7.04.2017

Ofiara dla większego dobra [Louethan one-shot]

Zawsze była przy nim. Co z tego, że trzy lata młodsza. I była dziewczynką, córką Hekate.
Była wszystkim, z wyjątkiem tego czym nie mogła być. Była ciepłem w chłodne noce, gdy kryli się wspólnie w opuszczonych stodołach i siano nie wystarczało na ogrzanie się. Powodem, dla którego nie przestawał walczyć o niepewne jutro. Idealnym odwodzicielem koszmarów półboga. Uśmiechem, który przyzywał słońce podniesieniem koniuszków warg.
- Jestem Lou! A ty?
- Ethan.
- Miło cię poznać. - Fioletowowłosa dziewczynka wyciągnęła do niego rękę.
Niepewnie ją uścisnął.
- Hmmm... mi też. Ile masz lat?
Lou zachichotała.
- Osiem.
- A ja jedenaście. - To było zabawne, to uczucie wyższości nad młodszą osobą.
- To fajnie. - Uśmiechnęła się, pokazując brak swojego jednego siekacza. - Chcesz batoniki zbożowe?
- A nie masz ciastek?
Nie, oczywiście, nie jadł nic słodkiego od tak dawna, że te batony były błogosławieństwem dla jego dzieciństwa.
- Mam, ale one są na ssspeeecjaaalneee okazje.

Minęły lata.
Dlaczego ona musiała tak szybko dorosnąć? Straciła ojca, jedyną osobę na świecie, która o nią dbała.
Nie, nie mówił już tylko o niej. Sam dawno stracił swoje dzieciństwo. Batony stały się cenniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Różnica trzech lat to nie tak wiele, kiedy człowiek przeżyje na tyle długo, by móc legalnie spożywać alkohol. Legalnie, ponieważ w tym świecie, świecie skrajności, zdobycie goryczy i dymu nie było niczym trudnym. Mieszkał w końcu z dziećmi Hermesa, już tego próbował. Piekielnie nie dobre, ale wciąż smakowało lepiej od tej potwornej goryczy, która powoduje, że łzy leją ci się po policzkach.
 Czy jej magia pochodziła od jej matki, Hekate?
Był niepokonany i panem swojego losu.
Źle. Jego matka upokorzyła go i zmusiła do posłuszeństwa, kiedy miał piętnaście lat.
Nikt nie zapytał go, czy tego chciał i czy bardzo bolało. Piekło jak diabli, kiedy to robiła.
"Do zrobienia czegoś dobrego na świecie potrzebna jest zawsze jakaś ofiara."
Miał to gdzieś tak samo, jak ten świat jego.

- Chcę odejść - oznajmił któregoś wieczoru po kolacji, kiedy siedzieli razem przy Pięści Zeusa.
- Dlaczego? – Dziesięciolatka latka nie mogła go rozumieć.
Miała koleżanki, które wychwalały jej zmieniające barwę włosy, ciepły kąt i kilka dań dziennie. Nie licząc jeszcze dobrej zabawy.
Ethan miał wrażenie, że jemu dostało się tylko żarcie i pół kąta.
- Jestem nikim, Lou. Nie jestem żadnym Percym Jacksonem. Jestem przeciętniakiem. Szarym, nieważnym półbogiem z życiem niewartym świeczki.
- Ale nie chcesz być Percym, prawda?
Niestety, właśnie ta dziesięciolatka czasami zdawała się być starsza i mądrzejsza od niego. Był dla niej niczym otwarta księga. Kłamstwa nie wchodziły w grę. Przeklęta córka Hekate.
- Jasne, że nie.
- Chcesz uciec od stereotypów. Nie chcesz być tylko epizodycznym, pobocznym bohaterem.
- Tak samo jak ty. Myślisz, że po mojej śmierci ktoś zapamięta mnie inaczej jak tylko syna jakieś bogini-ćpunki?
- Tak. To będę ja.
Odwrócił wzrok.
- Pasujemy do siebie - mruknęła cicho, ale i tak ją usłyszał.
- Chyba tak - nie mógł powiedzieć inaczej. To była prawda. - Najlepsi przyjaciele na zawsze?
- Jestem trzy lata młodsza od ciebie. I jestem dziewczyną. Za chwilę się mną znudzisz.
- Nie mów, że wciąż brzydzisz się chłopaków. Jesteś już dużą dziewczynką.
- Jasne, że się ich nie brzydzę.
Wstał i spojrzał w dal. Lou nie potrafiła znaleźć na horyzoncie miejsca, na które patrzył. Chyba było jeszcze dalej niż ten głupi, ograniczony horyzont.
- Chcę tylko znaleźć miejsce, w którym nie jestem równie zły jak moja matka.
Za jego plecami włosy Lou zrobiły się czerwone.
- Możesz zostać w moim sercu, Ethan - wyszeptała.
Tego już trzynastolatek nie usłyszał.
W jego niewiedzy minęły kolejny rok. Teraz był czternastolatkiem. Lou Ellen dopiero co skończyła jedenaście lat, lecz mimo swojego wieku wydawała się być jego rówieśniczką. Świat bogów, herosów i potworów pozostawił na dziewczynce wielkie piętno.

            - Odchodzisz. – W życiu nie czuł się gorzej pod niczyim wzrokiem niż w tamtej chwili.
- Na to wygląda – skrzywił się. – Zamierzasz mnie powstrzymać?
- Ufam ci. Będę za tobą tęsknić.
Bogowie, mogła oszczędzić mu tych ckliwych pożegnań. Za chwilę się rozmyśli i spotka go większa kara niźli pójdzie w tej chwili za swoją matką.
- Wrócę po ciebie, kiedy będzie po wszystkim.
- Obiecujesz? – Lou była blada jak ściana pomimo swoich uporów, że czuje się świetnie.
- Obiecuję.
Dziewczyna odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Nikomu o tobie nie powiem.
- Dzięki, ale chyba będą umieli dodać dwa do dwóch. W końcu moja ma… znaczy Nemezis… wiesz.
- Po prostu uważaj na siebie, proszę.
- Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś głupiego, że aż tak się o mnie boisz? – chciał zażartować, ale to definitywnie nie była najlepsza sytuacja na jego słabe żarty.
 - Chyba nie muszę na to odpowiadać.
Chciał już iść, zostawić czerwonowłosą za sobą, ale nie potrafił.
- Nie zapomnij o mnie, Lou.
- Jasne, że nie zapomnę.
- Po prostu chciałem mieć pewność. Dziękuję.
- Możesz mi zaufać, jak zawsze. Wiesz, gdzie mnie znaleźć w razie potrzeby.
- Lou…
Jej twarz wyrażała pewność, chociaż przygryzała dolną wargę w niepewności.
- Chyba powinieneś już iść. Jeszcze ktoś się obudzi i to będzie koniec.
- Och, tak. Prawie zapomniałem – po cichu otworzył okno, wpuszczając do domku Hermesa powiew chłodnego powietrza. – Do zobaczenia.
- Do zobaczenia – zamachała mu na pożegnanie. – Kocham cię, Ethan.
Ale te słowa były za ciche, a azjatycki chłopiec zbyt daleko, by je dosłyszał.

            Właściwie nie czuł nic, kiedy jego matka zabierała mu oko.
Właściwie to wyłącznie siedział, smakował bólu i myślał o niej.
Była młoda, niewinna…
Nie powinna tego zobaczył. Nie chciał, żeby to widziała.
Patrzył w oczy swojej matki, kiedy poleciła mu oddać jej to, co kochał najbardziej na świecie.
Wiedział, że ją straci na zawsze, więc skłamał.
Na pewno nie kochał możliwości zobaczenia świata pełnego przerażających potworów. Chyba jego matka była jednym z nich.
Nie, kochał Lou i nie mógł jej nikomu oddać.
Chyba dlatego nikt nie przejął się jego ofiarą dla większego dobra. Była nieszczera i niewystarczająca.
Ten ból go przerażał.

            - Coś się stało? Dlaczego rozmawiamy Iryfonem… Czy ty…
- Nie, nie wracam. Wybrałem już stronę. Stąd nie ma powrotu. Wybrałem stronę.
- Ethan, dlaczego nosisz opaskę na oku?! Wszystko w porządku? Bogowie…
- Uspokój się, Lou. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Jej mglisty obraz wydaje się być wściekły. Jej włosy stają się żółte.
- Odzywasz się do mnie po raz pierwszy od pół roku i oczekujesz, że będę spokojna?!
- Pozwól mi wytłumaczyć!
Jedenastolatka krzywi się, ale kiwa głową.
- Okej, mów.
- Nemezis wybrała stronę. Tytanów – zaczął tłumaczyć. Żółtowłosa wyglądała na zniecierpliwioną. Pojawiały się u niej czerwone końcówki.
- Wiem o tym.
- Obiecała mi coś…
- Jest boginią zemsty. Zgaduję, że to ma coś wspólnego z tą opaską?
- Powiedziała mi, że mogę uczynić świat lepszym. Oczywiście za pewną ceną.
- Twoje oko. Bogowie, twoja matka…
- I jeśli dołączę do Armii Tytanów.
- Nie.
Twarz dziewczyny wyrażała przerażenie, rozkojarzenie i złość w jednym. Jej włosy mieniły się kilkoma kolorami.
Ethanowi nie umknęły nawet łzy w jej oczach. Próbowała je ukryć, ale się nie dało.
- Przepraszam, Lou – wyszeptał, przerywając połączenie.
Ostatni Iryfon, jaki zgodziła się przekazać Iris. Od teraz dwójka przyjaciół z dzieciństwa była swoimi wrogami.

            Brakowało mu jej. Ostatni raz rozmawiali miesiąc przed jej trzynastymi urodzinami. Urosła, bo dorosła już dawno temu. Miała teraz prawie piętnaście lat, a on niedawno skończył osiemnaście. Różnica wieku była spora jak na nastolatków, niemal dzieci. Gdyby żyli w świecie śmiertelników, prawdopodobnie nazywano by go pedofilem tylko dlatego, że ją kochał.
Ale nie był zwyczajnym śmiertelnikiem i nie dbał o spojrzenia innych ludzi.
Była piękna. Była ideałem o fioletowo-czerwono-żółtych włosach i fiołkowym spojrzeniu.
Bardziej niż wygląd kochał w niej inne rzeczy. Większości z nich nie potrafił policzyć.
Umiejętność wysłuchania innych.
Jej wiarę i zaufanie pokładane w innych.
To, że po prostu ją kochał.
            Spotkali się trzy miesiące przed Bitwą o Manhattan. W jego pokoju. W tym miejscu można było zapomnieć o przyzwoitości. Oni także się tym nie przejęli, ani tym, że jego współlokator mógł wrócić do pokoju w każdej chwili i zastać ich razem na jednej pryczy okrytych jedynie kołdrą.
- Chyba spadam – powiedziała cicho, kryjąc twarz w miękkiej poduszce.
- Widzę – odpowiedział, oglądając jej czerwone włosy.
- Więc mnie złap.
- Nie mogę.
- Dlaczego? – Podtrzymywała głowę dłońmi i patrzyła w jego oczy. Oko. Drugie było białe i niewidzące.
- Bo ja też spadam, Lou. To jest pożegnanie.
Przy tej dziewczynie nie dało się kłamać. Była blada jak ściana.
- Nie. Nie może być. Nie umrzesz, Ethan.
- Przestań narzekać i pozwól pocałować się po raz ostatni.
- Przestań gadać bzdury! – Jej włosy przybierały żółtą barwę. – To nie jest ostatni pocałunek.
- Znasz sposób działania Mojr, Lou. Nigdy nie dają ci czasu, kiedy najbardziej go potrzebujesz.
- Nie.
- Przepraszam. Marnowałem tylko czas przez ostatnie pięć lat.
- Nie nie nie nie nie… Kocham cię.
- Też cię kocham.
Już nie ukrywała łez jak podczas ich ostatniej rozmowy przez Iryfon. Łzy płynęły jej po policzkach, szyi.
- W takim razie… W takim razie spotkamy się w Elizjum.
            - Jestem złym człowiekiem. Dla takich jak ja nie ma miejsca w Elizjum.
- Jesteś bohaterem. Przestań bredzić.
- Nie jestem żadnym bohaterem. Co najwyżej epizodycznym antagonistą.
- Zamknij się i przestań gadać takie bzdury, Ethan!
- Spróbuj to zrobić. Lou, pierwszy raz w życiu chcesz, żebym skłamał…
Usta uciszył mu ciepły dotyk drugich ust. Chciał, by ten pocałunek, ostatni, jakiego w swoim krótkim życiu półboga zasmakuje, trwał jak najdłużej.
Ale wargi dziewczyny nie były jedynie ciepłe i miękkie. Były także mokre od jej łez.
            - Proszę, przestań płakać.
- Nie mogę. Nie możesz tak po prostu… Proszę. Nie będę mogła spojrzeć przez ciebie w lustro.
- Życie dobiegnie końca, Lou. Zawsze to wiedziałaś. Nie łudź się, że specjalnie dla nas bogowie będą łaskawsi, ale to nie znaczy, że miłość to prostu supeł. Nawet śmierć jest bez szans.

            Ich ostatnie spotkanie miało miejsce po Bitwie o Manhattan. Wówczas chłopaka w ogóle tam nie było. Jedyne, co pozostało po Ethanie Nakamurze to płonący pusty całun.
Lou Ellen nie pozwala w ogóle lać się łzom. To nie tak, że nie czuje się okropnie z powodu jego śmierci. To chłopak nie chciał, by płakała.
Raz dławiła się łzami, kiedy jej ojca zabiła harpia na jej podwórku.
Za drugim razem kryła łzy, gdy Ethan opuszczał Obóz Herosów, by jego matka mogła otrzymać własny tron na Olimpie.
Za trzecim na tej wąskiej pryczy, gdy Ethan mówił z przekonaniem, że niedługo umrze.
Za czwartym, gdy rzeczywiście widziała, jak umiera.
Za każdym razem wiedziała, że ma do siebie wyrzuty, że nie potrafi powstrzymać jej łez, więc postanowiła przestać.
Od tej pory będzie śmiała się i żartowała. Nie pozwoli, by ktoś przez nią więcej cierpiał.
Jakim cudem jej matka mogła zakochać się w tak wielu ludziach?
Całun płonie powoli. Ogień trzaska i roztacza ciepło. Dym unosi się do góry.
Nagle przestaje spadać. Ona również unosi się do góry razem z tym eterycznym dymem. Słucha mowy ognia z wysokości i syci się smutkiem. Jest wolna.
Ethan ściska jej dłoń. Musi wracać na Ziemię.
Na dole czeka na nią nowe życie. Porusza się w niej i wypełnia ją ciepłem. Chyba powinna zapłakać nad tym nowym życiem, bo będzie trudne, ale jeszcze nie teraz. Poczeka i będzie go kochać, tak jak życie jego ojca.
- Spotkamy się w Elizjum, Ethan, i nie waż się mi sprzeciwiać.
Może jest jeszcze w szoku, może spotkało ją szaleństwo tak jak Chrisa, ale śmieje się i płacze jednocześnie.
Jej włosy zyskują nową barwę i stają się zielono-czerwone.
Zielony to kolor nadziei. Czerwony oznacza obietnicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.