I (blogspot mówi, że ostatnia edycja początku była 31.10.2018)
MARTA
Nie bardzo pamiętam, kiedy to było. Ześlizgnęłam się po cichutku po schodach, o mało nie wywijając orła przez śliskie stopnie i gładkie rajstopy.
Nie mogłam mieć więcej niż dziesięć lat. Widok walizek przy drzwiach spłoszył mnie, a serce zaczęło bić szybciej. Bagaże nie kojarzyły mi się nigdy zbyt dobrze - być może ktoś opowiedział mi o tym jakąś smutną historię. Od razu w głowie zaczęło kłębić się miliony możliwości, a każda z nich była gorsza od poprzedniej.
- Mamo? - zapytałam. - Mamo, czy ktoś się wyprowadza?
Zajrzałam do maleńkiej kuchni. Mama oczywiście spokojnie stała przy marmurkowym blacie. Cynamonowe włosy schludnie upięła w wysoki kok.
Odwróciła się i spojrzała na mnie pytająco.
- Wyprowadza? Skąd taki pomysł, Tha?
Prześlizgnęłam się po posadzce i wtuliłam w jej miękkość, wspinając na palcach. Jak zawsze pachniała cynamonem i ciepłym karmelem.
- Widziałam... walizki na korytarzu.
Mama przeczesała mi szybko włosy dłonią i uśmiechnęła się.
- Mamy gości - wyjaśniła zwięźle, wyciągając odgrzewany makaron z mikrofali. - Urwij nieco bazylii.
- Kto to? - spytałam, stając na taborecie by dosięgnąć doniczki.
Nie odpowiedziała, więc poszłam za nią do salonu i nie dociekałam dalej.
Na miejscu spotkała mnie słodko-gorzka niespodzianka. Wujek Nico siedział pochylony nad stołem i najwyraźniej liczył niezręcznie płatki gerbery. Raz po raz mylił się i przeklinając pod nosem po starogrecku, zaczynał od początku. Wystrojony był elegancko jak nigdy; sztruksowa grafitowa marynarka i biały podkoszulek, gładkie ciemne spodnie. Nie przypominam sobie, żeby było tak kiedykolwiek wcześniej czy później. Zazwyczaj chodził ubrany jak zbuntowany nastolatek (legenda głosi, że kiedyś chodził w koszuli w słoneczniki). Nigdy szczególnie za nim nie przepadałam. Pachniał jak młode wino i stir fry z pizzy i ziemi.
Zesztywniałam. Coś dodać? Przerażał mnie. Przemieszczał się w cieniu i przyzywał trupy. Nie było chyba nic straszniejszego dla dziesięciolatki niż jakiś wpół zgniły zombie, kiedy jeszcze nie widziałam świata poza Nowym Rzymem.
- Maartha! - Poczułam duszący uścisk wokół szyi.
Ręce były trochę zbyt drobne jak na mojego tatę (nikt nie daje lepszych niedźwiedzich uścisków) czy Hayden (kandydatka na następnego mistrza misi). Zakrył mi oczy dłońmi, ale i tak szybko rozpoznałam go po zapachu popiołu i pomarańczy.
- Max, co tu robisz?
________________________________________________________
END (napisane na jesień w tamtym roku)
MAXWELL
Pojęcie końca zawsze wydawało mi się głupie; wystarczy spojrzeć na byle kijek i już krąży pytanie: gdzie ma koniec? No jasne, po przeciwnej stronie gdzie trzymamy, ale chwyć go na odwrót i...
A jednak nasza podróż zbliżała się do końca. Czułem w kościach, że tak było. Nieuniknione, wyczekiwane zakończenie. Jakaś cząstka chciała się zbuntować, stanąć w miejscu i krzyknąć, że nie chce. Oczywiście wiedziałem, że powrocie nic nie będzie takie, jak dawniej. Nie miałem pojęcia jednak czy zmiana zaszła w nas - we mnie, Marcie i Hayden - czy w otoczeniu. Może wszędzie.
Jeszcze długo nie mogłem pojąć, że życie składa się z ciągłych zmian.
Do obozu dotarliśmy przemoknięci. Martha opatuliła siostrę szczelnie wojskową kurtką mojego ojca. Przez chwilę chciałem się oburzyć, zagarnąć ją dla siebie i nikomu nie oddać, ale szybko uświadomiłem sobie, że ten kawałek szmaty nic dla mnie nie znaczył. W moim sercu otworzyła się jakaś nowa pustka, która wcześniej była wypełniona wyczekiwanie na jego powrót. Spędziłem osiem lat wyobrażając sobie, że pewnego dnia wrócimy razem do Obozu Herosów i usiądziemy wspólnie w zapomnianym bunkrze, próbując dostroić wiekowy telewizor tak, by odbierał sygnał z Olimpu.
Uświadamiając sobie własną naiwność, poczułem, jak drżę. Hayden wróciła do postaci milczącej dziewięciolatki i zamigała mi coś tuż przed nosem. Nie rozumiejąc co mówi, potrząsnąłem głową i zauważyłem, że świat wokół wydawał się zamazany.
Rozpłakałem się, ściskając jej drobną, miękką dłoń. Martha wzięła mnie pod ramię i sprawdziła bandaż, którym miałem owinięty bark. Zmówiła jakąś obcą mi modlitwę i mocno przycisnęła nas do siebie.
Staliśmy w deszczu. Brudna deszczówka wlewała mi się za kołnierz podkoszulka, ale nie chciałem się ruszyć. Wszystko wrzeszczało, żebym się zatrzymał, spoczął tutaj i nie postąpił nawet kroku naprzód. Nie wiem, ile to trwało - wreszcie Martha odsunęła się od nas. Spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Tata! - zawołała radośnie i rzuciła się biegiem w rozsznurowanych zamokniętych trampkach.
Podniosłem wzrok na postać w oddali i spostrzegłem, że przeszło mi już zawodzenie.
Frank Zhang, będąc mężczyzną potężnej budowy i krzepy, zgarnął nas szybko w ramiona i zaczął zadawać mnóstwo pytań, odprowadzając nas do domu.
- Mama była roztrzęsiona, kiedy uciekliście - zauważył, pociągając za klamkę.
Hazel Zhang była prawdopodobnie najspokojniejszą osobą na całym globie. Jej wizja w nerwach... nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
- Co wy sobie myśleliście! - Kobieta podniosła wzrok, chowając twarz w dłoniach. - Bogowie, myślałam, że nie wrócicie...!
Głos ugrzęzł mi w gardle. Czułem się winny. To wszystko było moją sprawką, moim pomysłem, moim wykonaniem. Martha ani Hayden nie miały mieć nic z tym wspólnego.
Hazel wyglądała na cień siebie. Cynamonowe włosy w chaotycznym nieładzie opadały jej na ramiona, ciemne cienie majaczyły pod oczami. Ciemna cera przybrała niezdrową barwę od braku snu, co wiele razy widziałem u wujka Nico. Ramiona zaczęły się jej trząść. Nie miałem pojęcia czy to ze złości, rozpaczy czy wszystkiego na raz.
- Przez was osiwieję. - Przysunęła mnie i Marthę do siebie, całując nas po brwiach. Płakała, śmiejąc się i uśmiechając. To były łzy szczęścia i ulgi.
- To było niesamowicie nieodpowiedzialne i głupie - skomentował Frank, wycierając ręcznikiem młodszą córkę, która pod postacią fretki siedziała mu na kolanach. - To cud, że skończyło się tak dobrze.
Martha spojrzała na mnie porozumiewawczo, skinąłem głową. To było bezgłośne "ty mów".
- Spotkaliśmy ojca Maxa - powiedziała tak spokojnie, jak ja nigdy bym nie potrafił.
Frank i Hazel popatrzyli na nas z wielką uwagą i niedowierzaniem. Wziąłem głęboki oddech.
- Nieważne, i tak nie żyje - dodałem.
Miałem wrażenie, że właśnie jednocześnie z tymi słowami coś niesamowicie ważnego się skończyło.
- Jak...? - Hazel przycisnęła mnie mocno do siebie i cicho wyszeptała do ucha. - Bogowie, Leo...
- Na koniec okazał się bohaterem - odpowiedziałem. - Mogę... później?
Skinęła nieznacznie głową ze zrozumieniem.
- Oczywiście. Chcecie powiedzieć teraz coś jeszcze?
Dotknąłem machinalnie swojego policzka, na którym było jeszcze świeżo wypalone znamię. Symbol przynależenia do rzymskiej bogini wojny, która postanowiła okazać mi szczególne względy.
- Spotkałem Bellonę, moją babcię.
Spędziliśmy kilka dni pod kołdrami, zasmarkani i gorączkujący, ale czego było się spodziewać po takich ulewach i temperaturach. Opowiedzenie całej historii zajęło nam wiele dłużących się godzin, które rozdzierały bliźniące się rany. Czasami Hayden coś dodawała, ale zazwyczaj przysłuchiwała się z przymrużonymi złocistymi ślepiami, rozciągnięta się na fortepianie w formie pręgowatego kota. Tylko ją, jak zwykle, ominęło ostre przeziębienie. Powiedzieliśmy o wszystkim - jak goniło nas w porcie stado harpii, podróży autostopem z Hermesem, porwaniu Hayden, odnalezieniu mojego ojca w meksykańskiej dziurze świata. Również o tym, jak obroniłem Bellonę, biorąc ją za panią ze spożywczaka, a potem przedstawiła się jako moja babcia i ogłosiła swoim wybrańcem, a właściwie chłopcem na posyłki. Wysłała nas, byśmy zwrócili Korze nasiono migdałowca, które okazało się młodym bóstwem. Bolało, kiedy mówiłem o tym, jak musiałem rozstać się z ojcem, którego nie widziałem od lat.
Na końcu opowieści jednak czułem się nieco lepiej. Zacząłem się zastanawiać, co ze sobą zrobić. Teraz, kiedy sam cel całej tej podróży znalazł się daleko poza moim zasięgiem. Do zimy trwałem w jakimś zastoju i nie pamiętam, co robiłem, mówiłem ani czułem. Z nikim nie chciałem się kontaktować, odsunąłem się od Marthy i Hayden - całej rodziny, którą w międzyczasie wreszcie przyjąłem jako własną.
Pewnego dnia jednak wstałem od stołu podczas obiadu i oznajmiłem:
- Chcę wstąpić do legionu.
Finalne (?) rozstanie z tymi postaciami. Martha i Max byli zdecydowanie ulubionymi OC i na zawsze pozostaną w moim serduszku, bez znaczenia czy to ich 1, 2 czy 3 generacja.
Zakończenie historii, która nigdy nie powstała (poza moją głową), tzn. "Korzeń świata". Ogólny opis gdzieś tam mam, ale na 80% nigdy jej nie napiszę. Miałam rozpisane co działo się rok po roku przez następne lata bezpośrednio po zakończeniu "Krwi Olimpu" aż po okres, w którym Max dołączył do III kohorty, ale pliki przepadły wraz ze starym laptopem [*]
Dla wyjaśnienia:
- Leo nie żyje, opuścił Obóz Herosów jakoś krótko po zakończeniu (heh XD) "Błędnego koła", czyli odrodzonego Percabeth. Zaginął, a Maxem zajął się Nico przez krótki okres, po czym trafił pod opiekę Hazel i Franka. Yup.
- Martha ma problemy z zapamiętywaniem ludzi. Uzupełnia to sobie kojarzeniem ich z różnymi zapachami, np. Nico według niej pachnie jak młode wino i ziemia
- Hayden to druga córka Franka i Hazel, która jak ojciec jest zmiennokształtna. Jednak bardzo lubi tę zdolność, a najbardziej postać kota. Jest również niema, porozumiewa się z innymi na migi, ale to nie przeszkadza jej w byciu najbardziej muzykalną osóbką w rodzinie. Osobiście shipuję ją z Echo :D
- Postanowiłam nie shipować na siłę Marthy i Maxa. Sama ich przyjaźń jest świetna. Może coś się zmieni, jak nieco podrosną (heh), ale w tej wersji są bardziej rodzeństwem niż potencjalną parą :)
Akcja "Korzenia świata" miała zacząć się jakoś 4 lata po zakończeniu odrodzonego Percabeth, a skończyć jakoś 8 lat po zakończeniu.
Ogólne rzeczy, które miały być ważne:
- Emily, jedna z córek Jasona i Piper, miała zginąć jeszcze podczas "Błędnego koła" i cała ta parszywa sytuacja przyczyniła się, że w końcu się rozwiedli. Zresztą od dawna nie byli szczęśliwi, co chyba uchwyciłam jakoś w "Błędnym kole".
- Anabel przez jakiś czas w "Błędnym kole" miała być z Raisonem, ale kiedy umarła (jako Anabel - sytuacja była taka, że Annabeth i Anabel to dwie osobne osoby w jednym ciele), Annabeth została z Percym-Adamem. I poszła wreszcie na architekturę, zresztą Raison również (co jest śmieszne, bo Jason też miał plany pójścia kanonicznie na architekturę, a ten headcanon był wcześniej XD), ogólnie Percy i Raison znowu się zaczęli przyjaźnić
- Matką Maxa oczywiście cały czas była Reyna
- co mało ważne i powstało jeszcze w trakcie pisania "Błędnego koła", to aktualna reinkarnacja Bianki jest Łowczynią; o ile pamięć mnie nie myli, to pojawiła się nawet podczas rozdziału z bitwą o sztandar (nie jestem 100% pewna). Ale ani Nico ani sama Bianka nie mają o tym pojęcia.
- Anabel z "Błędnego koła" ma jakąś domieszkę boskiej krwi; jest w jakimś pokoleniu spokrewniona z rzymskim Apollem, a swoją siostrę (która była córką Minerwy), miała spotkać w Obozie Jupiter
- przyznaję się bez bicia, że znowu zignorowałam życie miłosne Nico, bo nikt mi nie pasował (Will również), a Thalia i Nico definitywne mają za sobą ten "incydent" XD