6.23.2016

06. Takie jakby podchody [2/2]

UWAGA, ten rozdział może być nieodpowiedni dla osób, który cierpią na choroby serca. Bardzo duża dawka SZOKU i OCZOJEBU.
Ad pisząc go coś brała, ale nie mogła doczekać się aż będzie mogła go opublikować, a uwolniona od szkoły chciała to zrobić jak najszybciej, więc mogą być błędy.
Wgl. hakuna matata, mam średnią 5.45 i zachowanie wzorowe, więc mój całoroczny wysiłek, przez który musiałam was trochę olać, nie poszedł na marne ^^ A i tak jedna dziewczyna z klasy (akurat totalna olewka) ma 5.64 nw dlaczego....


Raisona nie ma. Jestem w tym głupim lesie, na tej beznadziejnej polance całkiem sama, otoczona przez trójkę Łowczyń. Dwie z nich wyglądają na młodsze ode mnie, a trzecia wydaje się być moją równolatką. Chyba. Najmłodsza, najwyżej dziewięcioletnia, jest drobną, oliwkowoskórą dziewczynką o czarnych jak sadza włosach i oczach jak bezkresna ciemna pustka.
Dwie pozostałe co jakiś czas wymieniają krótkie, ściszone zdania, niby to rozkazy lub pouczenia, a ta czarnowłosa dziewczynka wciąż milczy i zdaje się mieć oczy wokoło głowy. Dostrzega każdy mój ruch. Jestem uwięziona przez dziewięciolatkę, dwunastolatkę i jakąś inną, czerwonowłosą dziewczynę. Dogadałaby się z Tomem, czerwonowłosych kumplem Adama.
Niespodziewanie, dwie z dziewczyn padają na miękkie runo. Dostrzegam specyficzną, czerwoną czuprynę, a później szary kaptur.
Kurczę, Adam i Tom mają idealne wyczucie czasu. Czarnowłosa dziewczynka wycofuje się szybkim krokiem.
 - Powie innym... - mamroczę.
 - Niech mówi - Tom uśmiecha się od ucha do ucha. - Dawno już się stąd zmyjemy. Chodźmy w stronę rzeki, Łowczynie jej nie lubią. Tam będzie łatwiej. A Adamowi się tam podoba.
 - Dzięki, że tak o mnie dbasz - Adam udaje obrażonego, ale nie udaje mu się to. Parska śmiechem w połowie zdania. Chwyta mnie za rękę i prowadzi w bliżej nieokreślonym kierunku.
Płomiennowłosy Tom osłania nasze tyły, chociaż jak na takie chucherko jak on, to nic nam nie pomoże. Mimo to Adam wydaje się mu ufać, a ja nie mam wyboru. Tom idzie z tyłu i koniec, kropka.
Słyszę znajomy, niespokojny szum strumienia. Sprawia, że po moich rękach i plecach idą marszem okropne dreszcze. Nie chcę tam iść, wizja rzeki przeraża mnie.
Ku własnemu zaskoczeniu mocniej chwytam chłopaka.
 - Percy, nie mogę jej tego robić. Proszę, nie mogę jej kraść życia - szepczę. Ja czy kto? Ja, ale nie ja... Ktoś inny. Ktoś, kto zna Percy'ego Jacksona, bohatera Olimpu, pogromcę Minotaura, Tytana Kronosa i wielu innych potworów.
 - Ann... ja nie wiem, co się z tobą dzieje - patrzy na mnie tymi swoimi brązowymi oczami.
 - To był błąd, Percy. Zapytaj Chejrona, co zdarzyło się 22 czerwca 2011 roku. Piętnaście lat temu. Co wydarzyło się w letnie przesilenie. - Czuję, że łzy płyną mi po policzkach... ale dlaczego? Dlaczego ja płaczę, gadam jak ktoś inny i mówię Adamowi o jakimś letnim przesileniu sprzed piętnastu lat, kiedy jeszcze nie urodziłam się...
Moment... przecież to data moich urodzin. Wiem, że to dziwne, że od razu nie skojarzyłam, ale we wszystkich aktach mam wpisany 21 czerwca, ponieważ urodziłam się jakąś minutę przed lub po północy. Do teraz nikt nie wie, jak to w końcu było.
 - Annabeth!
Adam przytula mnie. Czuję jego usta ma moim czole, ogarnia mnie dziwne uczucie odrętwienia.
Odsuwam go od siebie.
 - Playboy'u, nie pozwalaj sobie na zbyt wiele! - grożę mu palcem.
Delikatnie potrząsa bronią w swojej ręce, jakby nie wiedział co zrobić ze swoim lśniącym mieczem Jedi.
 — Ja wszystko rozumiem, Annabeth... Prawie wszystko. To... to możliwe, żeby...? Żeby dwie osoby...?
 — Greene! Weź się w garść! Masz gorączkę i omamy?! — wołam, biegnąc przed siebie.
Rzeka, niewzruszona, płynie swoim nurtem. Denerwuje mnie, przeraża, sprawia, że ciarki przechodzą mi po plecach. Chce mi się rzygać, ale kroczę przed siebie, zbyt zajęta własną dumą, by sprawdzić, co z chłopakami. Słyszę, jak za mną idą, próbują dogonić. Nie chcę ich widzieć... Co to za wariatkowo? Pomarańczowe koszulki, pół końskie stworzenia, greckie bóstwa za rodziców...
Powietrze przeszywa strzała i trafia drzewo obok. Potem kolejne... obsypuje mnie grad strzał. Nawet, jeśli tępe, nie są bezpieczne.
     Tom odciąga mnie na bok, ciągnąc za rękawek pomarańczowej bluzki. Krętą drogą, chociaż czuję, że wie co robi, prowadzi nie wiadomo dokąd. W końcu widzę tą małą polankę, tak niezauważalną, że normalnie nie przejęłabym się nią. Ale aktualnie toczy się na niej prawdziwa batalia. Wśród kilku obozowiczów dostrzegam Adama i Nico.
Syn Hadesa niemal stoi przed samym sztandarem, ale dosięgnięcie go uniemożliwia mu jedna Łowczyni... Thalia, siostra Jasona.
 — Hej, Chłopcu Śmierci rzuca lekceważąco w stronę mężczyzny, który po pierwsze: na pewno nie jest chłopcem, po drugie: zdaje się mieć nad nią przewagę, chociaż z pojedynku na kopniaki i pięści ciężko cokolwiek wywnioskować. — Spróbuj tego, Nicoś!
Pewnie chce wykonać jakiś atak, Nico pochyla się nad nią i...
Nic nie widzę! Adam, ten sam osobnik płci męskiej, staje mi przed oczami. W najciekawszym momencie... kiedy nie umie się walczyć, samo oglądanie daje przyjemność, a Thalia i Nico byli najbardziej ciekawymi uczestnikami.
 — WTF! — Słyszę Toma, który szybko wskazuje nam na samo centrum bitwy. Na osoby, którym przyglądałam się przed momentem.
Nico pochyla się nad Thalią. Tak, to widziałam, ale... ale... nie wiem, co powiedzieć. Oni. Oni się całują. Gdzie tu sens? I dlaczego wszyscy się na nich patrzą ze szczenami przy samiuteńkiej glebie? Dobra, ja też się na nich tak patrzę. To po prostu szok. SZOK.
 — NICO, CZY CIEBIE DO RESZTY PO....AŁO?!  —Wrzask niebieskookiej porucznik Łowczyń jest słyszalny chyba w całym obozie. — Po dziesięciu latach... Zero honoru, di Angelo! Nie, mniej niż zero!
Thalia wygląda na osobę, która lada moment ma wybuchnąć płaczem. Odchodzi.
Nico nawet nie rusza się, by wziąć sztandar. Cała polana zastyga w bezruchu, oczekując na jego następny ruch, ale on tylko wycofuje się z opuszczoną głową.
Kiedy mija mnie i chłopaków słyszę, jak mówi do siebie:
 — Przepraszam, mogłem to ratować, kiedy był czas... Dziesięć lat temu.
I tak Bitwa o Sztandar straciła sens, a żadna strona nie chciała tego ciągnąć. Ogłoszono remis, Adam powiedział, że pierwszy taki w historii.
     Idę z Adamem i Tomem nad strumykiem, wpatrując się w wodę. Czuję, jak moje usta układają się w smutny uśmiech.
W pewnym momencie Tom żegna się z nami i idzie w stronę innych dzieci Aresa.
 — Sporo się zmieniło. Nie wszystko na lepsze... mówi coś z wewnątrz.
 — Tak, wszystko jest inne... Nawet ja nie mam pojęcia, co było między Thalią a Nico. — Adam patrzy na mnie z rezygnacją. — Wtedy to ciało miało pięć lat, a ja przypomniałem sobie o tym, kim jestem dopiero pięć lat później. Ale słyszałem plotki, że Thalia chciała rzucić dla niego Łowy.
 — To smutne, że to się tak skończyło... — łapię chłopaka za rękę i przyciągam do siebie.
 — Mam nadzieję, że my się nigdy nie skończymy. dostrzegam iskierki w jego oczach.
 — To jej ciało, nie moje, Percy... nie mam do niego żadnych praw. Ale pamiętaj o mnie, dobrze?
Percy, zielonooki syn Posejdona — nie Adam, syn Hermesa o brązowych oczach — zamiast odpowiedź, otrzymuję od niego pocałunek mnie w usta z niesamowitą pasją. Chciałabym, żeby ten moment był wieczny. Przez te wszystkie lata brakowało mi go tak bardzo...
* * *
     Wszyscy, łącznie z Łowczyniami, otaczamy ognisko, które w przy życiu usiłują utrzymać dzieci Apolla. Jest nieźle, ogień trzyma się jakoś, chociaż humor niektórych z nas nie jest już tak dobry.
Thalia przeszywa swoimi niesamowicie niebieskimi oczami Nico na wskroś, a ten udaje się tego nie zauważa. Atmosfera jest ciężka i łzawa, nie wiem, co działo się dziesięć lat wcześniej między nimi, ale pozostawiło naprawdę spore rany.
 Przychodzi do nas Jason i zajmuje mu kilka chwil, przez które wpatrujemy się w niego jak w UFO, zanim decyduje się zacząć mówić:
 — Chciałbym coś ogłosić. I proszę, nie miejcie do mnie żalu.
Nagle Raison odwraca się plecami i odchodzi.
 — Miałem nadzieję, że się ogarniesz! — rzuca, nie odwracając się nawet na ułamek sekundy w stronę ojca.
Emily i Adrian splatają ręce i także się odwracają od jasnowłosego mężczyzny.
Jason wzdycha.
 — Wiecie już, że Reyna nie żyje... Otrzymałem od Franka szansę powrotu do CJ jako pretor. Nie, nie chcę tego... ale teraz nie ma nikogo lepszego. To tylko trzy miesiące, później wracam do was.
Bliźniaczki, złączone dłońmi, wstają i odchodzą. Zupełnie bez słowa.
Czy ktoś wyobraża sobie gorszy dzień...?
Najgorsze, że ten gorszy dopiero ma nadejść. Wkrótce. Tak mówi ta część mnie, która zna Adama. Nie, Percy'ego. To takie dziwne... ale tamta część mnie (czy to w ogóle ja?) zdaje się to wyczuwać — jest wręcz tego pewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.