocześnie duszne i niepozwalające oddychać wyciskało z jej oczu łzy.
 – Chłopak! wrzask gwałtownie dotarł do jej uszu. Zdawało się, że mógł rozsadzić jej głowę na malutkie kawałki. Miałaś sprowadzić chłopaka!
Kuliła się niczym skarcony szczeniak. Kim mogła być, jeśli nie żałosnym szczenięciem przy tej kobiecie? Delikatnym, skopanym przez człowieka kociakiem. Ona była wężem. Jadowitą żmiją, której ukąszenie nie boli, a trucizna rozchodzi się ciepłem po całym ciele. W pewnym momencie, kiedy ofiara zdaje sobie sprawę ze śmiertelności, jest za późno.
 – Niedługo... obiecuję...
Czuła żółć podchodzącą jej do gardła, gorzką i tak realną, że zastanawiała się, czy jej sny mogły mieć coś wspólnego z rzeczywistością.
    Stała tam, przy ostatnim zasuszonym krzewie, otoczona ciemną mgłą kurzu.
Kobieta o czarnych włosach sklejonych w długie strąki i wielkich, piwnych oczach wydawała się żyć. Aalis mogłaby przysiąść, że czuła krew buzującą w jej żyłach oraz szybkie bicie serca, ponieważ ponownie doprowadziła ją do wściekłości. Obdarta i brudna od ziemi suknia w kolorze szkarłatu sięgająca nieco poniżej kolan, wisiała na niej jak na chudym manekinie. Taką ją zapamiętała i taka była w dniu swojej śmierci. Równie umorusana, rozzłoszczona i triumfująca o minutę za wcześnie. Ale kiedy unosiła głowę wysoko i spoglądała na uczennicę z góry, przypominała wyklętą królową, która pozbawiona władzy nadal uważa się za Czcigodną.
 – Krwawy księżyc jest blisko, dziewucho!  parsknęła, opluwając ją zaróżowioną śliną. Po jej spiczastej brodzie spłynęła strużka krwi. – Pokaż kim jesteś, Aalis Danmbra, lub odejdź w hańbie. Nie uczyłam cię przez tyle lat, by porzucić taki talent! Nie zawiedź mnie ponownie, dziewucho.
Znów przegryzła swoimi ostrymi jak igły zębami dolną wargę pod wpływem impulsywnej złości.
Dziewczyna odetchnęła głęboko. Nie powinna tego robić przy Krwistej Jane, jej przyśpieszony oddech denerwował ją, wzbudzał w niej zazdrość, ponieważ sama nie mogła tego zrobić.
 – Robię tak, jak mnie uczyłaś. To tylko głupi chłopak, ojejku. Jeszcze chwila, obiecuję, i będzie mój. Nasz. – Uśmiechnęła się, ukazując zaostrzone w stożki zęby.
Nigdy nie straciłaby okazji do udowodnienia swoich umiejętności. Nadszedł czas, w którym miała zabłyszczeć jako gwiazda. Ogarnęła ją ekscytacja nieporównywalna do żadnej, którą czuła kiedykolwiek wcześniej – i to właśnie budziło w niej chorobliwy niepokój. Bała się, że to nie sen. Że naprawdę stoi przed Krwistą Jane, jak gdyby mogła dotknąć jej dłonią i poczuć jej długie paznokcie wcinające się w ciało, by upuścić dziecięcej krwi do kolejnych magicznych eksperymentów. Jakby wiedźma mogła zadać jej rzeczywisty ból. Znów przywołać atakujące mózg robaki, które wciskają się w tamtym kierunku przez nos i uszy, by zniszczyć, by zmącić, by nagiąć psychikę jej uczennicy.
Cała dziewczynka drżała z nieokrzesanej ekscytacji i strachu, że nad nim nie panowała. Była jedynie niewolnikiem własnych ludzkich odczuć.
 – Jeszcze trochę... Już niedługo. Szczerzyła się dopóki nie nastał świt.
     Po policzkach dziewczyny spłynęły drobne łzy, niemal niezauważalne. Ich słony smak i ciepły dotyk na zmarzniętych wargach wybudził ją z transu.
Tym razem nie bolało. Nie nagięła jej. Nie, tym razem złamała ją jak żałosną gałązkę leszczyny.

2.28.2016

Tylko nie bijcie!

Więc ten... cześć tu Ad.
Znów nawaliłam, tak. Jestem jednym wielkim nawalaczem :(
Sprawa ma się tak: 5 kwietnia mam sprawdzian szóstoklasisty, do tego czasu 1/3 dnia zajmuje nauka. Kolejne 1/3 zajmuje czas spędzony w szkole (czasami nawet do 15 :/) 1/3 to czas, który chciałabym spędzić w świętym spokoju, czyli tak do 6-7 spanie. Ale z racji tego, że mam zabójczo delikatny sen, budzę się o 5 rano, kiedy tata wyjeżdża do pracy i potem nie mogę zasnąć.
W sumie: budzę się - jestem zombie. Wracam ze szkoły - I'm sill zombie. Tak w kółko i nie zabiera się, żebym jakoś kiedyś odpoczęła. 
Zostają mi tylko weekendy, które zazwyczaj spędzam na przygotowywaniu się do głupich konkursów, do których się nawet nie zgłosiłam, tylko wredne nauczycielki zrobiły to za mnie. I ta cała harówa od rana do nocy, by dostać się do gimnazjum, gdzie pewnie lepiej nie będzie. I gdy mówię o tym komuś, że już nie daję rady, zawsze ten ktoś mówi: sama chciałaś. Normalnie człowieka zaj..... bierze.
Tak więc, obawiam się, że będę musiała zawiesić bloga, bądź go przystopować, a nie chcę wrzucać jednej notki na miesiąc ;/ 6 rozdział jest w skrawkach, dosłownie pewnie jest tego 1/10 całości jaką przewiduję, szlag mnie jasny z Adamem trafia, a Raison skaczący mu do gardła tego nie naprawia. To tak w skrócie.
Więc mam pytanie: czy chcecie, żeby się męczyła z arcydługim postem, czy podzielić go na np. 5 krótszych części, tak 1 część na tydzień (chociaż pewnie wyjdą mi co dwa tygodnie), czy wrzucać od czasu do czasu jakiś wyrywek autorskiego jak np. "Stwora" czy "Zemsty czarownicy"? Aktualnie tylko na nich mam wenę.

O Stworze
Eryk mieszka z rodzicami w Ameryce, dokładnie w spokojnym miasteczku Merrys Hills. Nic nie trwa wiecznie - dowiaduje się o śmierci siostry przyjaciela przez wielkie zwierzę. W tym samym dniu jego dom odwiedza człowiek, którego znają jego zamknięci w sobie rodzice i o dziwo - mówi po polsku. Przybysz składa im propozycję powrotu do ojczyzny, na którą nie przystają. Zmieniają zdanie, gdy jego słowa potwierdza kolejny atak "wielkiego psa"... Tak zaczyna się pierwsza - i nieostatnia - przygoda w kraju, który chłopcu powinien być bliski.

O Zemście czarownicy 
Aalis ze swoją mentorką, Krwistą Jane wyruszają na miejsce odbycia się rytuału Krwi i Kości. Młoda czarownica rozlewa krew, łamie kości i depcze pająka, który mógłby stać się jej sprzymierzeńcem. Mimo to, Czcigodna nie jest w stanie odebrać jej mocy jako najsłabszej z tegorocznych gotowych do stania się pełnoprawnymi członkiniami Kręgu. Stara wiedźma jest rozczarowana i by udowodnić Siostrom, że jej uczennica jest najlepsza, zabiera dziewczynę do domu stracharza, gdzie uwalniają jedną ze schwytanych wcześniej Sióstr o potężnej mocy. Stracharz ginie, ale kiedy Krwista Jane odcina mu kciuki, niespodziewanie pojawia się jego uczeń...

Więc... co byście chcieli ujrzeć? ;P Walkę Łowców cieni z czymś, z czym nie mogą w gruncie rzeczy wygrać, czy młodą czarownicę nieumiejącą wybrać pomiędzy Siostrami a uczniem stracharza?
*W zasadzie nazywają się zwiadowcami, ale ktoś pewnie będzie się czepiał, więc tutaj będą stracharzami... to i tak to samo >.< I nie, to wcale nie są zwiadowcy jak według Flanagana ani stracharze jak Delaneya... to po prostu ta sama nazwa, ponieważ lepszej na opisanie ich nie ma. Plus, pamiętajcie, że ranger to w sumie coś jak leśniczy, a tutaj zwiadowców używam raczej jak scout czy sniper, czyli coś w stylu strzelca - ewentualnie assasina ale nie chcę już wam mącić w głowach xD*

2.15.2016

"Gdyby w 80 dni dookoła świata działo się w dzisiejszych czasach i podróżowano w nim przez Polskę..."

Pani w szkole zadała nam zadanie "Co, gdyby w 80 dni dookoła świata działo się w dzisiejszych czasach i trasa biegła przez Polskę?". Mieliśmy napisać opowiadanie, narysować komiks czy cokolwiek chcieliśmy. Zrobiłam scenariusz z przymrużeniem oka (dość porządnym przymrużeniem). I od razu mówię, że nie chciałam urazić Dudy, kebaba, chińskich restauracji, Angeli Merkel, Putina ani mechaników :P Czy cokolwiek mogłam jeszcze urazić >.< A, i dróg! xD

Akt I
Scena pierwsza
(Fogg, Passepartout i Aouda stoją na granicy polsko-niemieckiej. Policjant sprawdza ich dokumenty.)
 Policjant: Twierdzi pan, że jest pan kobietą?
 Passepartout: Nic takiego nie twierdzę.
(Policjant pokazuje dokumenty, żeby to udowodnić. Jest tam wyraźnie napisane wytłuszczonymi literami "Niepotrzebne skreślić".)
Scena druga
(Policjant przygląda się Aoudzie.)
 Policjant: Przykro mi, nie przyjmujemy emigrantów.
 Aouda: (Zaskoczona) I co teraz mam zrobić?
 Policjant: Proszę wyjść, mam pomysł.
Scena trzecia
(Aouda wychodzi z samochodu.)
 Policjant: Proszę cofnąć się o pięć kroków.
(Aouda cofa się.)
 Policjant: (Na cały głos) Fake you, Merkel!
 Drugi policjant: (Z podziwem) Zajebiście to załatwiłeś, Zdzisek.
 Trzeci policjant: (Z drwiną) Angelo, kochanie, masz gościa!

Akt II
Scena pierwsza
(Fogg i Passepartout jadą przez pola.)
 Fogg: Tak wygląda Polska?
 Passepartout: Nie martw się, jutro powinniśmy wyjechać.
Scena druga
 Narrator: Nagle...
(Samochód wpada do dziury.)
 Fogg: Chyba uszkodziliśmy podwozie.
 Passepartout: Trzeba iść z tym do mechanika.
Scena trzecia
(U zakładzie mechanika.)
 Mechanik: Jutro zobaczę, co da się zrobić, ale to wygląda naprawdę poważnie...
Scena czwarta
 Narrator: Następnego dnia...
 Fogg: I co z moim samochodem?
 Mechanik: Za trzy tygodnie proszę przyjść.
 Passepartout: (Grzecznie) Nie mamy tyle czasu.
 Mechanik: (Podnosi głos) Ja też nie mam na czasu tego naprawić. I jakoś się nie wściekam.
Scena piąta
(Do zakładu wchodzi chłopak, syn mechanika.)
 Chłopak: (Woła) Tato, ale tu tylko rura szwankuje!
 Mechanik: (Półszeptem) Cicho bądź, wszystko zepsujesz. Nie widzisz, że gadam z Anglikami? Na czymś trzeba zarobić na tym zadupiu.

Akt III
Scena pierwsza
(Fogg i Passepartout idą do Dudy, a ten zaprasza ich do chińskiej restauracji, ale przez mechanika nie mają pieniędzy więc kupują kebaba przed restauracją.)
 Fogg: Panie Dudo, czy mógłby pan pożyczyć jakiś środek transportu dla sprawy wielkiego priorytetu.
 Duda: Pewnie! Zależy mi na dobrych kontaktach z innymi krajami, poza tym, mamy kilka helikopterów na zbyciu.
 Fogg: Dziękujemy, to miło z pana strony.
Scena druga
(Duda pożyczył polsko-radziecki helikopter sprzed ponad 50 lat, ale wszystko wygląda fajnie, bo pomalowano go jak nowy z Francji, żeby zaoszczędzić na pieniądzach z unii. Właśnie lecą nad pałacem Putina.)
 Fogg: Chyba coś nie działa...
 Passepartout: (Lekceważąco) Nonsens, to nowe cudo z tego roku! Wszystko gra.
Scena trzecia
 Narrator: Nagle...
(W tle słychać huk.)
(Helikopter traci śmigło i spada na pałac Putina.)
(Putin wybiega ze zrujnowanego pałacu.)
 Putin: It is Sparta!!! Wojna, co?!!!!!!

2.04.2016

Imię bohatera

UWAGA, BARDZO SUCHE!
Jason, król podrywu! Leo, patrz i ucz się od mistrza B| *like a boss*
_________________________________________

 - Hej, Pipes. Jestem superbohaterem, zgadnij jak się nazywam - mówi Jason, uśmiechając się.
 - Superman?
 - Nie.
 - Iron Man? - zgaduje dalej.
 - Też nie. - Chłopak powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem.
Piper prycha, urażona.
 -W takim razie nie, nie mam pojęcia. Powiedz mi.
Uśmiecha się jeszcze szerzej niż wcześniej.
 - Yourman.

2.03.2016

05. Wizyta z daleka

Przewidywałam, że rozdział będzie mieć jakieś 1.500 słów, a wyszło 2.200 ;-; Plus, ja wiem, że w tym rozdziale praktycznie nic się nie dzieje, ale od zrobię to w następnym. Będziecie mieć tyle akcji, że wam uszami wyjdzie xD Mówiłam Vicky, że będzie jutro, ale już się wyrobiłam Cx Zanim wrócę do szkoły, chcę napisać jeszcze jeden, albo co najmniej pół.
JEŚLI POD TYM POSTEM BĘDZIE 5 KOMENTARZY OD WAS, zrobię one-shota z Thalią, która wyciąga Jasona spod prysznica XD
Przepraszam za błędy, jeśli jakieś są. Choroba wykończa mnie już psychicznie :(
___________________________________________

     Siedzę na łóżku. Ja i Rai jesteśmy w skrzydle szpitalnym, ledwo zdaję sobie sprawę z otaczającego nas świata. Pode mną wciąż leżą moje śniegowe buty, a na poduszce bordowy beret, którym rzuciłam w potwora.
Jasnowłosy mężczyzna kładzie mi dłoń na czole.
 - Obniżyłem gorączkę, ale boję się, że jeśli dam ci więcej ambrozji i nektaru, to staniesz nam w płomieniach. - Powinnaś położyć się spać.
Chociaż trochę wcześniej miałam ochotę położyć się na ziemi i zasnąć, teraz czułam się pobudzona jak nigdy dotąd. Will powiedział, że to wina ambrozji.
 - Gdzie mam niby iść spać? - pytam.
Jasnowłosy mężczyzna wymienia spojrzenia z Raisonem. Jeden zdaje się mówić: "i co teraz?", drugi "a ja wiem?", Will potrząsa głową. Tego już nie rozumiem.
 - Sądzę, że u Rachel powinno być ci dobrze.
Dobrze! Czy on widział te jej pachnące kadzidełka obok zasłon, które same proszą się o pożar, który spaliłby cały las. Nie polubiłam jej dziwnego spojrzenia, które sugerowały, że znajduje się w jakiś transie. Przeraża mnie, jak bardzo jej oczy są podobne do moich.
     Ktoś wchodzi do szpitala.
 - Will... - odzywa się ubrany w kolorową koszulę w słoneczniki (co tutejsi ludzie mają do słoneczników?!) czarnowłosy mężczyzna. - Nie wiedziałem, że ktoś tu jest...
 - Mów, Nico.
 - Za pięć minut jest apel. Chejron chce widzieć na nim wszystkich. Bez wyjątku - spogląda na mnie i Rai'a, który siedzi obok mnie. - Kto to?
 - Jestem Anabel - przedstawiam się. Czarnowłosy kiwa głową.
 - Nico di Angelo. - Uśmiecha się nieznacznie, a potem pokazuje ruchem ręki, żebyśmy wstali. - Cóż, nie mamy czasu na rozmowę.
Syn Apolla wychodzi jako pierwszy, później Raison wstaje i wyciąga do mnie rękę; drugą jak zwykle trzyma w kieszeni.
Nie przyjmuję jej, wstaję sama i ruszam do drzwi, zostawiając go z tyłu, ale szybko mnie przegania.
     Idziemy we czwórkę - ja, Rai, Will i Nico, o którym dowiaduję się tyle, że jest synem Hadesa.
 - Sądziłam, że Hades jest bogiem podziemi, a pan...
 - Stereotypy, nie muszę być emo, żeby być synem Hadesa - ucina mężczyzna.
     Idziemy wzdłuż rzeki, mijamy jezioro i kierujemy się na wschód. Na miejscu jesteśmy bardzo szybko, widzę już kamienne ławki, które tworzą amfiteatr.
     Wszyscy się rozdzielamy; każdy idzie w swoją stronę, a ja stoję w miejscu i zastanawiam się, co zrobić.
Niepewnie podchodzę do którejś z ławek i siadam na niej. Okazuje się, że kamień jest ciepły i miły w dotyku. Oczekuję nie wiadomo na co; na apel w stylu tych szkolnych, na których kleją się powieki.
Adam siedzi tuż obok mnie, dzieli nas tylko czerwonowłosy chłopak. Raison siedzi dwa rzędy nade mną; Nico i Thalia tylko rząd niżej, chociaż na przeciwko. Widzę Rachel na lewo, oraz Piper i Jasona na prawo ode mnie. Will siedzi pięć rzędów wyżej.
     W końcu ktoś pojawia się na scenie. Z czwartego rzędu wyraźnie widzę wyraźnie Chejrona, od pasa w dół siwego ogiera. Obok niego stoi ciemnoskóra kobieta, która trzyma po pachą hełm.
 - Mam zaszczyt, a raczej przykry obowiązek powiadomić was wszystkich, że po piętnastu latach pokoju, wczorajszej nocy... - jej głos łamie się na chwilę, dyskretnie ociera łzy, ale trudno jest jej ukryć ten gest, gdy z każdej strony otaczają ją podenerwowani półbogowie, którym przerwano zajęcia z powodu apelu. - Reyna umarła. Pożegnaliśmy rozważnego przywódcę, dzielnego wojownika i, najważniejsze, oddaną przyjaciółkę!
     Wycofuje się powoli, po chwili gdzieś znika. Chejron stoi przez chwilę sam, ale nie odzywa się; ludzie rozbiegają się, jak gdyby nigdy nic odchodzą w swoje strony. Przez chwilę siedzę, trochę zawiedziona lub wręcz przeciwnie. Sądziłam, że będzie to trwać wieki, że zanudzę się na śmierć.
Nie ma już ponad połowy osób, kiedy Adam wstaje.
 - Zaprowadzę cię do RED, Ann - mówi.
 - Sama pójdę - odpowiadam opryskliwie.
 - Raison prosił, żebym to zrobił. Więc chyba nie masz wyjścia. Ja też.
Czerwonowłosy chłopak kładzie mu rękę na ramieniu.
 - Daj jej spokój, Percy. Nie chce, to nie chce - broni mnie.
Adam zakłada ręce na piersi.
 - Nie pomagasz, Tom.
 - Dzięki. - Uśmiecham się z wdzięcznością do czerwonowłosego Toma, ale ten już się poddaje i odchodzi.
     Adam częstuje mnie takimi argumentami, że w końcu mu ulegam i razem opuszczamy amfiteatr.
Idziemy w stronę lasu, przemierzając rzekę, której sam widok powoduje u mnie dreszcze. Nie wiem, co w niej jest takiego, ale przeraża mnie. Jej odgłos sprawia, że boli mnie głowa. Przez jej dotyk na bosych stopach miękną mi kolana.
Przez niemal cały czas nie odzywam się do czarnowłosego chłopaka, ale nad brzegiem strumyka coś sprawia, że mówię:
 - Dziwnie się czuję, kiedy nie masz zielonych oczu i krzywych jedynek.
Ku własnemu zdziwieniu, nie jestem zmartwiona tym, że tak mówię. Jest to czymś oczywistym, tak oczywistym, że zabawnie byłoby, gdybym tego nie wiedziała.
Adam uśmiecha się od ucha do ucha, pokazując swoje proste przednie zęby.
 - Mi to tam nie przeszkadza! Jest super. A jak chcesz mi wypominać zmiany, to ty farbnęłaś włosy na czarno, oczy na zielono, pomniejszyłaś się o pół metra i całkiem zmieniłaś ciuchy. Ledwo cię poznałem.
Wzruszam ramionami.
 - Chodź już, za chwilę rozsadzi mi głowę. - Zdobywam się na lekki uśmiech i chwytam Percy'ego za rękę.
Idziemy przez chwilę, rozkoszuję się tym, że jesteśmy znów razem; nie widzieliśmy się od lat, chciałam go przytulić, pocałować i powiedzieć, żeby nigdzie się już beze mnie nie ruszał.
     Z biegiem czasu, gdy jesteśmy niemal na miejscu, czuję się nieswojo. Przeszkadza mi, jak trzyma mnie za rękę. Przywłaszcza mnie do siebie, a ja go wcale nie znam. Nawet nie wiem, jakim cudem mu na to pozwoliłam.
Na szczęście jesteśmy już przy wejściu zasłoniętym kolorowym kocem, które prowadzi do jaskini Rachel.
 - Pójdziesz już? - pytam. - Miałeś mnie zaprowadzić na miejsce.
 - Czekaj - odpowiada, a w jego głosie brzmi nutka żalu. - Też mam sprawę do RED.
 - Dlaczego nazywasz ją RED?
 - Rachel Elizabeth Dare. Brzmi logicznie, prawda?
Do środka wchodzę jako pierwsza, Adam zaraz po mnie. W środku tak jak wcześniej, pali się mnóstwo świec pachnących cynamonem i wanilią. Krztuszę się, bo ich mdły zapach znów mnie omamia.
Adam próbuje wywietrzyć trochę pomieszczenie, a Rachel gasi szybko świece, bym się nie udusiła. To właśnie dlatego nie chciałam tutaj przebywać zbyt długo.
Gdy udaje im się okiełznać sytuację, wszyscy troje siadamy na podłodze.
 - Więc, z czym przychodzicie tym razem? - zagaduje od razu płomiennowłosa kobieta.
 - Podobno mam tutaj przenocować - mówię nieśmiało.
Rachel kiwa ochoczo głową.
 - Nie ma sprawy - zapewnia mnie.
Jej głos jest o wiele milszy, niż go zapamiętałam. Wydawał mi się suchym głosem starej kobiety, która wiele w życiu przeżyłam. I krztusi się dymem.
Przez chwilę siedzimy wszyscy trzej w milczeniu, a w końcu pytam:
 - Dlaczego Frank proponował Jasonowi powrót? Jako pretor?
Adam wygląda na zszokowanego, a jeśli Rachel została zaskoczona, to dobrze to ukrywa.
 - Zanim został Pontifex Maximus - udaję, że wiem co to znaczy, ale Rachel chyba zdaje sobie sprawę, że w głowie mam ciemno i pusto na ten temat, więc wyjaśnia: - To taki rodzaj najwyższego kapłana, który stara się zadowolić wszystkich bogów. Jason jest nim od lat, ale wcześniej był pretorem w Obozie Jupiter.
 - Eee...? W sensie: księdzem? - Zdaję sobie sprawę, że mówię głupotę, ale nie ma już odwrotu. Czuję, jak moje policzki robią się czerwone.
 - Ej, podoba mi się to! - Adam składa ręce jak przy komunii i pochyla głowę, mówiąc głośno "amen!". - Brakuje mi tylko blond peruki, stroju i okularów, ale to się wykmini jakoś. Mówię wam, będzie to hit. Podbijemy internety, Ann. - Śmieje się głośno.
 - Od kiedy Jason na okulary? - pytam, trochę zdziwiona. W zasadzie, to mnie w ogóle nie interesuje.
 - Dłużej, niż to ciało istnieje. - Wskazuje na siebie obojga kciukami. - Poza tym, widziałaś go raz i akurat ich nie miał na sobie. Z tego, co słyszałem od Pipes, Thalia wydarła go prosto spod prysznica. O mało nie zrobiła afery na cały Obóz, że ma się szybciej ubierać.
 - Okej. - Nie komentuję sprawy, że mówi mi o prywatnych rzeczach obcych ludzi. Adam po prostu nie trzyma języka za zębami.
Na początku wydawał mi się zapatrzonym w siebie chłopakiem, który zdaje się czerpać radość z tego, że łamie dziewczynom serca na trzy połówki (to gorsze, niż na dwie!), później kimś znajomym, następnie uznałam go za kogoś, kto nie widzi poza mną świata (ta, jasne! Czego jeszcze?), a teraz wiem, że w gruncie rzeczy jest obłąkanym chłopakiem z glonami w głowie zamiast mózgu, który rzuca sucharami częściej niż Cejrowski chodzi boso.
 - To kim jest ten pretor? - pytam w końcu Rachel, która przyglądała się naszej wymianie zdań z rozbawioną miną. Ją ciekawostki z życia Jasona zdawały się bawić.
 - Jest ich dwóch. Są jak generałowie. Praktycznie rządzą tym całym rzymskim bajzlem. Reyna była pretorem nieprzerwanie od piętnastu lat, w sumie jakieś siedemnaście lat. Przysięgam, była w tym świetna, a Frank jej pomagał jeśli tylko mógł. Ale taka choroba nawet tytana by powaliła na kolana... Mam nadzieję, że nie cierpiała. - Rachel przez chwilę nie odzywa się, odnoszę wrażenie, że nie chce nic mówić, ale jej piegowata twarz pozostaje bez wyrazu. Szmaragdowe oczy także nic nie okazują. - Niestety, ja także sądzę, że Jason byłby najlepszy. Albo Percy...
Patrzy na Adama/Percy'ego porozumiewawczo.
 - Dlaczego on? - pytam, nie wiadomo dlaczego w moim głosie brzmi nuta gniewu.
 - Bo kiedyś byłem pretorem, pamiętasz? - Patrzy na mnie z żalem, a w jego brązowych oczach widzę iskierkę rozgoryczenia. Wygląda jak zbity pies.
 - Nie, nie pamiętam. - Kręcę głową w zaprzeczeniu. Adam zakłada ręce na piersi.
W jakiś sposób to pamiętam. Jakby to był czyjś sen...
 - Na amnezję to już nic nie poradzę - rzuca opryskliwe.
Aua, to w jakiś sposób boli. Jakby ktoś wbił mi maleńką igłę w serce i nie chciał jej wyciągnąć.
Wbijam wzrok w podłogę, patrzę na moje bose stopy, brudne od całego dnia chodzenia bez butów. Oświetla je jedynie wątłe światło z kilku świec, które pozostają zapalone. Wszyscy milczą, Rachel wstaje i odchodzi gdzieś za kurtynę wytworzoną z kolorowych prześcieradeł i pozostaję z chłopakiem sam na sam.
Napięcie między nami zdaje się aż rzucać iskrami, przychodzi mi na myśl wiele zgryźliwych słów na temat jego zachowania. Ale nie chcą przejść mi przez gardło. Albo to ja je blokuję, bo boję się, że rzuci takim słówkiem, które spowoduje, że do mojego serca wbije się gwóźdź zamiast igły?
     Ktoś wpuszcza do jaskini ostatnie promienie zachodzącego słońca. Odwracam się w stronę wejścia i widzę dwie dziewczęce sylwetki w różowych koktajlowych sukienkach.
 - Przyszłyśmy powiedzieć ci dobranoc - mówi Emily, uśmiechając się do mnie i wsuwając swojego małego warkoczyka za ucho.
Adrian zdaje się grymasić i robi obolałą minę. Niestety, nawet z tak skwaśniałym wyrazem jej twarz wygląda zaskakująco ładnie.
 - Mama nam kazała, więc nie wyobrażaj sobie wiele - rzuca i na jej ustach pojawia się wredny uśmiech. - Aha, masz pozdrowienia od Rai'a i cioci Thalii.
 - Nie słuchaj jej - mówi Emily, trącając siostrę bliźniaczkę w ramię. - Jest obrażona, bo to ty dostaniesz buty. Któraś z dziewczyn ma twój numer buta i powiedziała, że może ci dać jedną parę.
 - Aha... no to dzięki - Uśmiecham się do niej niezręcznie, czując morderczy wzrok Adrian na swojej osobie. - No to co, do jutra?
 - Jasne - odpowiada młodsza siostra Raisona, która przypadła mi do gustu. Wydaje się być miła.
 - To ja spadam. - Adam nagle się podnosi i otrzepuje bluzę. W jego tonie naprawdę słychać zdenerwowanie. - Pójdę z wami dziewczyny, akurat mamy po drodze.
Emily wzrusza ramionami. Ta dziewczyna naprawdę wydaje się być w porządku, w przeciwieństwie do siostry. Chociaż są do siebie tak podobne, teraz zauważam między nimi więcej różnic. W charakterze, bo wizualnie nadal są swoimi klonami. Chyba nawet każdy pieg na ich nosie znajduje się w takim samym miejscu.
Czuję się oszukana przez tego Glonomózga. Nie, Glonomóżdżka. Nawet, gdyby jego mózg nie był kulką glonów, na pewno byłby wielkości ptasiego móżdżka.
To, jak uśmiecha się do bliźniaczek, denerwuje mnie. W dokładnie taki sam sposób uśmiechał się do mnie w szpitalu, zaraz po tym jak Thalia obroniła mnie przed chimerą. Gdyby tylko rozegrał sprawę inaczej, a nie robił ze mnie wariatkę przez tygodnie, nawet gdy zobaczyłam go walczącego z hydrą (już uzmysłowiłam sobie, że to była hydra), na pewno nie miałabym nic przeciwko temu, żeby też tak się do mnie uśmiechał. Ale co, u licha, on sobie wyobrażał?
     Nie chcę denerwować się nim, wystarczy, że panicznie boję się, co teraz robi mój ojciec. Czy jest bezpieczny? Czy radzi sobie samemu w domu? Postanawiam, że zaraz z rana pożyczę od kogoś telefon i zadzwonię do niego. Albo do sąsiadki, zapytam czy może się nim zająć, bo nagle muszę jechać do Bridget, bo leży w szpitalu - w końcu każda wymówka dobra, ważne, żeby była sensowna.
Obawiam się, że nie usnę, zastanawiam się nawet, gdzie mam się położyć. Chcę zapytać o to Rachel, więc wchodzę za tajemniczą kurtynę z prześcieradeł i widzę rudowłosą leżącą na materacu i okrytą kocem. Obok niej leży drugi, na nim identyczny kocyk i pojmuję, że to właśnie tak mam się położyć. Ściągam dżinsy, zostaję w samej pomarańczowej koszulce od Piper i kładę się do tego pseudo podobnego łóżka.
Ku własnemu zaskoczeniu niemal natychmiast zasypiam, nie przeszkadzają mi nawet świece pachnące wanilią i cynamonem dzielące mnie i Wyrocznię. Jestem zmęczona i zagubiona. I głodna, ponieważ od rana praktycznie nic nie jadłam.