Zawsze była przy nim. Co
z tego, że trzy lata młodsza. I była dziewczynką, córką Hekate.
Była
wszystkim, z wyjątkiem tego czym nie mogła być. Była ciepłem w chłodne noce,
gdy kryli się wspólnie w opuszczonych stodołach i siano nie wystarczało na
ogrzanie się. Powodem, dla którego nie przestawał walczyć o niepewne jutro.
Idealnym odwodzicielem koszmarów półboga. Uśmiechem, który przyzywał słońce
podniesieniem koniuszków warg.
- Jestem Lou! A ty?
- Ethan.
- Miło cię poznać. - Fioletowowłosa dziewczynka
wyciągnęła do niego rękę.
Niepewnie ją
uścisnął.
- Hmmm... mi też. Ile masz lat?
Lou
zachichotała.
- Osiem.
- A ja jedenaście. - To było zabawne, to uczucie
wyższości nad młodszą osobą.
- To fajnie. - Uśmiechnęła się, pokazując brak
swojego jednego siekacza. - Chcesz batoniki zbożowe?
- A nie masz ciastek?
Nie,
oczywiście, nie jadł nic słodkiego od tak dawna, że te batony były
błogosławieństwem dla jego dzieciństwa.
- Mam, ale one są na ssspeeecjaaalneee okazje.
Minęły lata.
Dlaczego ona
musiała tak szybko dorosnąć? Straciła ojca, jedyną osobę na świecie, która o
nią dbała.
Nie, nie mówił
już tylko o niej. Sam dawno stracił swoje dzieciństwo. Batony stały się
cenniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Różnica trzech
lat to nie tak wiele, kiedy człowiek przeżyje na tyle długo, by móc legalnie
spożywać alkohol. Legalnie, ponieważ w tym świecie, świecie skrajności, zdobycie
goryczy i dymu nie było niczym trudnym. Mieszkał w końcu z dziećmi Hermesa, już
tego próbował. Piekielnie nie dobre, ale wciąż smakowało lepiej od tej
potwornej goryczy, która powoduje, że łzy leją ci się po policzkach.
Czy jej
magia pochodziła od jej matki, Hekate?
Był
niepokonany i panem swojego losu.
Źle. Jego
matka upokorzyła go i zmusiła do posłuszeństwa, kiedy miał piętnaście lat.
Nikt nie
zapytał go, czy tego chciał i czy bardzo bolało. Piekło jak diabli, kiedy to
robiła.
"Do
zrobienia czegoś dobrego na świecie potrzebna jest zawsze jakaś ofiara."
Miał to gdzieś
tak samo, jak ten świat jego.
- Chcę odejść - oznajmił któregoś wieczoru po
kolacji, kiedy siedzieli razem przy Pięści Zeusa.
- Dlaczego? – Dziesięciolatka latka nie mogła go
rozumieć.
Miała
koleżanki, które wychwalały jej zmieniające barwę włosy, ciepły kąt i kilka dań
dziennie. Nie licząc jeszcze dobrej zabawy.
Ethan miał
wrażenie, że jemu dostało się tylko żarcie i pół kąta.
- Jestem nikim, Lou. Nie jestem żadnym Percym
Jacksonem. Jestem przeciętniakiem. Szarym, nieważnym półbogiem z życiem
niewartym świeczki.
- Ale nie chcesz być Percym, prawda?
Niestety,
właśnie ta dziesięciolatka czasami zdawała się być starsza i mądrzejsza od
niego. Był dla niej niczym otwarta księga. Kłamstwa nie wchodziły w grę.
Przeklęta córka Hekate.
- Jasne, że nie.
- Chcesz uciec od stereotypów. Nie chcesz być
tylko epizodycznym, pobocznym bohaterem.
- Tak samo jak ty. Myślisz, że po mojej śmierci
ktoś zapamięta mnie inaczej jak tylko syna jakieś bogini-ćpunki?
- Tak. To będę ja.
Odwrócił
wzrok.
- Pasujemy do siebie - mruknęła cicho, ale i tak
ją usłyszał.
- Chyba tak - nie mógł powiedzieć inaczej. To
była prawda. - Najlepsi przyjaciele na zawsze?
- Jestem trzy lata młodsza od ciebie. I jestem
dziewczyną. Za chwilę się mną znudzisz.
- Nie mów, że wciąż brzydzisz się chłopaków.
Jesteś już dużą dziewczynką.
- Jasne, że się ich nie brzydzę.
Wstał i
spojrzał w dal. Lou nie potrafiła znaleźć na horyzoncie miejsca, na które
patrzył. Chyba było jeszcze dalej niż ten głupi, ograniczony horyzont.
- Chcę tylko znaleźć miejsce, w którym nie jestem
równie zły jak moja matka.
Za jego
plecami włosy Lou zrobiły się czerwone.
- Możesz zostać w moim sercu, Ethan - wyszeptała.
Tego już trzynastolatek
nie usłyszał.
W jego
niewiedzy minęły kolejny rok. Teraz był czternastolatkiem. Lou Ellen dopiero co
skończyła jedenaście lat, lecz mimo swojego wieku wydawała się być jego
rówieśniczką. Świat bogów, herosów i potworów pozostawił na dziewczynce wielkie
piętno.
-
Odchodzisz. – W życiu nie czuł się gorzej pod niczyim wzrokiem niż w tamtej
chwili.
- Na to wygląda –
skrzywił się. – Zamierzasz mnie powstrzymać?
- Ufam ci. Będę za tobą
tęsknić.
Bogowie, mogła oszczędzić mu tych ckliwych pożegnań.
Za chwilę się rozmyśli i spotka go większa kara niźli pójdzie w tej chwili za
swoją matką.
- Wrócę po ciebie,
kiedy będzie po wszystkim.
- Obiecujesz? – Lou była
blada jak ściana pomimo swoich uporów, że czuje się świetnie.
- Obiecuję.
Dziewczyna odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Nikomu o tobie nie
powiem.
- Dzięki, ale chyba
będą umieli dodać dwa do dwóch. W końcu moja ma… znaczy Nemezis… wiesz.
- Po prostu uważaj na siebie,
proszę.
- Czy ja kiedykolwiek
zrobiłem coś głupiego, że aż tak się o mnie boisz? – chciał zażartować, ale to
definitywnie nie była najlepsza sytuacja na jego słabe żarty.
- Chyba nie muszę na to odpowiadać.
Chciał już iść, zostawić czerwonowłosą za sobą, ale
nie potrafił.
- Nie zapomnij o mnie,
Lou.
- Jasne, że nie
zapomnę.
- Po prostu chciałem
mieć pewność. Dziękuję.
- Możesz mi zaufać, jak
zawsze. Wiesz, gdzie mnie znaleźć w razie potrzeby.
- Lou…
Jej twarz wyrażała pewność, chociaż przygryzała
dolną wargę w niepewności.
- Chyba powinieneś już
iść. Jeszcze ktoś się obudzi i to będzie koniec.
- Och, tak. Prawie
zapomniałem – po cichu otworzył okno, wpuszczając do domku Hermesa powiew
chłodnego powietrza. – Do zobaczenia.
- Do zobaczenia –
zamachała mu na pożegnanie. – Kocham cię, Ethan.
Ale te słowa były za ciche, a azjatycki chłopiec
zbyt daleko, by je dosłyszał.
Właściwie
nie czuł nic, kiedy jego matka zabierała mu oko.
Właściwie to wyłącznie siedział, smakował bólu i
myślał o niej.
Była młoda, niewinna…
Nie powinna tego zobaczył. Nie chciał, żeby to
widziała.
Patrzył w oczy swojej matki, kiedy poleciła mu oddać
jej to, co kochał najbardziej na świecie.
Wiedział, że ją straci na zawsze, więc skłamał.
Na pewno nie kochał możliwości zobaczenia świata
pełnego przerażających potworów. Chyba jego matka była jednym z nich.
Nie, kochał Lou i nie mógł jej nikomu oddać.
Chyba dlatego nikt nie przejął się jego ofiarą dla
większego dobra. Była nieszczera i niewystarczająca.
Ten ból go przerażał.
-
Coś się stało? Dlaczego rozmawiamy Iryfonem… Czy ty…
- Nie, nie wracam.
Wybrałem już stronę. Stąd nie ma powrotu. Wybrałem stronę.
- Ethan, dlaczego
nosisz opaskę na oku?! Wszystko w porządku? Bogowie…
- Uspokój się, Lou.
Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Jej mglisty obraz wydaje się być wściekły. Jej włosy
stają się żółte.
- Odzywasz się do mnie
po raz pierwszy od pół roku i oczekujesz, że będę spokojna?!
- Pozwól mi
wytłumaczyć!
Jedenastolatka krzywi się, ale kiwa głową.
- Okej, mów.
- Nemezis wybrała
stronę. Tytanów – zaczął tłumaczyć. Żółtowłosa wyglądała na zniecierpliwioną.
Pojawiały się u niej czerwone końcówki.
- Wiem o tym.
- Obiecała mi coś…
- Jest boginią zemsty.
Zgaduję, że to ma coś wspólnego z tą opaską?
- Powiedziała mi, że
mogę uczynić świat lepszym. Oczywiście za pewną ceną.
- Twoje oko. Bogowie,
twoja matka…
- I jeśli dołączę do
Armii Tytanów.
- Nie.
Twarz dziewczyny wyrażała przerażenie, rozkojarzenie
i złość w jednym. Jej włosy mieniły się kilkoma kolorami.
Ethanowi nie umknęły nawet łzy w jej oczach.
Próbowała je ukryć, ale się nie dało.
- Przepraszam, Lou – wyszeptał,
przerywając połączenie.
Ostatni Iryfon, jaki zgodziła się przekazać Iris. Od
teraz dwójka przyjaciół z dzieciństwa była swoimi wrogami.
Brakowało
mu jej. Ostatni raz rozmawiali miesiąc przed jej trzynastymi urodzinami. Urosła,
bo dorosła już dawno temu. Miała teraz prawie piętnaście lat, a on niedawno
skończył osiemnaście. Różnica wieku była spora jak na nastolatków, niemal
dzieci. Gdyby żyli w świecie śmiertelników, prawdopodobnie nazywano by go
pedofilem tylko dlatego, że ją kochał.
Ale nie był zwyczajnym śmiertelnikiem i nie dbał o
spojrzenia innych ludzi.
Była piękna. Była ideałem o
fioletowo-czerwono-żółtych włosach i fiołkowym spojrzeniu.
Bardziej niż wygląd kochał w niej inne rzeczy.
Większości z nich nie potrafił policzyć.
Umiejętność wysłuchania innych.
Jej wiarę i zaufanie pokładane w innych.
To, że po prostu ją kochał.
Spotkali
się trzy miesiące przed Bitwą o Manhattan. W jego pokoju. W tym miejscu można
było zapomnieć o przyzwoitości. Oni także się tym nie przejęli, ani tym, że
jego współlokator mógł wrócić do pokoju w każdej chwili i zastać ich razem na
jednej pryczy okrytych jedynie kołdrą.
- Chyba spadam – powiedziała
cicho, kryjąc twarz w miękkiej poduszce.
- Widzę – odpowiedział,
oglądając jej czerwone włosy.
- Więc mnie złap.
- Nie mogę.
- Dlaczego? – Podtrzymywała
głowę dłońmi i patrzyła w jego oczy. Oko. Drugie było białe i niewidzące.
- Bo ja też spadam,
Lou. To jest pożegnanie.
Przy tej dziewczynie nie dało się kłamać. Była blada
jak ściana.
- Nie. Nie może być. Nie
umrzesz, Ethan.
- Przestań narzekać i
pozwól pocałować się po raz ostatni.
- Przestań gadać
bzdury! – Jej włosy przybierały żółtą barwę. – To nie jest ostatni pocałunek.
- Znasz sposób
działania Mojr, Lou. Nigdy nie dają ci czasu, kiedy najbardziej go
potrzebujesz.
- Nie.
- Przepraszam.
Marnowałem tylko czas przez ostatnie pięć lat.
- Nie nie nie nie nie…
Kocham cię.
- Też cię kocham.
Już nie ukrywała łez jak podczas ich ostatniej
rozmowy przez Iryfon. Łzy płynęły jej po policzkach, szyi.
- W takim razie… W
takim razie spotkamy się w Elizjum.
- Jestem złym człowiekiem. Dla takich
jak ja nie ma miejsca w Elizjum.
- Jesteś bohaterem. Przestań
bredzić.
- Nie jestem żadnym
bohaterem. Co najwyżej epizodycznym antagonistą.
- Zamknij się i
przestań gadać takie bzdury, Ethan!
- Spróbuj to zrobić.
Lou, pierwszy raz w życiu chcesz, żebym skłamał…
Usta uciszył mu ciepły dotyk drugich ust. Chciał, by
ten pocałunek, ostatni, jakiego w swoim krótkim życiu półboga zasmakuje, trwał
jak najdłużej.
Ale wargi dziewczyny nie były jedynie ciepłe i
miękkie. Były także mokre od jej łez.
- Proszę, przestań płakać.
- Nie mogę. Nie możesz
tak po prostu… Proszę. Nie będę mogła spojrzeć przez ciebie w lustro.
- Życie dobiegnie
końca, Lou. Zawsze to wiedziałaś. Nie łudź się, że specjalnie dla nas bogowie
będą łaskawsi, ale to nie znaczy, że miłość to prostu supeł. Nawet śmierć jest
bez szans.
Ich
ostatnie spotkanie miało miejsce po Bitwie o Manhattan. Wówczas chłopaka w
ogóle tam nie było. Jedyne, co pozostało po Ethanie Nakamurze to płonący pusty całun.
Lou Ellen nie pozwala w ogóle lać się łzom. To nie
tak, że nie czuje się okropnie z powodu jego śmierci. To chłopak nie chciał, by
płakała.
Raz dławiła się łzami, kiedy jej ojca zabiła harpia
na jej podwórku.
Za drugim razem kryła łzy, gdy Ethan opuszczał Obóz
Herosów, by jego matka mogła otrzymać własny tron na Olimpie.
Za trzecim na tej wąskiej pryczy, gdy Ethan mówił z
przekonaniem, że niedługo umrze.
Za czwartym, gdy rzeczywiście widziała, jak umiera.
Za każdym razem wiedziała, że ma do siebie wyrzuty,
że nie potrafi powstrzymać jej łez, więc postanowiła przestać.
Od tej pory będzie śmiała się i żartowała. Nie
pozwoli, by ktoś przez nią więcej cierpiał.
Jakim cudem jej matka mogła zakochać się w tak wielu
ludziach?
Całun płonie powoli. Ogień trzaska i roztacza
ciepło. Dym unosi się do góry.
Nagle przestaje spadać. Ona również unosi się do
góry razem z tym eterycznym dymem. Słucha mowy ognia z wysokości i syci się
smutkiem. Jest wolna.
Ethan ściska jej dłoń. Musi wracać na Ziemię.
Na dole czeka na nią nowe życie. Porusza się w niej
i wypełnia ją ciepłem. Chyba powinna zapłakać nad tym nowym życiem, bo będzie
trudne, ale jeszcze nie teraz. Poczeka i będzie go kochać, tak jak życie jego
ojca.
- Spotkamy się w
Elizjum, Ethan, i nie waż się mi sprzeciwiać.
Może jest jeszcze w szoku, może spotkało ją
szaleństwo tak jak Chrisa, ale śmieje się i płacze jednocześnie.
Jej włosy zyskują nową barwę i stają się
zielono-czerwone.
Zielony to kolor nadziei. Czerwony oznacza
obietnicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.