Czerwona wstążka przepasała niebo, ciągnąc się za słońcem, niczym nieposłuszny pies na uwięzi.
Zaac, chłopak z domku Demeter nie udzielił Annabeth zadowalającej odpowiedzi. Być może to jej od pewnego czasu kompletnie nic nie odpowiadało.
Dziewczyna spojrzała na dwie córki boga poezji grające w siatkówkę. Dzieci Apolla uwielbiały trafiać do celu, i nie miało znaczenia, czy był to kosz czy tarcza do rzutek. Kayla wygrywała dwoma celnymi rzutami nad Hope Sering, która próbowała nadrobić swój mizerny talent koszykarski długim językiem.
Annabeth słyszała, jak jasnowłosa opowiadała o najnowszych listach przebojów, nudnością wierszy wolnych oraz najgorętszych parach w Obozie Półkrwi.
Jej policzki przybrały na chwilę barwę ciemnego szkarłatu, kiedy usłyszała swoje imię. Nie zdawała sobie sprawy, że nawet taka kapryśnica jak Hope może coś o niej powiedzieć. Na szczęście nie dosłyszała wszystkich kłamstw, które powiedziała na jej temat dziewczyna z domku Apolla.
Nie minęło sporo czasu, jak nad jeziorem pojawił się Percy. Przez chwilę z wypiekami na twarzy słuchała, jak nimfy wodne szepczą do siebie coś na temat Percy'ego i jego rozdymanego ego. Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, że otaczało ją tak wiele fałszywych osób.
Syn Posejdona wyciągnął do niej rękę z szarmanckim uśmiechem na ustach. Podobało jej się to.
- Masz zamiar tu siedzieć? - zapytał, kiedy nie przyjęła jego pomocy. Usiadł obok niej na trawie. - No to mów, co ci powiedział.
Annabeth westchnęła, obejmując Percy'emu szyję. Jej ręka powędrował przez kark do miękkich, kruczoczarnych włosów. Wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem.
- Och, nie za bardzo... - odpowiedziała właściwie.
Drzwi zbrojowni otworzyły się i stanął w nich niewysoki, szczupły chłopak.
- Dzień dobr-ry - powiedział nerwowo, zajmując miejsce obok rupieci dzieci Aresa. Gdyby Clarisse to zobaczyła, byłoby już po nim.
- Cześć - odpowiedziała Annabeth swobodnie. Mimo wszystko, Zaac sprawiał wrażenie wystraszonego królika i jakby się jej bał, nie patrzył na nią, a to na buty, to na swoją torbę.
Dziewczyna uniosła z wyższością podbródek, odgarniając burzę jasnych włosów.
- Percy'ego nie ma, miał... coś do załatwienia - wytłumaczyła. Syn Demeter skinął głową.
- W porządku - powiedział, poprawiając nerwowo swoją torbę na ramieniu. - Mieliśmy mówić o Reed, prawda?
- Tak - odparła, ni ciepło, ni chłodno. - No to słucham.
Chłopak wziął głęboki oddech.
- Chodzi o pomniejszą bogini. Córka Demeter i Posejdona, ona... zrobiła coś złego.
Zaac przez chwilę wyglądał, jakby połknął piłkę golfową, zrobił się czerwony na twarzy, jakby dostał nagłej gorączki.
Annabeth przez chwilę ogarnęła panika. Co, jeśli przez to, że postanowił jej pomóc coś mu się stanie? Tego sobie nie wybaczy. Na szczęście syn owsiankowej bogini zdołał złapać oddech.
- Wyszła za śmiertelnika. Tylko nimfy tak mogą. Od ślubu boginki i śmiertelnika, na którym Eris rzuciła jabłko to niemożliwe. Ale oni uciekli, i zostali ukarani.
Jasnowłosej podobała się tak historia miłosna. Rozczulająca, smutna i bez szczęśliwego zakończenia.
- Znalazła ich Artemida - ciągnął, stając się czerwony po uszy. Annabeth nie miała pojęcia, dlaczego nie można o tym mówić wprost. - Reed składała jej przysięgę. Wiesz, o co chodzi. Za karę stała się bagnistym brzegiem rzeki. Rozmawiałem z nią... przez chwilę, nad Nilem.
- Aha - córka Ateny skinęła głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Trochę się zakłopotała. - A co stało się z nim? No wiesz...
Chłopak otworzył usta, zamierzając coś powiedzieć, ale nie zdążył. Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Pojawiła się w nich tęga sylwetka dziewczyny, nieco starszej od nich.
Usta Clarisse wykrzywiły się w parodii uśmiechu.
- A więc teraz kręcisz... z nim? Och - odezwała się córka boga wojny, kręcąc głową. - Rogerson, zostaw moją broń, bo ci nogi z dupy powyrywam, baranie!
Annabeth streściła wszystko, zaznaczając wyraźnie wszystko, czego dowiedziała się od Zaac'a. I tak tkwili nadal w martwym punkcie.
Lubiła wdychać słony zapach Percy'ego. Nie, żeby była narkomanką uzależnioną od soli do kąpieli. Po prostu to lubiła.
- To jak piwnica Pana D - zauważył chłopak. Córka Ateny zmrużyła oczy.
- Co?
- Nic - Percy otulił ją ramieniem, z tym swoim uśmiechem na ustach. - No dobra, chodź już. Jest późno.
Wstał i wyciągnął do niej rękę, ale tym razem przyjęła ją z rozkoszą.
Powinna wracać do swojego domku, ale wyszło trochę inaczej. Idąc przez dróżkę ciągnącą się przez cały obóz, spojrzała na rozmigotane niebo. Z przerażeniem stwierdziła, że zniknęła jedna konstelacja: Zoe Nightshade zniknęła. Puściła dłoń syna Posejdona, spoglądając na niego ze zdziwieniem.
- Co się stało? - zapytał zielonooki głosem tak miękkim, że nawet
charmspeak (czaromowa) dzieci bogini miłości była niczym. I to sprawiło, że natychmiast zapomniała o swoim spostrzeżeniu.
- Nic - odparła z uśmiechem na ustach, podczas gdy odrzucona, niedająca się podejść część niej zaczynała coś podejrzewać. Niestety, im bliżej był Percy, jej myślenie stawało się mgliste.
Annabeth obudziła się z bólem głowy, który dręczył ją od środka.
- Hmm... Annabeth, miałaś coś załatwić - mruknął cicho Malcolm, który oberwał wielkim tomiskiem
Mitologii dla opornych. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Która godzina? - zapytała jękiem, przykładając dłoń do czoła. Bez zdziwienia stwierdziła, że jest rozgorączkowana. - Nic nie pamiętam...
Syn Ateny wzruszył obojętnie ramionami, rozcierając fioletowego guza.
- Percy przyprowadził cię ledwo żywą - odpowiedział. - Co do wcześniejszego pytania, jest dopiero wpół do ósmej.
Jasnowłosa dziękowała bogom, że nie dała plamy po raz kolejny. Jej matka nie byłaby z tego zadowolona; to, co działo się z nią ostatnio z pewnością wystarczało.
- Czekaj... a co ma być dziś?
- Rachel wraca.
Przez chwilę w ogóle nie interesowało to Annabeth, ale potem wspomnienia wróciły. Rachel miała nadejść z pomocą. Podczas jej nieobecności, nie miała możliwości rozmowy z nią. I szczerze mówiąc, nie miała na to ochoty.
Skinęła głową, mrużąc oczy.
- Aha - powiedziała niewyraźnie, próbując skupić myśli. - Mogę iść do łazienki?
Chłopak skinął głową.
- Droga wolna.
Annabeth z małymi trudnościami stała z łóżka, utykając ja jedną nogę niczym Hefajstos. Z zażenowaniem zauważyła, że ktoś pozbawił ją spodni i nawet gdyby był to Percy, nie podobało jej się to. Wyciągnęła spod poduszki jedną z kilku złotych monet.
Zimna woda z kranu okazała się zbawieniem, chociaż mogła się nabawić przy tym paskudnego kataru, jej zamroczone myśli zostały wyzwolone.
Dziewczyna włączyła gorącą, prawie wrzącą wodę. Wytworzyła się wodna mgiełka. Drahma została rzucona.
- O, Iris, bogini tęczy... przyjmij moją ofiarę - wymamrotała pod nosem - Thalia Grace, aktualne miejsce przebywania Łowczyń Artemidy.
Oczekiwanie trwało dłużej, niż przy normalnej modlitwie, kiedy podaje się, gdzie ktoś jest. Zapewne w zaistniałej sytuacji boginka musiała sobie to wszystko wygoglować.
Pojawiła się mglista twarz przyjaciółki Annabeth, okalanej srebrnym blaskiem. Od ich ostatniej rozmowy nie zmieniła się niczym. Nadal ubierała się na emo, chociaż uparcie twierdziła, że jest punk i wciąż miała tą samą fryzurę. Krótkie włosy, ścięte na chłopięco, budziły kontrowersję wśród innych pomocnic bogini łowów.
- Thals! Czy ty... palisz?
Dziewczyna podskoczyła niczym oparzona, rzucając papierosa na podłoga i gasząc go butem. W jej oczach malowało się przerażenie.
- Ann... błagam ciszej. Jeśli ktoś dowie się, że palę w pracy, naślą na nas BHP i... - mówiła szybko i niewyraźnie, ściszając głos.
- Spokojnie, nie wydam cię - córka Ateny poszła za jej przykładem, mówiąc półszeptem. - Palenie prowadzi do nowotworów, przyczynia się do zgonów...
Łowczyni przewróciła oczami z małym rozbawieniem.
- Wiem przecież - rzuciła, zakładając ręce na piersi. - Nie mogę tak umrzeć, jestem Łowczynią. Annabeth, uwierz mi, normalnie bym się tego nie chwyciła, ale nie wyrabiam już...
Szare jak burzowe chmury oczy Annabeth zalśniły troską o przyjaciółkę z dzieciństwa oraz niepokojem.
- Co się stało?
- Artemida założyła sklep razem Apollem. Robimy konkurencję jej rzymskiej postaci - sapnęła ze wzgardą, trochę z rozbawieniem. - Jakiś pacan ukradł nam wszystkie tostery! Dopiero co wróciłam z poszukiwań.
- Aha. No to... super - jasnowłosa dziewczyna czuła, że robiła z siebie strasznego barana, mówiąc, że to super. Bo nie było i Thalia o tym wiedziała i córka Zeusa nie skomentowała tego tylko dlatego, że sama znała uczucie potrzeby powiedzenia czegoś, ale żadnych świetnych tekstów.
- Jakby co, wiesz, gdzie mnie szukać.
Thalia Grace obróciła się, pokazując tył srebrnego podkoszulka z neonowo-żółtym napisem "
Łucznik CHĘTNIE POMOGĘ :)", a pod nim adresem sklepu. Annabeth uśmiechnęła się pod nosem.
- Warto zapamiętać - powiedziała.
Córka Ateny nie chciała martwić przyjaciółki problemami, które zawitały do Obozu Półkrwi. Wyglądało na to, że Łowczynie Artemidy i tak miały całkiem sporo na głowie.
Dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy w łazience znalazł się jasnowłosy Will Solace.
Blady jak ściana, z jedynie różowymi policzkami, świadczącymi o tym, że chyba przebiegł dwu krotność dwóch maratonów. Biedak nawet nie zobaczył napisu na drzwiach z wyraźnie widocznym "toaleta damska".
- Cla-Clarisse nie żyje.
Było wiele rzeczy, które można było połączyć z Clarisse La Rue i nie -
Clarisse nie myśli,
Clarisse nie ma urody, oraz masa innych zjadliwych uwag na jej temat. Jednak Clarisse nie żyje było kosmiczne, na maksa niedorzeczne z perspektywy innych. Ona nie mogła dać się tak po prostu zabić. O, nie.
__________________________________________________________
Serio, uważam, że jest zjadliwe i da się to czytać. Oraz, jak wiadomo, mam nadzieję na komentarze, małe leniuszki. Nie jest to najdłuższy w historii bloga, ale chyba jeden z najciekawszych i najbardziej mieszającym w głowie z dotychczasowych.
Co sądzicie o tym, bym się postarała o nową szatę graficzną (szablon)? ;)