Boże, nie wierzę, że to piszę! Wraca "Coś". A propo, wciąż szukam nazwy dla tej mimi serii. Jakieś propozycje? ;) Na razie to coś musi pozostać Cosiem... :/ Dziękuję za miłe komentarze pod "Na próżno" i mam nadzieję, że będą także i tutaj. Dzięki temu czwórka będzie tym razem szybciej niż za pół roku... chyba xD
- Widzisz sens tego, co robisz?
Potrząsnęła głową. Nie. Tristian McLean westchnął.
- No, bo ja też nie.
Minęło sporo czasu, zanim mógł wreszcie porozmawiać z córką, tyle, że ona w obawie, że jeśli się odezwie to będzie koniec, milczała.
- Przykro mi, Pipes... - wsadził dłonie do kieszeni dżinsów, marszcząc czoło. - Jestem zmuszony wysłać cię do tego internatu...
Oczy dziewczyny otworzyły się szeroko, znacznie szerzej niż sądziła, że w ogóle tak umie. Z jej ust wyrwał się jedynie cichy, zduszony pisk.
- Nie... - jęknęła. Jej ojciec, świetny aktor zresztą, przerzucił czarną marynarkę przez ramię.
- Nie mam wyboru. Piper, dzisiaj jest trzydziesty pierwszy. Jutro rozpoczyna się rok szkolny. Poza tym, rozmawiałem już o tej szkole z Jane na początku wakacji... ma dobre recenzje, jest na poziomie. Nikt nie będzie cię tam więził.
Nastolatka sięgnęła po różową szczotkę leżącą spokojnie na stoliku. Zwiesiła odrobinę głowę tak, by włosy zakryły znaczną część twarzy.
Dla okazania, że wszystko jest w porządku, zaczęła się czesać. Mając brudne oraz posklejane włosy, do tego przeraźliwie tłuste, powinna mieć problemy z rozczesaniem ich. Jednak ze zdziwieniem zauważyła, że nie miała aż takich przeraźliwych kołtunów.
- W porządku - zgodziła się, mrugając oczami. Żałowała, że nie istniała funkcja "wchłaniania łez", przez które jej oczy błyszczały dziwnym blaskiem.
Pan McLean spojrzał na nią podejrzliwie, ale po chwili zajął się swoimi własnymi sprawami, zostawiając córkę samą.
Piper rzuciła szczotkę na kanapę, a potem chwyciła się za głowę. Trwała przez chwilę w stanie, który ciężko opisać jest słowami. Mieszanie uczucie bólu, zdrady, bezsilności, nienawiści, ale także wszystkiego, co tylko mogła skojarzyć z własnym tatą. Nie umiała skupić się na jednej, pojedynczej myśli, ale myślała o wszystkim po trochu. Że za sekundę zjawi się Jane mówiąc, że ma się pakować, a to stanowczo wolała pominąć, o tym, jak to nienawidzi bycia ignorowaną. Oraz o tych i tamtych rzeczach, mniej ważnych i tych które dochodziły stanowiska VIP-ów, jak umycie głowy.
Zrzuciła z siebie cuchnącą bluzę, nie nadającą się już na nic więcej niż śmietnik, i pobiegła do łazienki. Słońce za oknem w tej chwili przykryły ciemne chmury.
* * *
Na jej liście rzeczy znienawidzonych, zaraz po Jane, pojawiła się jazda autokarem.
Koło niej siedział jakiś półgłówek, najwidoczniej z ADHD razy sto. Jej bagaż schowano w luku bagażowym, razem z resztą i przynajmniej nie musiała obawiać się kradzieży. Szkoła dziczy, lub raczej "dla dzieci z problemami", wydawała się przepełniona kieszonkowcami. Chyba dlatego ten durny facet z megafonem, od którego śmierdziało Red Bullem i czymś znacznie gorszym, przejął komórki i nakazał schować gotówkę.
- Hej - odezwał się w końcu ten z ADHD. - Skąd jesteś?
Nie odpowiedziała.
- Twoim problemem jest bycie głuchą? - Nie dawał za wygraną. Odwrócił się do niej.
Piper zauważyła latynoską skórę, która idealnie pasowała do rozczochranych ciemnych włosów i czekoladowych włosów, mimo wszystko, to nie był jej typ chłopaków.
- Albo arogancka...
Nie wytrzymała, przestała się odwracać i spojrzała mu prosto w oczy.
- Bądź ciszej - powiedziała grzecznie, ale jej spojrzenie mówiło "zamknij się, głupi gumochłonie". Nie chciała wrogów w pierwszym dniu.
- Okej, okej, rozumiem... - Wciągnął głośno powietrze. - Wybacz mój brak taktu, o pani. Jestem Leo Valdez, twój wieczny poddany. Z chęcią poznałbym twoje imię, Królowo Piękności.
- Piper - odpowiedziała niechętnie. Leo uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Tylko Piper? Piper bez nazwiska?
- Piper McLean. - Przewróciła oczami, żałując, że nie ona siedzi przy oknie.
Latynos gwizdnął cicho.
- Dobrze, Piper McLean. - Wyszczerzył się w uśmiechu, nie odwracając wzroku od papierowego samolotu, który zręcznie powstawał w jego dłoniach. - Skąd jesteś? Okej, nie musisz. Coś widzę, że Kalifornia czy coś...
Dziewczyna, nie mogąc pojąć, skąd to wiedział, otworzyła szerzej oczy. Leo nie patrząc na nią, zmarszczył nieco nos i przeklął po hiszpańsku, kiedy samolocik śmignął przez pół autokaru i wylądował we włosach opiekuna, który strącił go jak natrętną muchę.
- Fajny ze mnie wróż Maciej, no nie? - Mruknął niechętnie. - Tylko moje wewnętrzne oko nie przewidziało...
Nigdy nie skończył tego zdania. Ktoś za nimi odchrząknął przepraszająco.
Piper odwróciła się za siebie i przez chwilę nie widziała nic, poza olśniewająco błyszczącymi, mlecznobiałymi zębami.
- Jezu, stary, używasz Colgate?
Chłopak był wysoki, na pewno wyższy od Leona o głowę, ciemnowłosy. Jego skóra była jaśniejsza od Piper. Ignorując złośliwe komentarze Leo, oparł brodę na dłoni.
- Jestem Dylan. - Znów uśmiechnął się. Dziewczyna czuła, jak osuwają się pod nią kolana, mimo, że Dylan nie był w jej typie. - Cześć.
Ja w ogóle mam typ? (tak, masz, głupia pindo. dop.autora)
- Umm... cześć. Jestem...
Leo Valdez zakrył jej szybko usta. Spróbowała dać mu kuksańca łokciem.
- Jestem Leo, a to Królowa Piękności, lady Piper McLean. A ty spadaj, Dylanie debilu.
Ciemnowłosy uniósł brwi, a w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć mu jakąś zgryźliwą uwagą, w końcu jak na kogoś o takich zębach powinien potrafić być nieźle zgryźliwym.
Leo i Piper odwrócili się we właściwą stronę, z której zmierzał do nich, rozśmieszającym chodem, trener Hedge.
- Ej, ty, "Mam-zajebiste-uzębienie", siadaj na dupie! "Indiańska Barbie", przypomnij mi na miejscu, żebym dał mu dwa dni w kozie.
Dziewczyna oparła głowę o twarde oparcie fotela, kątem oka obserwując jak na twarzy Leo pojawiał się uśmiech słodkiego zadowolenia z zemsty.
- Niepotrzebny mi ochroniarz... - szepnęła, zamykając na siłę oczy. Chłopiec pokręcił głową, uśmiechając się wampirzym uśmiechem. Przez myśl Piper przeszło, że jest jedynym w swoim rodzaju piętnastoletnim-latynoskim-wkurzającym-ale-słodkim-wampirzym-elfem. Jego towarzystwo najwyraźniej już zaczęło się na niej...
Zasnęła. Leo stukał w szybę w jakimś dziwnym rytmie.