Matko, jest "Wywiad z Leo Valdez"! xD Jak ja uwielbiam to pisać :3
________________________________________
Leo: Witamy w kolejnym, drugim już odcinku "Wywiad z Leo Valdez"! Dziś towarzyszą nam: Annabeth, Percy, Clarisse, Thalia oraz Chris. Pamiętajcie, dzwońcie z budek telefonicznych jeśli Wam życie miłe, albo po prostu wbijać z Iryfonów!
Annabeth: O, przedstawiałeś nas. Podziałała kartka na czole.
Leo: No jasne! *szczerzy się* Tak samo jak patrzenie kilka razy w lustro i czytanie: "Valdez, jeśli o nas zapomnisz to skończysz w Hadesie!"
Chris: Stary, to nie koniecznie tak leciało...
Percy: Co leciało? Mroczny?
Clarisse: Jackson, siedź cicho!
Percy: Wszystko w porządku?
Clarisse: Miałeś się nie odzywać, Jackson!
Chris: Cisza wszyscy! Ktoś dzwoni...
Gość 1: Hades nie zabronił telefonu... Jej!
Thalia: Nico?
Gość 1: Skąd wiesz?
Annabeth: Bo nie jest debilką i poza tym, jest twoją dziewczyną i cię poznaje...
Percy: Yyy... ja raz do ciebie dzwoniłem, i mnie nie poznałaś.
Annabeth: *szepcze do ucha* Cii... jeśli im nie powiesz, że byłam na haju, to dostaniesz buziaka.
Chris: Ludzie, co z wywiadem?
Leo: Nico, co tam u ojca?
Nico: Znowu przeleciał Persefonę...
Clarisse: Kto nauczył tego dzieciaka takiego słownictwa?
*wszyscy oglądają się po pokoju*
Thalia: Na pewno nie ja.
Chris: Aha.
Percy: To co w końcu z tym wywiadem?
Leo: Chyba zamuliło nam di Angelo. Nici z akcji... A chciałem zapytać o szczegóły.
Gość 2: VALDEZ, CO TO MIAŁO ZNACZYĆ?
Annabeth: Wybaczcie, ale musimy kończyć! Obiecujemy, następny odcinek będzie porządniejszy. A teraz bye!
Leo: To mój program, to ja powinienem go kończyć!
Clarisse: A kogo to obchodzi?
Percy: Dzieci! Bez kłótni proszę!
Thalia: Zamknij się rybo.
Gość 2: Ja nadal tu jestem!
4.28.2014
4.25.2014
Family Luke 2/?
Hej, tu ponownie Luke. Ta historia zaczęła się od tego, że nasze zapasy żywności się skończyły.
W końcu mimo naszych niechęci i obaw, że ktoś nas rozpozna i zaprowadzi do domów, udaliśmy się do dużego miasta. Mnóstwo ludzi na ulicach, hałas i zapach spalin.
- Thalia, ty idź po wodę... - poleciłem przyjaciółce wręczając jej dolara i kilka centów. - Ja z Ann spróbujemy zrobić resztę zakupów... powinniśmy się wszyscy spotkać za godzinę, o tam.
Wskazałem palcem uliczkę, którą weszliśmy do centrum handlowego. Teraz może wyjaśnię, jak to wszystko jest u nas z tymi zakupami.
Od czasu do czasu znajdzie się jakaś praca, do której bym się nadawał i zawsze uzbiera się kilka monet. Raz na miesiąc nawet dwa trzeba uzupełnić zapasy żywności. Wtedy wybieramy się do jakiegoś najbliższego centrum handlowego - takiego jak to, w którym się właśnie znajdowaliśmy. Dlaczego nie do sklepów w małych miasteczkach? Bo tutaj nikt nie zwróci na nas uwagi.
Thals skinęła głową na znak, że zrozumiała polecenie. Ona poszła na prawo, a ja i Annabeth na lewo i w ten sposób się rozdzieliliśmy. Co jakiś czas ktoś na nas wpadał i tłumaczył się, że nie zauważył nas. Było koło siedemnastej lub osiemnastej, więc nie dziwię im się, na pewno wracali z pracy do domów czy coś.
Przy każdym sklepie był tłok i zamieszanie. Trochu zajęło mi i Ann przedarcie się przez tłum i zrobienie potrzebnych zakupów. Kiedy odeszliśmy od lady...
- Luke, w którą stronę do wyjścia? - zapytała mnie moja młodsza przyjaciółka. Pokręciłem głową z rozmysłem. - Czy... czy my się zgubiliśmy?
- Tak, chyba tak...
- Thalia - zawołałem. Ciemnowłosa dziewczyna spojrzała na mnie dziwnie. Pomyłka.
Zatem razem z Ann dalej chodziliśmy po placu. Nie było tłoku, więc już dawno powinniśmy znaleźć naszą wspólną przyjaciółkę, która zdaje się zniknęła bez śladu. W międzyczasie zaczepił nas jakiś gościu w stroju kurczaka rozdający ulotki. Nawet nie pamiętam co reklamował, ale doskonale pamiętam minę Annabeth. Bezcenna. Chodziliśmy tak jeszcze długo, aż centrum całkiem pustoszało. Wtedy zobaczyłem sylwetkę prawdziwej Thalii. Tyle z dobrych wiadomości, złą jest fakt, że leżała półmartwa na płytkach. Czarną kurtkę miała na kolanach, a bluzka przesiąkała krwią. Spodnie były obdarte, chociaż, one zawsze były obdarte.
Niepokojący był puls, który był ledwo wyczuwalny. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, następnie do Ann.
- Nic mi nie będzie - powiedziała. - Wyliżę się. Bo co to dla mnie?
W końcu mimo naszych niechęci i obaw, że ktoś nas rozpozna i zaprowadzi do domów, udaliśmy się do dużego miasta. Mnóstwo ludzi na ulicach, hałas i zapach spalin.
- Thalia, ty idź po wodę... - poleciłem przyjaciółce wręczając jej dolara i kilka centów. - Ja z Ann spróbujemy zrobić resztę zakupów... powinniśmy się wszyscy spotkać za godzinę, o tam.
Wskazałem palcem uliczkę, którą weszliśmy do centrum handlowego. Teraz może wyjaśnię, jak to wszystko jest u nas z tymi zakupami.
Od czasu do czasu znajdzie się jakaś praca, do której bym się nadawał i zawsze uzbiera się kilka monet. Raz na miesiąc nawet dwa trzeba uzupełnić zapasy żywności. Wtedy wybieramy się do jakiegoś najbliższego centrum handlowego - takiego jak to, w którym się właśnie znajdowaliśmy. Dlaczego nie do sklepów w małych miasteczkach? Bo tutaj nikt nie zwróci na nas uwagi.
Thals skinęła głową na znak, że zrozumiała polecenie. Ona poszła na prawo, a ja i Annabeth na lewo i w ten sposób się rozdzieliliśmy. Co jakiś czas ktoś na nas wpadał i tłumaczył się, że nie zauważył nas. Było koło siedemnastej lub osiemnastej, więc nie dziwię im się, na pewno wracali z pracy do domów czy coś.
Przy każdym sklepie był tłok i zamieszanie. Trochu zajęło mi i Ann przedarcie się przez tłum i zrobienie potrzebnych zakupów. Kiedy odeszliśmy od lady...
- Luke, w którą stronę do wyjścia? - zapytała mnie moja młodsza przyjaciółka. Pokręciłem głową z rozmysłem. - Czy... czy my się zgubiliśmy?
- Tak, chyba tak...
Razem z Annabeth przepychaliśmy się przez tłumek ludzi, który powoli robił się coraz mniejszy. Chodziliśmy może tak z półgodziny, dopóki nie zdaliśmy sobie sprawy, że chodzimy w kółko.
- Luke... - jęknęła jasnowłosa przyjaciółka - nogi mnie bolą...
- Już... - obiecałem. - Już niedaleko.
Tak, chyba było niedaleko. Dostrzegłem na końcu ulicy pewną dziewczynę.- Thalia - zawołałem. Ciemnowłosa dziewczyna spojrzała na mnie dziwnie. Pomyłka.
Zatem razem z Ann dalej chodziliśmy po placu. Nie było tłoku, więc już dawno powinniśmy znaleźć naszą wspólną przyjaciółkę, która zdaje się zniknęła bez śladu. W międzyczasie zaczepił nas jakiś gościu w stroju kurczaka rozdający ulotki. Nawet nie pamiętam co reklamował, ale doskonale pamiętam minę Annabeth. Bezcenna. Chodziliśmy tak jeszcze długo, aż centrum całkiem pustoszało. Wtedy zobaczyłem sylwetkę prawdziwej Thalii. Tyle z dobrych wiadomości, złą jest fakt, że leżała półmartwa na płytkach. Czarną kurtkę miała na kolanach, a bluzka przesiąkała krwią. Spodnie były obdarte, chociaż, one zawsze były obdarte.
Niepokojący był puls, który był ledwo wyczuwalny. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, następnie do Ann.
- Nic mi nie będzie - powiedziała. - Wyliżę się. Bo co to dla mnie?
_______________________________________
Przepraszam, że takie krótkie... po prostu nie miałam pomysłu, jak to dłużej ciągnąć. xD Wyczekujcie następnej części! :)
4.19.2014
Przerwa od codzienności
Tak tak... Życzę Wam wszystkim wesołych świąt! Może przez dłuższy czas (najdłużej 2 tyg.) nic się nie pojawić tu. :/
A teraz życzenia:
Niech Apollo nie męczy Łowczyń kochanych,
niech Zeus nie zje Wam wszystkich pisanek.
Atena nie wtryniała nos w sprawy wasze,
oraz Dionizos nie zeżarł waszej sałatki.
Posejdon nie utopił Was w dyngusa,
a Demeter nie upiła swoją owsianką.
Niechaj Hado kochany nie Trynkiewiczuje,
a Afrodyta urodą wspaniałą Was obdaruje.
A swoją drogą, najważniejsze -
niech potworki Was mi nie zjedzą, kochani. :*
Starałam się o rymy, przysięgam! xD
A teraz życzenia:
Niech Apollo nie męczy Łowczyń kochanych,
niech Zeus nie zje Wam wszystkich pisanek.
Atena nie wtryniała nos w sprawy wasze,
oraz Dionizos nie zeżarł waszej sałatki.
Posejdon nie utopił Was w dyngusa,
a Demeter nie upiła swoją owsianką.
Niechaj Hado kochany nie Trynkiewiczuje,
a Afrodyta urodą wspaniałą Was obdaruje.
A swoją drogą, najważniejsze -
niech potworki Was mi nie zjedzą, kochani. :*
Starałam się o rymy, przysięgam! xD
_____________________
Oczywiście, nie obędzie się bez reklamy mojego (nie)nowego bloga. :3 To znaczy, że blog jest stary, a historia nowa. Właściwie to stara, tylko piszę ją od początku i inaczej, więc nowa... Szit, walić to! xD
Magowie z krwi Andemisha.
4.13.2014
Family Luke 1/?
Bum, trzask, potem świst i ponownie bum!
Kolejny piorun trafił drzewo przy naszej kryjówce.
Znaczy mojej, Thalii i Annabeth, które nazywam Thals i Ann. Ja jestem Luke.
Mała Annabeth siedziała okryta kocem w kącie małej groty, w której znaleźliśmy schronienie.
Może to dziwne, ale wszyscy uciekliśmy od naszego rodzica. Fakt, że mamy tylko jednego dodatkowo nas zawsze do siebie zbliżało. Ja... ja uciekłem od swojej matki dlatego, że chciałem ją chronić. Nie wiedziałem, dlaczego co jakiś czas na naszą posesję wkradały się potwory. Tak, wiem, to brzmi debilnie. Ale mówię Wam prawdę - one istnieją.
Ann odeszła od swojego taty, bo... znalazł sobie inną kobietę niż matkę, której nawet nie znała. A z Thalią... ona nie powiedziała nam nigdy, dlaczego opuściła swoją mamę.
Siedziałem w jaskini czekając z niepokojem na dziewczynę. Jakieś dwie godziny temu wysłałem ją po lekarstwa dla Annabeth. Dałem jej trochę pieniędzy, które miałem w plecaku, w dniu ucieczki z domu. Dzięki Bogu, że to zrobiłem!
Drobna blondynka leżała okryta kocami z naszych toreb i trzęsła się z zimna. Bez wątpienia miała bardzo wysoką gorączkę, którą ciężko było tak po prostu zbić. Kilka minut po opuszczeniu przez Thals kryjówki rozpętała się straszna burza. Pioruny waliły pojedyncze drzewa i oświetlały ciemne niebo swoim wyładowaniem elektrycznym. Ann zaczęła nagle łkać i powtarzać, że Thalii coś się stało.
- Cii... - szepnąłem, próbując ją uspokoić. - Pójdę po nią, dobrze?
Dziewczynka spojrzała na mnie swoimi burzliwie szarymi oczami, pojedyncze łzy spływały jej po policzkach.
- Nie idź... - poprosiła błagalnie. - Coś Ci się stanie...
- Jeśli coś jej się stało, to lepiej to sprawdzę... wrócę do Ciebie, obiecuję.
Zamknęła usta i ucichła. Jej oczy nadal błyszczały się od łez. Annabeth miała dopiero siedem lat, była blondynką i miała szare tęczówki, o których już wspomniałem. Razem z Thalią znaleźliśmy ją w bardzo dziwnej sytuacji około pół roku temu. Omal nie oberwaliśmy od niej młotkiem... Podarowałem jej mój sztylet - jeden z przedmiotów, jakie posiadaliśmy i mogły zabić potwory. Przez te sześć miesięcy zdążyliśmy stworzyć taką rodzinę. Pamiętacie, jak bawiliście się w dom? To coś na takiej zasadzie. Ja byłem "tatą", Thals "mamą", a Annabeth jako najmłodsza była kimś w rodzaju "córki" albo jak kto nazywał tą pozycję w dzieciństwie - "dzieckiem".
Wziąłem jedną z włóczni. Miała grotem zbudowany z tego samego metalu, co sztylet Ann i mój miecz (z nim jest związana historia, o której może Wam kiedyś opowiem, ale wiecie, już go nie mam... długa historia). Brałem ją na wypadek, gdyby miało mnie coś zaatakować. Przez dwanaście miesięcy mojej ciągłej wędrówki po Stanach miałem kilka niemiłych niespodzianek ze strony potworów. Z większości z nich ledwo uszedłem z życiem.
Krople wody spadającej z góry moczyły moje włosy, a na ubraniu nie pozostawiły nawet suchej nitki. Trzask!
Kolejny piorun przeszył nieboskłon i trafił w drzewo, waląc je na ziemię. Następny huk gromu omal nie rozsadził mi głowy. Przeszedłem kilka metrów i... kolejny piorun oświetlił szaro-niebieskie niebo.
Przez tą sekundę widziałem na jednym z drzew ciemną sylwetkę - albo mi się wydawało. Nie, jednak nie.
Dziewczyna stała na jednej z gałęzi klonu. Miała przemoczoną kurtkę o kilka rozmiarów za dużą, luźne dżinsy i krótkie, czarne włosy. Wiedziałem, kto to jest...
- Thalia! - zawołałem. - Co ty robiłaś?!
Moja przyjaciółka tylko zachichotała. Upuściłem włócznię i pobiegłem do drzewa.
Trzask!
Niebo ponownie przeszedł piorun i... trafił w drzewo, na którym stała Thalia. Oczy dwunastolatki się gwałtownie rozszerzyły, gdy zrozumiała co zaszło. Szybko z niego zeskoczyła na stały grunt. To działo się w zaledwie kilka sekund - nie miałem czasu, aby zareagować.
Olbrzymi klon z hukiem wylądował na ziemi. Thals leżała ledwie kilka centymetrów od pnia, który bez problemu mógłby zgnieść jej nogę, a kości przerobić na mąkę.
- Co ci przyszło do głowy?! - wybuchnąłem. Thalia patrzyła na mnie tymi swoimi elektrycznie niebieskimi oczami, przerażona. Gdy moja adrenalina zbledła zapytałem:
- Nic Ci nie jest?
Moja przyjaciółka zaprzeczyła potrząśnięciem głowy, jednak nie uszedł mojej uwadze fakt, że kurczowo trzymała się za kostkę. Złamana albo skręcona, stwierdziłem w myślach. Podszedłem do niej i pomogłem wstać. Syknęła z bólu.
- Przepraszam... - mruknęła pod nosem. Pioruny przestały nagle iskrzyć się na nieboskłonie, huki i trzaski walących się drzew ustały. Tylko deszcz nadal padał obficie.
- Możesz iść? - zapytałem.
- Tak - odpowiedziała z siłą i zrobiła krok. Omal nie upadła na ziemię, ale zdążyłem ją chwycić.
- Thalia... - powiedziałem. Thals spojrzała na mnie dziwnie. - Chodź do Annabeth...
Przeszliśmy kilka metrów razem.
Szur, trzask.
Coś zaszeleściło w krzakach. Od razu pomyślałem, że to na pewno jakiś potwór. Ku mojemu i Thalii zaskoczenia z zarośli wyskoczyła mała dziewczynka - Annabeth.
- Co ty tu robisz? - zapytałem.
- No bo wy... nie było Was bardzo długo i... bałam się, ż-że coś się Was stało... - wydukała. Całą twarz miała czerwoną od płaczu.
Kolejny piorun trafił drzewo przy naszej kryjówce.
Znaczy mojej, Thalii i Annabeth, które nazywam Thals i Ann. Ja jestem Luke.
Mała Annabeth siedziała okryta kocem w kącie małej groty, w której znaleźliśmy schronienie.
Może to dziwne, ale wszyscy uciekliśmy od naszego rodzica. Fakt, że mamy tylko jednego dodatkowo nas zawsze do siebie zbliżało. Ja... ja uciekłem od swojej matki dlatego, że chciałem ją chronić. Nie wiedziałem, dlaczego co jakiś czas na naszą posesję wkradały się potwory. Tak, wiem, to brzmi debilnie. Ale mówię Wam prawdę - one istnieją.
Ann odeszła od swojego taty, bo... znalazł sobie inną kobietę niż matkę, której nawet nie znała. A z Thalią... ona nie powiedziała nam nigdy, dlaczego opuściła swoją mamę.
Siedziałem w jaskini czekając z niepokojem na dziewczynę. Jakieś dwie godziny temu wysłałem ją po lekarstwa dla Annabeth. Dałem jej trochę pieniędzy, które miałem w plecaku, w dniu ucieczki z domu. Dzięki Bogu, że to zrobiłem!
Drobna blondynka leżała okryta kocami z naszych toreb i trzęsła się z zimna. Bez wątpienia miała bardzo wysoką gorączkę, którą ciężko było tak po prostu zbić. Kilka minut po opuszczeniu przez Thals kryjówki rozpętała się straszna burza. Pioruny waliły pojedyncze drzewa i oświetlały ciemne niebo swoim wyładowaniem elektrycznym. Ann zaczęła nagle łkać i powtarzać, że Thalii coś się stało.
- Cii... - szepnąłem, próbując ją uspokoić. - Pójdę po nią, dobrze?
Dziewczynka spojrzała na mnie swoimi burzliwie szarymi oczami, pojedyncze łzy spływały jej po policzkach.
- Nie idź... - poprosiła błagalnie. - Coś Ci się stanie...
- Jeśli coś jej się stało, to lepiej to sprawdzę... wrócę do Ciebie, obiecuję.
Zamknęła usta i ucichła. Jej oczy nadal błyszczały się od łez. Annabeth miała dopiero siedem lat, była blondynką i miała szare tęczówki, o których już wspomniałem. Razem z Thalią znaleźliśmy ją w bardzo dziwnej sytuacji około pół roku temu. Omal nie oberwaliśmy od niej młotkiem... Podarowałem jej mój sztylet - jeden z przedmiotów, jakie posiadaliśmy i mogły zabić potwory. Przez te sześć miesięcy zdążyliśmy stworzyć taką rodzinę. Pamiętacie, jak bawiliście się w dom? To coś na takiej zasadzie. Ja byłem "tatą", Thals "mamą", a Annabeth jako najmłodsza była kimś w rodzaju "córki" albo jak kto nazywał tą pozycję w dzieciństwie - "dzieckiem".
Wziąłem jedną z włóczni. Miała grotem zbudowany z tego samego metalu, co sztylet Ann i mój miecz (z nim jest związana historia, o której może Wam kiedyś opowiem, ale wiecie, już go nie mam... długa historia). Brałem ją na wypadek, gdyby miało mnie coś zaatakować. Przez dwanaście miesięcy mojej ciągłej wędrówki po Stanach miałem kilka niemiłych niespodzianek ze strony potworów. Z większości z nich ledwo uszedłem z życiem.
Krople wody spadającej z góry moczyły moje włosy, a na ubraniu nie pozostawiły nawet suchej nitki. Trzask!
Kolejny piorun przeszył nieboskłon i trafił w drzewo, waląc je na ziemię. Następny huk gromu omal nie rozsadził mi głowy. Przeszedłem kilka metrów i... kolejny piorun oświetlił szaro-niebieskie niebo.
Przez tą sekundę widziałem na jednym z drzew ciemną sylwetkę - albo mi się wydawało. Nie, jednak nie.
Dziewczyna stała na jednej z gałęzi klonu. Miała przemoczoną kurtkę o kilka rozmiarów za dużą, luźne dżinsy i krótkie, czarne włosy. Wiedziałem, kto to jest...
- Thalia! - zawołałem. - Co ty robiłaś?!
Moja przyjaciółka tylko zachichotała. Upuściłem włócznię i pobiegłem do drzewa.
Trzask!
Niebo ponownie przeszedł piorun i... trafił w drzewo, na którym stała Thalia. Oczy dwunastolatki się gwałtownie rozszerzyły, gdy zrozumiała co zaszło. Szybko z niego zeskoczyła na stały grunt. To działo się w zaledwie kilka sekund - nie miałem czasu, aby zareagować.
Olbrzymi klon z hukiem wylądował na ziemi. Thals leżała ledwie kilka centymetrów od pnia, który bez problemu mógłby zgnieść jej nogę, a kości przerobić na mąkę.
- Co ci przyszło do głowy?! - wybuchnąłem. Thalia patrzyła na mnie tymi swoimi elektrycznie niebieskimi oczami, przerażona. Gdy moja adrenalina zbledła zapytałem:
- Nic Ci nie jest?
Moja przyjaciółka zaprzeczyła potrząśnięciem głowy, jednak nie uszedł mojej uwadze fakt, że kurczowo trzymała się za kostkę. Złamana albo skręcona, stwierdziłem w myślach. Podszedłem do niej i pomogłem wstać. Syknęła z bólu.
- Przepraszam... - mruknęła pod nosem. Pioruny przestały nagle iskrzyć się na nieboskłonie, huki i trzaski walących się drzew ustały. Tylko deszcz nadal padał obficie.
- Możesz iść? - zapytałem.
- Tak - odpowiedziała z siłą i zrobiła krok. Omal nie upadła na ziemię, ale zdążyłem ją chwycić.
- Thalia... - powiedziałem. Thals spojrzała na mnie dziwnie. - Chodź do Annabeth...
Przeszliśmy kilka metrów razem.
Szur, trzask.
Coś zaszeleściło w krzakach. Od razu pomyślałem, że to na pewno jakiś potwór. Ku mojemu i Thalii zaskoczenia z zarośli wyskoczyła mała dziewczynka - Annabeth.
- Co ty tu robisz? - zapytałem.
- No bo wy... nie było Was bardzo długo i... bałam się, ż-że coś się Was stało... - wydukała. Całą twarz miała czerwoną od płaczu.
Wszyscy otuliliśmy się kocami i siedzieliśmy w naszej jaskini, pijąc wodę i posilając się sucharami. Gorączka Ann całkowicie ustała - nie mam pojęcia jakim cudem.
- Dobranoc - powiedziałem otulając się szczelniej kocem i opierając głowę o ścianę. Krople wody spływały mi z włosów, mocząc już i tak wilgotny materiał. Siedziałem tak z zamkniętymi oczami, nie mogąc zapaść w sen. Słyszałem jeszcze krótką rozmowę między dwójką moich przyjaciółek, ale i one wkrótce udały się na spoczynek. Thalia położyła się obok mnie mrucząc pod nosem:
- Nigdy więcej wysokości, nigdy więcej...
______________________________________
Ta dam, praca na konkurs! ^^ Jak widać po tytule...
to będzie mieć kilka części! :D
Powinnam wrócić do Sadico, ale to może jeszcze poczekać, bo całkiem zwalę mój epicki pomysł, jeśli wcześniej nie poćwiczę pisania :)
Proszę o komentarze! ;D
Subskrybuj:
Posty (Atom)