7.13.2014

Uwięzieni w czasie 2/? [Percy, Jason i Piper]

- A więc nie dostanę buziaka? - Ciemnowłosy chłopak zrobił minę zbitego psa do swojej dziewczyny.
- Percy! - Powiedziała poważnie Annabeth. - Jesteśmy nie wiadomo gdzie, na każdym kroku chcą nam poderżnąć gardła, a ty prosisz o jakiegoś buziaka?
Dwójka półbogów postanowiła trzymać się przy wodzie - niewielkim jeziorze w zachodniej części areny - ponieważ to dawało im większe bezpieczeństwo, bo Percy był synem Posejdona i potrafił panować nad żywiołem swojego ojca.
  Zielonooki poddał się w końcu i zanurzył bose stopy w jeziorku. Raptem wstał. Miał taką minę, jak bohaterowie kreskówek, kiedy wpadnie im do głowy super fajny pomysł i zapala się żarówka.
- Leo! - krzyknął triumfalnie.
- Co Leo?
- Musimy nawiązać kontakt z Leo.
 W pierwszej kolejności włączył mikrofon przypięty do słuchawek, Annabeth zrobiła to samo. Razem powiedzieli głośno:
- Valdez! 
Na początku słyszeli jakieś ciche szumy i nie mieli  pojęcia, co je wywołało.
- Percy, Annabeth! - Usłyszeli radosny głos z drugiej strony. - Gdzie jesteście? 
- Leo, wysłałeś nas na jakąś grę w zabijanie się nawzajem - zaczęła oskarżycielskim głosem córka Ateny. 
Dobra, Valdez - powiedział Percy, przerywając swojej dziewczynie. - Wyciąg nas z tego bagna. 
- Na wewnętrznej stronie słuchawek powinien być taki mały guziczek - Leo powoli zaczął wyjaśniać coś synowi Posejdona. Percy wymacał w swoim słuchawkach guzik i na kliknął go machinalnie. 
- To nie działa! - powiedziała Annabeth.
Chwilę potem stracili kontakt z Leonem, a syn Posejdona kompletnie stracił na dosłownie kilka sekund kontakt ze światem. Z tego niby transu ocknął się bardzo, ale to bardzo makabryczny sposób. 
Jezioro, nad którym stał kilka chwil wcześniej razem z Ann przybrało czerwoną barwę, a... 
a po jego powierzchni unosiła się zmasakrowana postać. 
- Annabeth, nie!
Percy, stary, weź się w garść - powiedział sam do siebie w myślach - jesteście Herosami. Codziennie ginie jakiś heros. Annabeth i tak długo była pod błogosławieństwem bogów. Przecież oboje macie, mieliście - skorygował się natychmiast - po dwadzieścia lat... to długo, jak na półbogów. 
Syn Posejdona otarł słone łzy z policzków, gdy wytaszczył córkę Ateny na piaszczysty brzeg. Na miejsce tamtych łez przyszły następne, w jeszcze większej ilości. 
Percy próbował przypomnieć sobie, jak to się stało, że nic nie pamięta z tego, co przed chwilą zaszło. 
A jednak coś pamiętał... 
to nie było nic innego, jak dziewczyna rzucająca się z czymś ostrym na Ann od tyłu, popychającą ją do jeziora, atakującą bezbronną... nie miał pojęcia, czy przyczyną jej zgonu było wykrwawienie się, czy raczej utopienie się. Te dwie propozycje były dla niego jak najbardziej trafne. 
Wiedział tyle, że była martwa. Jego Annabeth była martwa. Kaput, koniec z nią. Nie było już z nim osoby, która nawet, gdyby zrobił najbardziej idiotyczną rzecz jaką widzieli bogowie i świat, nazwała go swoim Glonomóżdżkiem.
Percy miał niemiłe wrażenie, jakby ktoś chamsko odciął mu którąś z kończyn, albo co z wewnątrz. Jedna łza po drugiej kapały na twarz Annabeth, kiedy przyglądał się bezwładnemu ciału dziewczyny. Jego dziewczyny. 
Przeszły go ciarki na samą myśl, że miałby ją tu zostawić. Nie mógł przecież zostać przy tym miejscu, podczas gdy reszta wie o jego położeniu. 
Reszta. 
Syn Posejdona po raz pierwszy od chwili, gdy zobaczył Annabeth martwą, pomyślał o niebezpieczeństwie. Kimkolwiek była ta dziewczyna, która zabiła blondynkę, musiała czyhać na niego gdzieś w pobliżu. Musiał się z tąd wynieść i to migiem. 
Powoli wycofał się do lasu, starając się nie wywołać żadnych zbędnych odgłosów. Kiedy ostatni raz spojrzał przez ramię, gdy już był między drzewami, zobaczył, jak ta obca dziewczyna ogląda zwłoki Annabeth w poszukiwaniu jakiejś broni, żywności, lub czegokolwiek przydatnego. Percy'emy zebrało się na mdłości. 


* * *

Zapadł zmierzch, a syn Posejdona nie znalazł żadnego bezpiecznego miejsca na odpoczynek. 
Mijały godziny, aż natrafił na dwie osoby śpiące wysoko na drzewie, o rozgałęzionych gałęziach. Jasne, bez problemu mógłby się wspiąć i zabić ich we śnie, ale coś podpowiadało mu, że owe osoby zna. Wcale się nie mylił. 
Zrobił krok. Na swoje nieszczęście nastąpał na suchą gałązka, która pod jego ciężarem cicho trzasnęła. Nawet tak niepozorny dźwięk zbudził jedną z osób znajdujących się wysoko nad nim.
- K-kto tam? - Zapytała. Jej głos wydał się Percy'emu znajomy.
Syn boga mórz nie odpowiedział. Milczał jak głaz. 
- Pipes, musiało ci się coś przyśnić  - wymamrotała sennie druga osoba, przytulając szczelniej pierwszą. Ten głos również był bardzo znajomy. 
- Jason, jak mogło mi się to przyśnić? - Spytała z wyrzutem pierwsza. - Nawet nie spałam.
Jason, Pipes - te imiona Percy poznawał doskonale. To byli jego przyjaciele. 
- Pss - syknął. - To ja. 
- A nie mówiłam? - Piper zwróciła się ku Jasonowi, a chłopak nic nie odpowiedział, tylko próbował wypatrzyć przyjaciela wśród ciemności. W końcu zapytał Percy'ego: 
- Stary, co tu robisz? 
- To samo co wy - syn Posejdona wyciągnął rękę ku parze zaprzyjaźnionych półbogów, żeby pomogli mu wspiąć się po pniu na górę.
Jason wciągnął go na sąsiednią gałąź w obawie, że ta, na której jest razem ze swoją dziewczyną załamie się pod ciężarem ich trojga. 
- Percy, wiemy, że Annabeth nie żyje - powiedziała cicho Piper, a jej twarz wygięła się w grymasie. Zielonooki nie skinął głową, ani nie odezwał się. Po prostu wbił wzrok w ziemię, która była parę metrów pod nim. 
- I Nico też - dodał Jason, a Percy nagle podniósł głowę do góry. 
- Jak to się stało? - Zapytał. 
- Ten tego... nie wiemy - odpowiedziała Pipes. - Wiem, że zostaliśmy tylko my troje i musimy się trzymać razem. 
- Dopóki Valdez nie naprawi tego swojego złomu, jesteśmy tu uwięzieni - powiedział Percy. Jason wzruszył ramionami i oparł głowę o pień drzewa. 
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem śpiący - burknął cicho. Piper przewróciła oczami. 
- No to dobranoc, Burzowy chłopcze.
Jason zamknął z rozkoszą oczy. Jedna jego ręka powędrowała pod głowę, a druga przyciągnęła do siebie Piper. 
- Dobranoc - mruknął.
Co godzinę, albo dwie zmieniali się na straży. W taki sposób dotrwali do długo upragnionego poranka.

* * *

- Jestem głodny - mruknął Percy zaraz po przebudzeniu, czując i słysząc, jak burczy mu w brzuchu. Półbóg uświadomił sobie, że ostatnim posiłkiem, jaki zjadł było śniadanie w Obozie Półkrwi. 
- To sobie coś znajdź - odezwał się Jason z sąsiedniej gałęzi, który zbudził się tuż po nastaniu świtu.
Pośpieszcie się, trzeba zmienić miejsce - ponagliła ich Piper, zwinnie ześlizgując się z drzewa i lądując na ziemi. - Coś mi mówi, że nie jest tu już bezpiecznie.
- Grozi nam śmierć głodowa - mruknął Percy, zeskakując ze swojej gałęzi. Syn Jupitera prychnął. 
- Jackson, zamknij się z tym jedzeniem. Nie tylko ty jesteś tu poszkodowany. 
Po spierzcie się. Już - syknęła Piper. Jason zszedł - a raczej zleciał - na ziemię i otrzepał koszulę, która nawet nie miała szans się ubrudzić. 
- To gdzie idziemy? - Zapytał Percy. Córka bogini miłości wzruszyła ramionami. 
- Jesteśmy w lesie, a przyszliśmy stamtąd - wskazała za siebie. - Ty, przyszedłeś stamtąd - pokazała w prawo. Po chwili namysły, kontynuowała: - A skoro zaczęliśmy w jednym miejscu, a Jas i ja szliśmy cały czas prosto to mamy do wyboru lewą stronę, albo iść prosto. 
- Lewa chyba też powinna prowadzić do początku, no nie? - Spytał Jason. 
- Nie wiem. Mam wrażenie, że powinniśmy się kierować właśnie tam, bo ktoś tam będzie czekał... 
- Clarisse - zakończył Percy - musimy odnaleźć Clarisse.
Nawet Jason musiał się w tym momencie zgodzić z synem Posejdona. 
- Coś mi się wydaje, że musimy być wszyscy razem, żeby... wiecie, powrócić - zasugerował Jason. 
- Ale to by znaczyło, że nigdy nie wrócimy, bo dwoje nie żyje - odparł Percy. 
- Mi się wydaje, że... - zaczęła Piper. Chłopcy natychmiast przestali się odzywać, dając jej możliwość zabrania głosu - że jesteśmy w przyszłości. 
- Gdybyśmy byli w przyszłości, bylibyśmy teraz starsi - zielonooki starał się obalić teorię swojej przyjaciółki. Jason potrząsnął głową, dając znak, że się z nim nie zgadza. 
- To wcale nie oznacza, że mamy być starsi. Jesteśmy po prostu w nieswojej przyszłości. 
- Nie wiem, czy zauważyliście, ale jesteśmy w miejscu, które jasno pokazuje, że Igrzyska Śmierci to nie taka bajka, jak się wydaje - wtrąciła Piper. 
Na tym dyskusja się skończyła. Trójka półbogów ruszyła w lewo, spodziewając się wrócić do miejsca, gdzie się pojawili, ale nie iść tą samą drogą drugi raz, żeby niepotrzebnie nie narażać się na ataki. Już dostatecznym cudem było to, że przeżyli tą noc. 

_________________________________________________________

Uno - przepraszam za tą nagłą przerwę, ale nie miałam czasu ani ochoty pisać przez pewien czas. 
Dos - zrobiłam w końcu ten szablon i nawet mi się podoba, jeśli nie brać pod uwagę nagłówka. Waszym zdaniem na co zasłużyłam? 
Tres - prosiłabym o jakieś komentarze, żeby wiedzieć, że żyjecie. Jak wiecie teraz, ja nadal żyję i mam nadzieję, że wy też. 
Cuatro - przepraszam za błędy, ale pisałam na telefonie... wiecie, jak to jest, więc mi wybaczycie, prawda? Proooszę! 

1 komentarz:

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.