Rozdział miał być kiedy indziej, ale miałam ostatnio wielką
radochę z tego, że mam w końcu 5 odcinek 3 sezonu The Walking Dead i chcę
odblokować wszystkie zakończenie. Chyba jeszcze żaden sezon nie był tak
klimatyczny, chociaż niektórzy mają inne zdanie :P Może po prostu podobało mi
się świeże spojrzenie. Całkiem nowe postacie, a nie tylko odkopywanie starej
kopalni.
Lol, to zakończenie 3… season 4 is coming sooner or later xD Ale
jak nie będzie w nim Gabe’a *mało prawdopodobne, bo w jednym endingu ten
cinnamon roll w hipsterskiej czapce umiera, ale wciąż…* i znowu będę musiała
szwędać się z Clemcią wśród szwędaczy w poszukiwaniu AJ'a i oczywiście wpakuję
kolejnych ludzi w jakieś łajno *lub spotka love życia*, to nie,
chyba sobie odpuszczę.
Do zobaczenia w drugiej części rozdziału :)
Pewnie będzie jakoś za tydzień, może wcześniej ;)
Burritos!
Postanowiłam nazwać reinkarnację Percabeth. Teraz będę mówiła o nim Błędne koło: Powrót Annabeth lub po prostu Powrót Annabeth.
Tak, na dzień dzisiejszy planuję drugą część... ale to się zobaczy :P
_________________________________________Gdybym nie znajdowała się w towarzystwie osób dorosłych, jakie stanowili Piper, Hazel, Clarisse i Jason, z pewnością bym teraz siarczyście przeklinała. Cała ta ich paplanina o nieomylności przepowiedni mnie denerwowała. Czy oni nigdy nie dzwonili do nocnych wróżek o podanie sposobu na zdobycie wszystkich Pokemonów (taka stara gra z dzieciństwa mojego ojca)?
I że niby ja jestem jedną z osób, o których jest mowa w przepowiedni Rachel?
- Słuchaj, mała. To poważna sprawa. Wyrocznia nie wypowiedziała żadnej przepowiedni od kilku lat i pierwsza, jaką po tym czasie usłyszeliśmy to kolejna Wielka Przepowiednia. To nie żadne terefere. - Clarisse próbuje poćwiartować stół do tenisa stołowego (żadnego mi ping ponga!). Biedny stół.
Ciężko uwierzyć, że to wybuchowa i agresywna kobieta po trzydziestce jest matką dwójki chłopców. Szczerze im współczuję. Nawet nieco bardziej niż temu stołowi.
- Popieram cię, Clarisse. - Przyznaje Jason. - Proszę cię, Anabel, nie powinnaś obrażać się jak małe dziecko. Tym na czym powinniśmy się teraz skupić jest znalezienie pozostałych członków drużyny dla tej misji. I najważniejsze, odnaleźć jej cel.
Kiwam głową. Mężczyzna najwyraźniej wie, o czym mówi, w przeciwieństwie do mnie.
Piper przygryza delikatnie jeden koniec ołówka i wpatruje się w kartkę. Zapisała na niej słowa przepowiedni, które udało się nam wspólnie zapamiętać.
Wkroczysz w chłodny błękit bezkresnej lodowej pieczary.
W piątkę misji czoła stawisz, sowa będzie czuwać.
Z tobą zmarły, czyste dusze, stracona i odnaleziona.
Z Króla upiorów miecza padniesz lub powstaniesz,
ty, co błogosławiona, dzieciem ponownie.
Ostatni herosa dech ogrzeje
zmarznięte utraconej miłości serce.
- Z tego, co powiedział mi o Anabel Leo, jestem niemal pewna, że "stracona i odnaleziona" oraz "błogosławiona, dzieciem ponownie" odnosi się do Annabeth - sugeruje ciemnoskóra kobieta.
- Prawie wszyscy w tym pokoju musieliśmy mieć wcześniej inne wcielenia, ale żadne z nas nic nie pamięta. Rachel mówi, że Ann ma cząstkowe wspomnienia Annabeth. To już fenomen, ale nie aż taki jak z Percym. Nasz glonomózg pamięta wszystko, zupełnie jakby zmienił ciało jak skarpetki. - Piper nie przestaje obgryzać drewna.
- Może on jest tym zmarłym - podsuwam. Taka odpowiedź wydaje mi się oczywista.
- To by miało sens - Jason ze zmęczeniem zdejmuje okulary. - Bogowie, jestem taki senny. Jest już prawie północ a my wciąż stoimy między "możliwe" a "prawdopodobne". Nie liczę wcale wszystkich "teoretycznie". Powinniśmy iść spać i spotkać się rankiem.
Clarisse przestaje strugać w stole motylki.
- Nie wiem jak wy, ale jestem za. Jutro chyba nie wstanę, jeśli dalej będziemy tu tak siedzieć.
- Czy jedenasta w tym miejscu wszystkim odpowiada? - pyta jasnowłosy mężczyzna.
- Jutro nie mogę tu w ogóle być. Zaraz z rana Frank i ja pakujemy Marthę i Hayden. Wracamy do Jupitera. Aktualnie nie ma w nim któregokolwiek z pretorów.
- Szkoda, ale rozumiem. To do jutra. Do zobaczenia, Hazel. Powiedź Frankowi, że przyjadę do Jupitera w przyszłą środę. Może uda mi się jutro zgarnąć także Nico, Leona i Percy'ego. Przyznam, że radą Chejrona również bym nie pogardził.
Rozdzielamy się. Jason oraz Piper idą do domku numer jeden, Clarisse do domku Aresa, natomiast ja i Hazel Zhang idziemy w jednym kierunku. Przez większość trasy ze sobą nie rozmawiamy. Hazel jest niewysoką, ciemnoskórą kobietą około trzydziestki, młodszą na pewno od reszty dorosłych jakich poznałam w Obozie. Stwierdzam, że ma piękne oczy barwy płynnego bursztynu. Kiedy świdruje mnie wzrokiem mam wrażenie, że jestem tylko głupią muchą.
- Czy to prawda? - pyta mnie spokojnie. Ten jej cały spokój wydaje się być tylko kruchą skorupą. Nie, Hazel nie jest najspokojniejszą kobietą na świecie. - Jesteś nowym wcieleniem Annabeth?
Znowu. Annabeth to, Annabeth tamto. Kim, do jasnej anielki, była ta dziewczyna?
- Nie wiem - odpowiadam szczerze.
Naprawdę nie mam bladego pojęcia. Wszystkim, co do tej pory dowiedziałam się, to ja ginąca w rzece. I zielonooki chłopak, Percy Jackson. Może po prostu codziennie mi coś dosypują do napojów?
- Nie powinnaś się tym tak bardzo martwić. Niektórzy nie odzyskują nigdy pamięci. Taka jest cena drugiej szansy, wszystko od zera. Ja także kiedyś nie żyłam.
- Coś w stylu Adama? Umarłaś i odrodziłaś się z całą pamięcią? - pytam.
Przez chwilę się zastanawia.
Owiewa nas chłodne, nocne powietrze dochodzące od strony morza, a ja mam na sobie tylko dżinsy i obozowy podkoszulek.
- Niezupełnie. Percy dostał nowe ciało. Ja wróciłam do mojego starego. Ale tak, jeśli chodzi o pamięć. Pamiętam wszystko przed moją śmiercią. Żyję teraz tylko dlatego, że Nico wyprowadził mnie z podziemia. To mój brat.
O mało się nie potykam. Ta kobieta i Nico są rodzeństwem? W myślach przywołuję wizję wysokiego mężczyzny o przydługich czarnych włosach, dwudniowym zaroście i ciemnych, świdrujących mnie oczach. Okej, te spojrzenie mają wspólne. Niemniej jednak cała reszta jego osoby - oliwkowa skóra, ciemne ubrania z dziwacznymi nadrukami (z wyjątkiem jednej koszuli w słonecznik pożyczonej od Willa w chwili ciuchowego kryzysu) i charakter w ogóle nie sugerował ich pokrewieństwa, tak jak w przypadku Porucznik Tylko Thalii i Jasona.
Próbuję ukryć swoje zaskoczenie.
Hazel tylko się uśmiechnęła. Dobra, ta kobieta to jednak oaza spokoju. Aż rzygać się chce.
- Nie patrz tak na mnie, Anabel. Mamy tylko wspólnego ojca. Tak jak na przykład dzieci Ateny. Ich wspólną matką jest bogini, ale tak naprawdę nie mają wspólnego DNA. To bardzo umowne stwierdzenie.
Wiedziałam to wcześniej, ale kiwam głową. Stajemy na rozdrożu. Jedna z tych ścieżek prowadzi do jaskini Rachel, a druga, jak się domyślam, w stronę domu Leona.
- Do zobaczenia. Mam dziwne wrażenie, że spotkamy się wcześniej niż obie się teraz spodziewamy. Mam nadzieję, że znajdziesz odpowiedzi na nurtujące cię pytania.
- Do widzenia.
Hazel idzie w swoją stronę, a ja w swoją. Wchodzę do jaskini.
Wewnątrz panuje półmrok. Rudowłosa siedzi pochylona nad wielką kartką papieru i maluje niebieskie plamy na jej powierzchni. Nie ma zapalonej ani jednej zapachowej świecy. W pomieszczeniu pachnie farbami i jest oświetlone jedynie latarką, którą kobieta trzyma w ustach.
Spodziewałam się, że pójdzie już spać.
- Rachel? - Nie widzę żadnej reakcji. - Wszystko w porządku?
Podchodzę bliżej. Wyrocznia jest jak w transie. Przyglądam się jej dziełu.
Przedstawia zamarzniętą, lodową dziurę. Wydaje się nie mieć końca. Ciągnie się tylko w dół, niżej i niżej... wygląda jak oblodzona studnia. Widziałam kiedyś taką - pewnej zimy temperatury osiągały nawet minus trzydzieści stopni Celsjusza i z ciekawości wychylałam się do środka by podziwiać jej zmarznięte brzegi. Omal do niej nie wpadłam. Uratowała mnie Bridget, która przybiegła i rozkazała mi się nie wiercić.
Zachowanie Rachel coraz bardziej mnie przeraża. Potrząsam nią delikatnie. Nadal nic.
Znowu patrzę na lodowy tunel. Jego spokój usypia mnie...
* * *
Budzą mnie pierwsze promienie słoneczne, które przedzierają się do wnętrza przez dywany zastępujące drzwi. Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu padłam wczoraj z nóg.
Przecieram oczy, próbując ściągnąć z siebie resztki senności.
Rozglądam się. Ściany jaskini zamieniły się w białe pejzaże. W oddali widzę góry, na drugim planie majaczą maleńkie dachy niskich, najczęściej jednopiętrowych domów. Z przodu rzuca się w oczy port z wielkimi transportowcami ropy. Coś na ten temat wiem.
Bez wątpienia to idealna panorama Valdez w stanie Alaska tej zimy.
Czuję, jak dreszcze przechodzą mi marszem po plecach. Jednym z dokładnie odwzorowanych budynków jest mój dom, położony w odległości półtora kilometra od centrum miasteczka.
Rachel śpi skulona w pozycji embrionalnej, trzymając małą butelkę coca-coli.
Zrywam się z nóg i biegnę, przerażona tym co przed chwilą zobaczyłam. To nie mogło być prawdziwe.
Biegnę, dopóki nie natknę się na kogoś, kto będzie cokolwiek wiedział. Nieco za skrzyżowaniem do domu Leo, zastaję czwórkę Zhangów.
Hazel uśmiecha się do mnie z niemowlęciem w ramionach. Frank trzyma bagaże i sześcioletnią dziewczynkę.
- A nie mówiłam?
- Ja chyba wiem, gdzie prowadzi nas przepowiednia - dukam, próbując nabrać powietrza.