12.27.2020

"SZLAK" (7/8) DRAGON AGE FF

ROZDZIAŁ VII

        – Cycki Andrasty? – zasugerował Hawke.

        – Za wysoko – powiedział Varric, potrząsając głową.

        Hawke westchnął, ale nawet to zabolało. Przesunął się delikatnie na łóżku, ignorując sposób, w jaki oczy Varrica wyrażały zmartwienie nawet o ten ruch.

        – Jaja Stwórcy?

        – Za nisko – parsknął Varric. Nie udało mu się jednak ukryć żadnego z jego zmartwień.

        Przez siedem miesięcy Pustka nienaturalnie utrzymywała Hawke'a przy życiu, ale tylko ledwie. Raptem mógł wstać z łóżka, żeby sobie ulżyć i nawet to zwycięstwo było kwestią sporną. Miał nadzieję, że nie będzie potrzebować kolejnych siedmiu miesięcy na wyzdrowienie po całej tej ciężkiej próbie.

        – Teraz to właśnie nazwałbym parą nisko wiszących owoców – powiedział Hawke z rozmachem.

        Varric uśmiechnął się.

        – Myślę, że mamy zwycięzcę.

        – Szkoda, że nie powiedziałem tego, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy.

        – Myślisz, że znajdzie sobie inne ciało? – zapytał Varric, nie pisząc już notatek do swojej znacznie ulepszonej wersji historii dojścia Inkwizytora do chwały. Hawke dostał już po koleżeńsku cały rozdział.

        – Nie chce być demonem – zauważył Hawke, ziewając. Obudził się dopiero kilka godzin temu i ciało już chciało odciągnąć go z powrotem do snu. Wolał odwiedzać Pustkę w ten sposób, ale gdyby mógł tego uniknąć, zrobiłby to. Niestety, czas w Pustce nie działał tak samo (całe dni minęły pomiędzy zamknięciem tamtych dwóch szczelin na klifie), a czas zniszczył jego ciało nawet pomimo magii utrzymującej go przy życiu.

        Westchnął i ułożył się wygodniej. Poduszka była miękka. Był pewien, że ktoś ją zmienił od czasu ostatniego snu.

        – Czuję, że jest ktoś, kogo można zapytać o różnice pomiędzy duchami i demonami, ale wciąż zapominam kto to. To musi być efekt uboczny Pustki.

        – Coś w tym stylu. – Varric prychnął i poklepał go po ramieniu. – Odpocznij trochę, Hawke.

        – Wszystko, co kiedykolwiek...

        Nie zakończył zdania; poduszka okazała się zbyt miękka, a oczy zamknęły.

        Kiedy znów je otworzył, wydawało mu się, że wciąż śni.

        – Fenris.

        Fenris zajął miejsce obok łóżka. Sama milcząca obecność miała zdolność kojenia jego duszy, bez niepotrzebnych dodatków. Podobnie jak on, Hawke wiedział już, że nie śni.

        – Jak się czujesz? – zapytał Fenris, jego głos był napięty. Włosy miał dłuższe. Hawke zastanawiał się, czy była to kwestia wyboru, czy też nie miał nikogo, komu ufałby wystarczająco, żeby je skrócił.

        – Nie przeszkadza ci moja broda? – zapytał Hawke, zanim zdał sobie sprawę, jak szalenie to brzmi.

        Ciemne brwi Fenrisa zmarszczyły się.

        – To zarost na twarzy. Dlaczego miałby mieć znaczenie?

– Zgolę ją, jeśli chcesz.

        – Może powinieneś odpocząć – zasugerował nerwowo elf.

        – Odpocznę, kiedy będę wąchać kwiatki od spodu. Chodź tutaj – zażądał Hawke i podniósł się na łokciach. Dłoń Fenrisa opadła mu na ramię i lekko pchnęła z powrotem na łóżko. Nie musiał specjalnie używać siły, mag miał jej tyle co nowonarodzone kocię.

        – Nie umrzesz znowu – odmówił ostro. Jego dłoń wciąż tkwiła na ramieniu Hawke'a.

        – Dobrze, serah.

        – To nie jest temat do żartów, Hawke – oznajmił Fenris. Ręka na ramieniu Hawke'a przesunęła się ku twarzy, a kciuk zaplątał w zaroślach jego brody.

        – Fenris – odetchnął Hawke, podnosząc dłoń, by dotknąć nią gładkiej twarzy  Fenrisa, a potem przesunął rękę na ramię elfa. Fenris pochylił się nad nim i pocałował go delikatnie.

        – Czy mogę zauważyć, jaką czuję ulgę, że, w rzeczywistości, możesz żyć beze mnie? – poprosił cicho Hawke.

        Usta Fenrisa wciąż były blisko jego. Poczuł jak marszczył brwi, bardziej niż wcześniej.

        – Czekasz, aż będę czuł się wystarczająco dobrze, żeby mnie uderzyć, prawda?

        Fenris wydał z siebie twierdzący pomruk, po czym ponownie dotknął ust Hawke'a.

* * *

        Wyzdrowienie okazało się trudniejsze niż przewidywał Hawke. Zwłaszcza to tym, jak przybył Fenris i odmawiał pozostawienia go w pobliżu innego maga. Coś związanego z jego tevinterskim pochodzeniem. Hawke nie zauważył nawet akcentu, zbyt zajęty gapieniem się na tyłek mężczyzny. Podejrzewał, że to również mogło niepokoić Fenrisa – nie tylko nierozwiązane interesy z Tevinterem.

        Minęły trzy tygodnie, zanim udało mu się odzyskać siły na tyle, by wyjść na zewnątrz – dzięki czemu gra jego i Varricka była znacznie łatwiejsza do rozgrywania. Trwało to kolejne dwa tygodnie, zanim Fenris w ogóle spuścił go z oka, a i tak zostało to osiągnięte z pewnym wysiłkiem.

Hawke wciąż nie potrafił wyczarować niczego więcej prócz słabego płomienia. Niezmiernie go to irytowało, choć nie był na tyle głupi, by zaapelować do Fenrisa o współczucie związane z kłopotami z magią. Pustka najwidoczniej wyczerpała z niego coś więcej niż samą energię.

Hawke wybrał się na krótki spacer na dziedziniec, wsłuchując się w jakiś banalny spór o to, czyja kolej na pranie prześcieradła Inkwizytora, gdy zjawił się Fenris.

Tak nieudolnie starał się wyglądać swobodnie, że Hawke walczył z chęcią parsknięcia śmiechem.

Hawke też oczywiście robił to bardzo nieporadnie, ponieważ Fenris spojrzał na niego gniewnie i ruszył szybciej, pewniej, by się z nim spotkać.

– Wiedziałeś, że Boska Victoria tu pracowała? – spytał Hawke, kiedy znalazł się już wystarczająco blisko. – Wcześniej myślałem, że Boskie wyskakują z kwiatowych rabat, a okazuje się, że są ludźmi.

– Zapytałeś chirurga, czy jest już wystarczająco dobrze. Chcesz podróżować – oznajmił Fenris.

Hawke westchnął.

– Przynajmniej udawaj, że mnie nie szpiegujesz.

– Nie jest wystarczająco dobrze, żebyś mógł podróżować.

– Nie według niej – odparł Hawke, ale wiedział, skąd bierze się chorobliwa nadopiekuńczość Fenrisa. Nie leżało jednak w jego naturze działanie wbrew własnym odczuciom, ale starał się go nie szturchać. Sięgnął po dłoń elfa i uśmiechnął się, gdy Fenris ją ujął. – Nie możemy tu zostać.

Poczuł się winny, kiedy Fenris wyraźnie złagodniał na przyrostek „my”.

– Gdzie chcesz iść?

        – Alistair od tygodni nie odpowiada na moje listy. Gotują się problemy z Szarymi Strażnikami. Więcej problemów – dodał. Żałował, że był takim gnojem, kiedy ostatni raz spotkał Strażnika. Dobrze, to nie on udał się do Pustki – Alistair miał znacznie mniejsze szanse na przetrwanie. Szarzy Strażnicy potrzebowali przywódcy, który by ich poprowadził, a Carver potrzebował sojuszników, którzy wsparliby go po stracie brata.

        – Wszędzie są kłopoty. – Palce Fenrisa zacisnęły się na jego nadgarstku. – Martwisz się o Carvera.

        – Nie mów tego przy nim w ten sposób – ostrzegł go Hawke.

        – Mam wrażenie, że się domyśli – powiedział Fenris. Jego usta ułożyły się w uśmiech.

        Hawke podniósł wolną rękę i śledził palcem koniuszek tego uśmiechu, omijając białe linie lyrium, skierując się powoli ku górze, dotknął ostro zakończonego ucha. Mógł spędzić tak cały dzień, dotykać jego twarzy, upewniać się, że wszystko to nie jest pułapką demona pożądania.

        – Wiesz, dlaczego nie cierpię tego miejsca – zauważył Fenris, ciszej, by nie usłyszała go służba i przechodnie. – Ale ty chcesz odejść dla Carvera.

        – To drugie Kirkwall – zauważył Hawke. – Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Bez różnicy, kto siedzi na miejscu Hrabi czy Inkwizytora, siła i władza w końcu go zdeprawuje. Może robić co chce, ale nie chcę tego znowu oglądać.

        Fenris nie zaprzeczył, ale zmarszczył lekko brwi i rzucił okiem na jedną z wież. Pod tym kątem, Hawke nie mógł zgadnąć, o którym towarzyszu Inkwizytora pomyślał, ale miał pewne przypuszczenia.

        – Nienawidzę polityki – jęknął Hawke. – Dajcie mi dobrą okazję do starej, dobrej walki ze smokiem.

        – W naszym wykonaniu Qunari są bardziej tradycyjni – wytknął mu Fenris. Brzmiał trochę zbyt radośnie. Hawke przypomniał sobie, żeby nie być zazdrosnym hipokrytą.

        – Nie dosłowne smoki – powiedział Hawke. – Tylko rzeczy, które mogę podpalić.

        Jeśli kiedykolwiek będzie mógł ponownie rozpalić ogień w swoich dłoniach.

        – Twoje metafory spadają na psy – rzucił sucho Fenris. – Chcesz podpalić smoka?

Hawke nie miał na to odpowiedzi, więc owinął ręce wokół szyi Fenrisa i przyciągnął go, przyciskając do siebie.

– Pokażę ci ogień.

– Nie czujesz się wystarczająco dobrze – przypomniał Fenris po raz setny. Przynajmniej brzmiał, jakby jego też zaczynał to irytować.

– O to też zapytałem chirurga.

        – Ja też – odparł Fenris.

        – Co ona może wiedzieć? – Hawke był zdenerwowany. – Ona nawet nie ma tych części.

        – Hawke – uprzedził go Fenris. Zawsze udawało mu się wykrztusić jego nazwisko tak, że brzmiało jak przekleństwo. Było to równie seksowne, co frustrujące.

        To nie miało znaczenia. Był zbyt przyzwyczajony, by w takich sytuacjach zwracać uwagę na zahamowania Fenrisa, automatycznie nie słuchał, nawet gdy to Fenris narzucał granice ze względu na Hawke'a.

        Hawke westchnął z rezygnacją.

        – Będę pytał każdego lekarza w drodze do Weisshaupt – zapowiedział.

        – Uważam, że to pewnie to zrobisz – powiedział Fenris z zadowolonym z siebie chichotem.

        Gdyby tylko fizyczna wytrzymałość odpowiadała pożądaniu... nigdy nie wyszliby z sypialni, a kiedy byliby już w łóżku, Zakon mógłby wybuchnąć, smoki zaatakować, Qunari najechać, a wielka zielona dziura na niebie otworzyć. Nie przejąłby by się tym. Ten świat był zbyt pokręcony, by jeszcze raz zagiął się pod czymś tak lichym.

        – Jeszcze jedno – dodał Hawke. – Jak byś się czuł w związku z małym objazdem?

        – Chcesz zobaczyć, jak duży jest nowy kapitański kapelusz Isabeli? – spróbował domyślił się Fenris.

Hawke roześmiał się.

        – Dodaj to do listy, ale nie.

Fenris spojrzał na niego wyczekująco.

        – Aramanthine. Jest tam kot, którego chcę odebrać.

        Zrozumiałe, że nie tego spodziewał się Fenris, ale czy zawsze musiał być tak podejrzliwy?

        – Kot?

        – Tak – odparł Hawke, przesuwając palce przez dłuższe włosy związane za szyją Fenrisa. Jeśli jego kostki też chciały pozbyć się napięcia, niech im będzie.

        – Chcesz zabrać kota do Szarych Strażników?

        – Nie, to oni się go pozbyli. Chcę go zatrzymać… albo nie, to okropny pomysł. Zabilibyśmy go w tydzień. – Westchnął. – Chcę przekazać go Merrill. Jest w drodze.

        Fenris zmrużył oczy i w końcu wydał z siebie niechętny charkot oznaczający zgodę.

        – Powinienem częściej prawie umierać, jeśli pozwala mi to wygrać dyskusję.

        Fenris odsunął się od niego w momencie, w którym te słowa opuściły jego usta. Hawke czuł się jak idiota. Wyciągnął rękę po ramię elfa, a Fenris obrócił się, ale zamiast pchnąć go w stronę posągu, delikatnie zdjął z siebie dłoń Hawke'a.

        – Nie wszystko jest żartem – wyznał Hawke. – Wiem o tym, ale jest cholernie łatwiej, jeśli jest.

        Oddech Fenrisa był nierówny, wściekły, ale większość uczuć dusił w sobie. Nadal odnosił się do Hawke'a z delikatnością, nawet w takiej złości.

        – Byłeś martwy przez miesiące.

        – Tak naprawdę to nie.

        – Nie miałem o tym pojęcia – odezwał się Fenris, zamieniając warknięcie w szept. Odwrócił się od Hawke'a, ale nie odszedł.

        – Przykro mi z tego powodu – bąknął Hawke. – Nie, żeby był sposób na wysłanie wiadomości. Nie zauważyłem żadnych demonicznych kruków.

        Fenris odetchnął z ulgą, uwalniając napięcia tak wielkie, że Hawke zrobił to samo.

        – Ja... staram się przez to nie denerwować – mruknął Fenris.

        Hawke wypuścił z siebie suche prychnięcie.

        – Biorąc pod uwagę, że nie raz budziłem się, a ty stałeś nade mną nożem, nie powiedziałbym, że wykonujesz dobrą robotę.

        – Stop – powiedział Fenris. Ktokolwiek inny uznałby to jak polecenie, ale pochodząc do Fenrisa brzmiało to jak błagalna prośba.

        – Nie próbowałem umrzeć – oznajmił poważniej Hawke. – Jeśli w ogóle, jesteś najlepszym powodem, dla którego chcę utrzymać się przy życiu.

        Położył dłonie na ramionach Fenrisa i przybliżył się, robiąc każdy ruch tak wolno, jak wtedy, gdy po raz pierwszy byli razem. Fenris nie odwrócił się ani nie rozluźnił, ani też go nie odepchnął, więc Hawke wtarł nos w tył czaszki elfa, wąchając dziwny i wspaniały zapach włosów, wzmacniany osobliwą wonią lyrium.

        Fenris milczał, wypuścił kolejny oddech, bardziej przypominający westchnienie. Dziwne, jak hałas stał się pocieszający, nawet kiedy oboje byli rozdrażnieni. Hawke przesunął ręce z ramion Fenrisa na jego pierś, dopóki nie obejmował go od tyłu. Fenris rozluźnił się, opierając się o niego. Trwali tak przez chwilę, słuchając próżnej paplaniny i wiatru, który wył, uderzając w zniszczone mury fortecy.

        – Czy naprawdę spędziłeś cały ten czas na zabijaniu handlarzy niewolników?

        – Zajmowało to dość wiele mojej uwagi – odpowiedział Fenris.

        – Wiesz, że nie możesz zabić Doriana – skomentował Hawke.

        – „Nie zabijesz” i „nie możesz” to dwie zupełnie różne rzeczy – odparował Fenris.

        Hawke parsknął śmiechem.

        – Sądzę, że właśnie znaleźliśmy twoje życiowe motto. Wyhaftuję ci je na bieliźnie, tuż obok „Nienawidzę magów”.

        – Nie wszystkich magów. – Fenris oparł ręce na ramionach Hawke'a, które wciąż owiniętych wokół niego. – Na przykład Merrill.

        – Ranisz mnie swoim sarkazmem.

        – Ona jeszcze zostanie plugawcem – zaręczył Fenris z taką powagą, że trudno było nie zaśmiać się. – Dawni niewolnicy zostali przeniesieni, podobnie jak Orana. Ci, którzy nie zostali zmuszeni do niewolnictwa, potrzebowali... ochrony.

        – Więc zabiłeś handlarzy niewolnikami i Merrill uplotła wianki dla wdzięcznych, nowo wolnych elfów? Czy Isabela odpłynęła w bezpieczne miejsce?

        – Można tak powiedzieć – oszacował Fenris. Udawał, że się zastanawia. Tak naprawdę wyobrażał sobie tę rozmowę miesiącami.

        – Na Stwórcę, nie żartujesz. Czy Aveline i Carver też byli w to zamieszani? Varric?

        – Varric był zajęty organizowaniem turniejów „diamentowych pleców” w twojej sali pooperacyjnej. – Wątpliwe, żeby Fenris mógł brzmieć bardziej gorzko niż teraz.

        – Cóż, gdyby zorganizował Kapryśny los byłbym w gorszej sytuacji, ponieważ i tak byłem zazwyczaj w połowie rozebrany.

        Fenris chrząknął.

        – Chodzi mi o to, że był tutaj z tą... Inkwizycją, kiedy reszta z nas była gdzie indziej.

        – Huh – zamruczał Hawke.

        Fenris odwrócił tylko głowę i spojrzał na niego z góry.

        – Dlaczego ci to przeszkadza?

        – Nie przeszkadza, jestem tylko zaskoczony.

        – Że możemy funkcjonować bez ciebie? – spytał Fenris, unosząc brew. Musiało być naprawdę dobrze, skoro w końcu żartował na ten temat. Może.

        – Nieco – odparł Hawke, ale uśmiechnął się nawet nad niezrażonym spojrzeniem Fenrisa. Przepełniało go cudowne uczucie, że jego rodzina, będzie miała wsparcie, kiedy jego zabraknie, już go nie będzie. – Powinniśmy wrócić i pomóc Merrill, Aveline i reszcie, kiedy już skończymy sprawdzać Strażników.

        Fenris zmarszczył brwi.

        – To może zająć kilka miesięcy.

        Hawke uniósł brew.

        – Sądzisz, że Tevinterscy handlarze niewolników będą próbowali wykorzystać kilka miesięcy twojej nieobecności?

        – Nie.

        – W takim razie w czym problem?

        – To długi plan, Hawke.

        – Jestem zmęczony oglądaniem się wstecz, Fenris – powiedział Hawke. – Chcę patrzeć w przyszłość. Układajmy plany. Zawsze możemy zmienić je później, jeśli tylko chcemy.

        – Dopóki to one nas nie złamią – powiedział Fenris. Brzmiało to trochę jak żart, ale odwrócił się w ramionach Hawke'a i pocałował go o wiele łapczywiej niż wtedy, gdy przybył do Podniebnej Twierdzy. Usta Fenrisa były gorące i wilgotne. Płonął tak mocno, że spodziewał się wybuchnąć żywym ogniem.

        Co... prawie co się stało.

        Fenris odskoczył instynktownie, a Hawke zgasił ogień butem.

– Moja magia wróciła! – ogłosił zbyt radośnie.

Fenris nie był jedyną osobą na dziedzińcu, która spoglądał na niego z niepokojem, ale Hawke nie mógł oskarżać ich za to, że nie zdawali sobie sprawy jak wielka napełniła go ulga. Naprawdę myślał, że ją stracił. Że naprawdę będzie musiał nauczyć się strzelać z łuku lub władać mieczem.

– Doskonale – powiedział Fenris, a jego głos ociekał szyderstwem.

Hawke wciąż mógł zakosztować na ustach tego pocałunku – uczucie to walczyło o dominację z ulgą, że jego magia wciąż gdzieś jest, jedynie odsączona na chwilę od Pustki jak jego fizyczna energia.

– Właśnie powiedziałeś, że to nie wszyscy magowie.

– Użyłem Merrill jako przykładu – trafnie zauważył Fenris.

Wyglądał na oszołomionego. Oliwkowa skóra lekko zarumieniła się na policzkach i czubkach uszu, a nawet jego lyrium wydawało się trochę jaśniejsze. Jego włosy były w nieładzie. Hawke prawdopodobnie mógł sprawić, że całe podwórze płonęło z pożądania, tylko na niego patrząc.

– Zaskoczyło mnie to, teraz możesz mnie znowu pocałować. – Hawke nadal chciał go posmakować. Fenris skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na niego, a później na zebranych gapiów. Hawke nie mógł powstrzymać śmiechu. – To nie moja wina, że mnie rozpalasz!

– Ugh... – mruknął Fenris i potrząsnął głową z niesmakiem.

– Masz rację, to było zbyt dosłowne. Co powiesz na „konar mi zapłonął”? „Nasza pasja płonie…”? Fenrisie... och, daj spokój! – zawołał Hawke, gdy elf odwrócił się od niego i skierował w stronę tawerny. – Nie pal się tak!

        Hawke zachichotał pod nosem, kiedy Fenris zniknął za rogiem, ale jego śmiech szybko zamienił się w równy oddech ulgi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.