7.19.2014

The Moments of Sadico 4 "Nie macie żadnej szansy na jutro"

Ta da, napisałam to w końcu! 
Nie wyszedł, tak samo jak trójka, bo każdy wie, że nie jestem dobra w pisaniu czegoś takiego.  Raczej lepiej mi wychodzi pisanie na wesoło i chyba każdy się z tym zgodzi. 
____________________________________________________________

    NICO

Jej uśmiech, słodki śmiech... 
Długie blond włosy z wyblakłymi pasmami po farbowaniu ich sprzed laty opadały na jej ramiona, niebieskie oczy lśniły pięknym blaskiem. 
Dziewczyna siedziała przy kuchennym stole, uśmiechając się szeroko do małego chłopca siedzącego na jej kolanach. 
Malec miał ziemistą cerę, ciemne włosy oraz błękitne oczy, które lekko ,,gryzły się" z resztą jego wyglądu. 
Dziecko rozkosznie trzymało łapkę w buzi, a blondynka widząc to zaczęła nieznacznie chichotać. 
   - Cason, przestań, bo się jeszcze zadławisz - powiedziała w końcu spokojnie, wyjmując rączkę chłopca z jego buzi. Blondynka spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. - Nico, dlaczego jesteś taki blady? Chociaż w sumie, ty zawsze taki jesteś. 
Dziewczyna przewróciła oczami z rozbawieniem. Chciałem coś odpowiedzieć, ale miałem wrażenie, jakbym całkiem zapomniał jak się mówi. 
   - Sadie... czy tu, naprawdę tu, jesteś? - Zapytałem w końcu niepewnie. Niebieskooka przez moment wyglądała na trochę oburzoną. 
   - Oczywiście, że tu jestem, Nico. A teraz pomóż mi przy naszym synu. 
   - Sadie, ale ty... nie żyjesz - powiedziałem półszeptem. Uśmiech Sadie nagle zniknął, a w jej niebieskich oczach pojawiły się łzy. 
    Sceneria się zmieniła. 
Stałem przy Pięści Zeusa pochylony nad drobną postacią. 
Blond włosy i wszystko, co miała na sobie ta osóbka pokryte było gęstą krwią, a z głębokiej rany na klatce piersiowej nadal płynęła jak wartki strumyk. 
Moje ręce umazane były czerwoną cieczą, a ja sam nie wiedziałem, co się stało. Jakbym dopiero przed chwilą obudził się z jakiegoś głębokiego transu. 
   - Nic-, obiecaj mi, że odwiedzisz mnie kiedyś tam... nie ważne, czy znajdę się w Elizjum, czy może w moim podziemiu - wyszeptała Sadie na jednym oddechu. Zacisnęła palce na mojej dłoni, a ja z każdą omijająca sekundą jej uścisk stawał się coraz lżejszy.
 Wtedy dotarło do mnie, że umiera, a ja nie mogłem nic zdziałać. Jedyne, co zrobiłem, to doprowadziłem ją do tamtego stanu. Gdybym nie był tak głupi, na pewno to nie miałoby miejsca. 
Chciałem wzywać pomoc, ale jakby coś mnie blokowało. Czułem, że Mojry postanowiły przerwać nić błękitnookiej, a ja byłem jedynie narzędziem w ich rękach. 
Nie byłem nawet pewien, czy to były Mojry. W końcu Sadie była Egipskim Magiem i nic nie było pewne na sto procent, co dotyczyło Magów żyjących z półbogami. Sadie właściwie była jedyną taką osobą - jej brat, Carter, ożenił się z Piper. To brzmi dziwnie, prawda? 
Piper była kiedyś Łowczynią, a od kilku miesięcy była Panią Kane i tak jakby była bardziej po stronie swojego męża. Gdyby ktoś powiedział mi to siedem lat temu, kiedy dowiedziałem się o istnieniu ,,innych bogów", na pewno padłbym ze śmiechu. 
  - Przysięgam na Styks - odpowiedziałem w końcu. Malinowe usta Sadie poruszyły się tak, jakby miały się za chwilę uśmiechnąć, lecz dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie ma na tyle siły, żeby to zrobić. 
  - Chłopcze Śmierci... - zaczęła zachrypniętym głosem - wiem, że to nie twoja wina, że tak się stało. Nie mam ci tego za złe. 
  - Ale Sad*... - zauważyłem, że pseudonim, jaki wymyśliłem w któreś lato, kiedy nie pasował do tej roześmianej dziewczyny, w tamtym momencie idealnie oddawał jej smutny wyraz twarzy.
Sadie poruszyła bezgłośnie ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. 
Jej dłoń przestała trzymać moją rękę i opadła bezwładnie. Jej niebieskie oczy niegdyś takie pełne życia były takie... ,,martwe".
Miałem ochotę krzyczeć. Jednak jakaś wielka gula utworzyła się w mojej krtani i nie mogłem powiedzieć absurdalnie nic. 
Moje oczy zaszły łzami. Zwykłymi kroplami wody, które trzymałem ukryte we mnie przez te wszystkie lata. Wszystkie lata bez Bianci, a teraz równie dużo lat, a nawet więcej musiałem spędzić z prawie tak samo ważną w moim życiu osobą. 
      Scena ponownie się zmieniła. 
Wokół mnie było dużo innych półbogów, których znałem lub raczej nie. Koło mnie stała Sadie, ale wyglądała na parę lat młodszą, niż w przed chwilą. 
Z magnetofonu leciała jakaś piosenka. Melodia kojarzyła się z czymś radosnym, wesołym. Tekstu nie słyszałem.
Dziewczyna obok mnie - mająca różowe pasemka we włosach, a nie tylko ślady po kolorowaniu włosów przez lata - wyglądała na nieco skrępowaną. 
Ja wcale tak się nie czułem. Dobrze było zobaczyć starych znajomych i przyjaciół, z którymi kiedyś walczyło się ramię w ramię. 
Ni stąd, ni zowąd wesoła melodia się zmieniła. Zaczęła brzmieć jak... metal. 
Zauważyłem, jak do mnie i Sadie zbliżała się Thalia. Po prawie dziesięciu latach, jak się nie widzieliśmy, powinienem jej raczej nie poznawać. Jednak Grace została nieśmiertelną Łowczynią i nie mogła się starzeć, czy zmieniać. 
  - A więc to jest ta dziewczyna, o której mówiła mi Annabeth przed chwilą - Thalia zmierzyła jasnowłosą dziewczynę wzrokiem i upiła łyk swojego koktajlu owocowego. - Sadie, prawda? 
  - Zgadza się - odpowiedziała szorstko Sadie. 
Naprawdę śmiesznie było widzieć tak różniące się od siebie dziewczyny, mierzące się wzrokiem, a na dodatek... w każdej było się przez pewien okres czasowy zauroczonym. 
  - Ja, Artemida i Rachel mamy wam coś do przekazania - kontynuowała Thals, nie zważając na chłodne spojrzenie Sadie. - Nie macie żadnej szansy na jutro. 
Nico di Angelo obudził się w domku Hadesa, zlany potem. Spojrzał przelotnie na czarny zegar. 
Dwudziesta czwarta. Północ. 
W duchu syn Hadesa przeklął wszystkich Olimpijczyków. Kolejna noc zniszczona przez koszmar, który ponownie otwierał rany, które powoli zaczynały się goić za dnia. 
Zwykle widział tylko moment śmierci jego ukochanej. Tym razem jednak przypomniało mu się jedno ze Zebrań Zwycięzców, w skrócie ZZ, organizowanych co roku przez Percy'ego i Annabeth w rocznicę Bitwy o Manhattan. Thalia, Artemida i Rachel miały rację, chociaż gdy słyszał to trzy lata temu, myślał, że pęknie ze śmiechu. 
Dopiero po tym śnie zrozumiał wszystko. 
Nie było im pisane. Mojry chciały inaczej. To był ich usnuty na długo przed ich narodzinami plan. Rozłączyły tą dwójkę na wieczność. 
,,Nie macie żadnej szansy na jutro."

____________________________________________________________
Tak więc, skończyła się moja ,,przygoda" z Sadico, i myślę, że nikomu prócz mnie nie jest z tego powodu przykro. 
Rozdział czwarty się pisze, trzecia część Uwięzionych także. Myślę, że skończę ją w czwartej, jak nie już w trzeciej. 
Mam w głowie pomysł na pewne opowiadanie/one-shot. Chcielibyście poczytać o synu Percabeth, który w dziwny sposób znalazł się w świecie Minecrafta? Proszę o odpowiedź! 
"A zatem - dobrej nocy" jak to pisał Walter Blythe.

*Sad - smutny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.