12.27.2020

"SZLAK" (2/8) DRAGON AGE FF

 ROZDZIAŁ II

        Czy Hawke szedł godzinami, miesiącami czy dniami, nie znajdował w krajobrazie niczego, co pomogłoby mu określić miejsce i czas. Pożądliwe pragnienie było jedyną rzeczą, której mógł ufać. I oczywiście, nagle, gdy o tym pomyślał, jeziora wody rozlały się po obu stronach jego ścieżki.

Skupił się na zmaterializowaniu lodu w swojej dłoni i wepchnął go sobie do ust. Jego wargi spękały pod wpływem mrozu, a gdy się roztopił, dało mu to wystarczająco energii, by wytrzymać jeszcze trochę.

Zielona świecąca rzecz. Musiał ją po prostu znaleźć, dosięgnąć, a potem do niej wejść. Teoretycznie było to o wiele prostsze zadanie niż uratowanie syna szlachcica przed piratami, a nawet powstrzymanie Isabeli przed przejęciem tych piratów i/lub spanie z owym synem. Walczył z wyższym smokiem, wywerną, gigantycznymi demonicznymi pająkami i cokolwiek w co, do diabła, zmienił się w końcu Orsino. Mógł to zrobić, przy tamtym to pestka.

        – Czy kiedykolwiek zmęczy cię udawanie optymizmu Bethany, bracie?

    Hawke nie zamknął oczu, choć kusiło go to. Kiedy zwrócił się w stronę demona, był niemal perfekcyjnym klonem Carvera.

       – To nie zadziała – wymamrotał. – Carver zawsze będzie bardziej irytujący od jakiejkolwiek atrapy.

Nie był tak często atakowany podczas swojej podróży, jak się spodziewał. Demony albo były zdezorientowane, widząc go wałęsającego po Pustce i planowały wydostać się dzięki niemu do świata materialnego, albo po prostu nudziły się, a on przyciągał uwagę.

        – Nie możesz pokonać wszystkiego, bracie – odezwał się Carver. – Tamten ogr umarł, ale wciąż ją straciłeś. Tamten mag krwi – słowa brata zadrżały od jadu – bawił się matką jak marionetką, zabiłeś go, a ona wciąż umarła. Nie potrafiłeś nawet zabić Koryfeusza!

        – Zabiłem go – odpowiedział Hawke. Poddał się i poświęcił chwilę, by odpocząć, opierając się o swoją laskę. – Po prostu nie chciał trzymać się tamtej strony. Przyznaję, powinienem był go kopnąć kilka razy, żeby się upewnić czy naprawdę padł, ale tylko tyle mogłem zrobić.

        Oczy demona-Carvera zabłysły. Zbyt dobrze znał ten błysk. Chciał, żeby demon odszedł. Nie miał ochoty marnować swojej energii na zabicie go, zwłaszcza gdy przypominał jego młodszego brata.

        – Naprawdę myślisz, że możesz stąd wyjść? Nie jesteś bogiem.

       – Jak bóg, owszem, ale nie do końca boski – odpowiedział Hawke, ciesząc się ze sposobu, w jaki Carver – nie, nie Carver, zdecydowanie nie Carver – w jaki demon wykrzywił usta z obrzydzeniem.

        – Co sprawia, że myślisz, że ja to nie ja? Przez co wydaje ci się, że to jeszcze nie twoje piekło, i że w końcu dostaniesz jakąś nagrodę, na którą niby zasłużyłeś?

     – Po pierwsze, nie jesteś martwy – odpowiedział Hawke. Łatwo przychodziło mu zachowanie spokoju i pogrążenie się w nawykach i swoistych obrzędach, jakie przybierał przy prawdziwym Carverze. Może to właśnie wyczerpanie lub moc samej Pustki wciągała go w te rozmowy.

        – Skąd wiesz? – Odwarknął demon-Carver.

        – Ponieważ jestem tego pewien! – Odgryzł się Hawke.

        Demon-Carver uśmiechał się, zadowolony z siebie.

        – Czy kiedykolwiek się ciebie słuchałem?

Usta wciąż miał zmarznięte od roztopionego lodu. Dreszcz przeszedł przez jego przełyk i żołądek. Teraz rozprzestrzeniał się na jego kości.

        – Wy, demony, to prawdziwe dranie, wiesz?

Może jednak wcale nie zabił koszmaru. Może koszmar był w nim, żywił się od środka tak, jak Sprawiedliwość Andersem. Może – gorzej od śmierci – Hawke dawno zmienił się już w plugawca, co nie zaskoczyłoby wcale Fenrisa, a cała wyprawa była jedynie igraszką jego mózgu.

       – Zawsze wiedziałeś, że mnie stracisz, bracie – oznajmił Carver. – Tak jak straciłeś ojca, matkę i Bethany.

Wszyscy zawsze nazywali go Hawke, jakby był jedynym dzieckiem swoich rodziców. Jedyny Hawke, jeszcze zanim stracili Bethany, kiedy była ich trójka. Potrząsnął głową.

        – Nie, nie. Zostawiłem cię z Aveline. Możesz być za to na mnie zły i wściekły, ale na pewno nic ci nie jest.

        – Ach tak? Wydawałem cię się w porządku, kiedy odszedłeś? – zapytał Carver, mrużąc oczy. – Czy ubzdurało ci się, że zostanę tam, gdzie mnie zostawiłeś? Nawet jeśli coś ci się stanie?

    – Absolutnie nie – orzekł Hawke. Nawet Aveline spojrzała na niego zaskoczona, słysząc jak bezwzględnie brzmiał. Jedynym, który wydawał się niezdumiony, był Carver. Słyszał już ten ton.

Należał do ojca.

      – Nie jestem dzieckiem. Oboje znaliśmy ryzyko, kiedy dołączyłem do Strażników. Jeśli to ma być m    mój czas, to mój czas.

        – To nie jest twój pieprzony czas, Carver – oświadczył Hawke. – Naprawdę myślisz, że wszyscy Strażnicy słyszą to samo w tym samym czasie i to zbieg okoliczności?

        – Powinienem był nic ci nie mówić – mruknął Carver. Był równie rozdrażniony co on. Hawke chciał nim potrząsnąć.

         – Gdybyś mi nie powiedział, zrobiłby to Alistair. – Hawke przypomniał sobie błysk dumy w oczach Carvera, gdy Alistair przedstawił się i nazwał Hawke’a „bratem Carvera”. Nie trwało długo, zanim role znowu się odwróciły. Zawsze się zmieniały; to nie tak, że Hawke robił to specjalnie, ale po raz pierwszy zrozumiał, jak bardzo denerwował tym Carvera. Starał się brzmieć rozsądnie: – Nie mogę cię też stracić.

Rozsądek działał na Carvera tylko przez połowę czasu. Założył opancerzone ręce na piersi i potrząsnął głową. Czy zdawał sobie sprawę, jak młodo wciąż wyglądał?

      – Nie dajesz mi pozwolenia. Teraz jestem Szarym Strażnikiem. Jeśli moje powołanie jest tutaj, podążę za nim.

        – Nie jesteś Szarym Strażnikiem. Jesteś moim młodszym bratem. – Jak zawsze, wybrał najbardziej niewłaściwą rzecz do powiedzenia.

Carver rzucił mu spojrzenie ostre jak sztylet.

        – Pójdę, chyba, że użyjesz na mnie swojej magii.

        – Zastanawiałem się nad siedzeniem na tobie – odparł złośliwie Hawke – albo uderzeniem głową o ścianę. Z małą pomocą ręki. Mojej bardzo niemagicznej ręki.

    – Dosyć – przerwała Aveline, najwyraźniej wygrywając wewnętrzny dylemat czy dobrowolnie zamierza wmieszać się w rodzinne problemy Hawke’ów (lepsze pytanie: kiedy tego nie robiła). Przez chwilę miał wielką nadzieję, że może przynajmniej ona przemówi jego bratu do rozsądku. – Hawke, Carver ma rację.

Albo i nie.

      – Możesz powtórzyć? – poprosił Carver, wyglądając na równie zszokowanego co Hawke, ale ten drań miał jeszcze czelność obnażać się ze swoją satysfakcją. – Naprawdę chciałbym to znowu usłyszeć.

    – Carver nie jest dzieckiem – kontynuowała Aveline, nie reagując na docinki Carver. – Jest żołnierzem. Ta decyzja nie należy do ciebie.

To demon i ten demon zamieszkiwał ciało Aveline i zmieniał ją w najgłupszą...

    – A skoro nie jesteś już dzieckiem – ciągnęła Aveline, tę część kierując w stronę Carvera – powinieneś zrozumieć, jak i dlaczego Hawke się martwi.

Ciężko było mu to podważyć, ale na szczęście Carver wydawał się mieć podobny problem. Aveline znów zamilkła, pozwalając im spojrzeć na siebie. Hawke zastanawiał się, czy było to coś konkretnego, czego nauczyła się, będąc kapitanem straży, czy też miała już do czynienia z wieloma kłótniami jego rodziny.

        – Nie mogę ciebie też stracić – powtórzył Hawke, odwracając wzrok. To były zbyt poważne słowa, by potrafił powiedzieć je i jednocześnie patrzeć mu w oczy. – Carver. Proszę, zostań tu. Pozwól mi być twoim starszym bratem.

        – Dlaczego się tym przejmujesz? – zapytał Carver, zbyt szybko, by zastanowić się nad tym, jak bezdusznie zabrzmi. – Wiesz, że nie jestem Beth...

Albo coś przebiło tę jego grubą czaszkę i zrozumiał, kiedy przestać, albo ponownie nie mógł poradzić sobie z wypowiedzeniem imienia swojej bliźniaczki.

     – Weź przestań, Carverze – wtrącił Hawke, wreszcie podnosząc wzrok, by nawiązać kontakt z młodszym bratem. – Wiesz, że z naszej trójki oboje bardziej kochaliśmy Bethany.

Prychnięcie, którym zareagował Carver, było równie wielkim zwycięstwem jak i ciężkim westchnieniem poddania się.

        – W porządku – powiedział szorstko. Carver zawsze nienawidził przegrywać sprzeczki, nawet jeśli miałoby to uratować mu życie. – Zostanę z Aveline, dopóki nie dowiemy się, dlaczego tak się dzieje, ale jeśli to kolejna Plaga...

        – Wtedy stawisz się z resztą swoich Strażników – odparł Hawke, nie biorąc  na poważnie ani słowa. Gdyby tak się stało prawdopodobnie spróbowałby przymrozić Carvera do latarni, ale to wystarczyło, by uzyskać kojące drgnięcie ust brata.

        Demon spojrzał na niego twarzą brata. Hawke nie mógł się powstrzymać, by nie zastanowić się nad tym, jaką reakcję miał Carver na wieść o jego śmierci. Wydawało się to o wiele lepsze od myśli, że idiota również nie mówił szczerze i mimo wszystko dołączył do samobójczych Strażników.

        – Wal. Czego chcesz?

Demon-Carver zamrugał oczami, jakby to pytanie go uderzyło.

        – Udajesz mojego brata i kusisz mnie, żebym coś zrobił, ale czy możemy już skończyć te pochody i walczyć albo spróbować zawrzeć umowę? Jestem zmęczony. Zabiłem takiego jednego demona koszmaru zaledwie kilka dni lub godzin temu. – Wyprostował się nieco pewniej niż wcześniej, wciąż oparty o swoją laskę. – Opętanie mnie tutaj nie ma żadnego sensu.

        – Zawsze jesteś taki pewien, że chcę być tobą – warknął kąśliwie demon-Carver.

        – A tak nie jest?

Demon. To był demon.

        – Po prostu chcę wyjść z twojego cienia, a teraz już nigdy mi się nie uda.

To musiał być demon.

        – Carver opuścił mój cień – zaznaczył Hawke. – Trochę zmądrzał. Zmężniał. Czasami zapominam, jaki jest denerwujący. Tylko czasami, oczywiście, ale ja... On by nie odszedł. Został z Aveline, a Aveline... – Była lepsza w chronieniu ludzi niż kiedykolwiek był Hawke.

Może odwrócenie się plecami do demona nie było najrozsądniejsze, ale Hawke i tak to zrobił. Nie mógł dłużej patrzeć na fałszywego Carvera. Musiał znaleźć kolejną szczelinę zanim skona tutaj z głodu (nie byłaby to śmierć godna powieści Varrica o Bohaterze Kirkwall).

Nie było gwiazd, które umożliwiałyby ustalenie kierunku, więc mógł zataczać okręgi nie mając o tym pojęcia. Jeśli Pustką w ogóle rządziły podobne reguły co prawdziwym światem. Albo Inkwizytor nie zdążył zapieczętować wszystkich szczelin. Znając jego szczęście Koryfeusz już wygrał i przejął władzę nad światem, zabijając wszystkich, których pozostawił tam Hawke.

Zacisnął palce mocniej na lasce i zamknął oczy, błagając, by obraz tego najgorszego koszmaru odszedł.

Coś ciepłego przycisnęło się do jego kostki, ściągając go z powrotem do okropnej rzeczywistości, ale kiedy spojrzał w dół, był to tylko kot. Kot w Pustce.

        – Milusio jak na demona – skomentował Hawke i poświęcił chwilę, by obejrzeć się za siebie. Demona-Carvera już nie było i nie patrzył na niego oskarżycielskim wzrokiem, a mały demoniczny kot jedynie mruczał i owijał się wokół jego nóg. – Zaczynam myśleć, że próbujesz mnie opóźnić. Co dalej? Armia Carverów wrzeszczących, że mnie nienawidzą?

Rude pręgowane kocisko miauknęło. On lub ona, Hawke nie mógł określić, nie przemówił ludzkim głosem ani nie zrobił nic równie dziwnego, tylko mruczał.

Próbował przypomnieć sobie, czy może widział tego zwierzaka gdzieś poza Pustką. Przywołał w pamięci doki, podejrzane wózki cuchnące rybami i Merrill pocieszającą Andersa perspektywą mnóstwa kociąt. Czy Anders nie szukał przypadkiem rudego pręgowanego kocura? Miał chyba jednego, ale Strażnicy kazali mu go zostawić. Obdarzył go najbardziej upokarzającym kocim imieniem na ziemi, ale przypomnienie go sobie teraz graniczyło z niemożliwością.

Poczucie winy sprawiło, że przykucnął i podrapał go pod pyszczkiem. Nie zmienił się na szczęście w gigantycznego pająka, tylko otarł z zadowoleniem o dłoń Hawke’a.

        – Może nie jesteś duchem lub halucynacją. – Kot zamruczał głośniej. – Za uroczy na demona.

Prawie usiadł, padając ze zmęczenia, ale w chwili, gdy o tym pomyślał, kot cofnął się, pusząc ogon.

        – Masz rację – westchnął Hawke, ciesząc się, że nie mówi do kolejnej skradzionej twarzy, nawet jeśli to wciąż był demon. – Muszę iść dalej.

        – Nie, żebym wiedział, dokąd idę – dodał po kilku minutach cichej wędrówki naprzód. Starał się nie podążać za kotem, byłaby to zbyt oczywista pułapka, ale miał ochotę trzymać się blisko niego. Wydawało mu się to równie nieuzasadnione jak każdy raz, gdy wybierał lewą, a nie prawą stronę.

Kierunek zmieniał się jakby sam, ale nie miał chyba żadnego znaczenia, ponieważ wpadał na głaz. Mógłby przysięgnąć na całe Wolne Marchie, że jeszcze przed chwilą go tam nie było. Od czasu do czasu zrzędził, szukając kolejnego okaleczenia na podbródku lub mamrotał niezrozumiałe słowa w języku Tevinteru o nieprzyzwoitym znaczeniu, których w takich sytuacjach używał Fenris.

    – Merrill byłaby tobą zachwycona – zasugerował Hawke po nieprzyjemnym milczeniu. – Prawdopodobnie nie powinienem jej o tobie mówić. Ma dość problemów z demonami. – Mógł sobie tylko wyobrazić jak zareagowałaby na wieść, że w  Pustce są kociaki. – „Och, Hawke” – dodał, naśladując jej bełkotliwy akcent – „nie wszystkie muszą być złe, skoro niektóre z nich to kocięta. Kto mógłby wymyślić niecnego kociaka?”

Kocie uszy skierowały się w jego stronę. Może to przekaz dla niego, że zaczyna wariować.

        – Przyzwyczajasz się do widywania niektórych ludzi – ciągnął Hawke. – Twoi przyjaciele są z tobą przez lata, a potem nagle znikają; z wyjątkiem Sebastiana, oczywiście. Nigdy nie znosiłem tego pobożnego dupka. Jest chyba połową powodów, dla którego musiałem opuścić Kirkwall.

Westchnął i wolną ręką przeczesał skołtunione włosy.

Trwało to od dawna, ale nie na tyle długo, by potrafił określić, przez jaki czas szedł. Czy Pustka utrzymała go przy życiu poza granicami ludzkich możliwości? Czy był jeszcze żywy, czy też został już nieświadomym ghulem, powolnie maszerującym w kierunku nicości?

Nie przestawał mówić, nawet jeśli tylko do kota-demona.

        – Nie chciał spać z Isabelą. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że coś jest z nim nie tak.

Kot zamiauczał.

        – Ze mną też nie chciał – wtrącił mag, jakby zrozumiał zwierzę. – To był taki koleżeński zakład. Oczywiście oboje przegraliśmy, a wszystko zgarnął Varric.

Zachichotał, ignorując kryjącą się za tym nutę histerii.

        – Szkoda, że ominie mnie reakcja Aveline na kolejną część Kryminalnych zagadek Górnego Miasta. – Wysunął brodę do kota, który przyglądał mu się podejrzliwie ze skalnej półki na spękanym eratyku. – Myślę, że potajemnie jej się podobają i czyta je z mężem w wannie czy co tam razem robią.

        – Zabiłbym dla kąpieli – rzucił, nie mogąc dłużej wlec nóg. – Albo dla męża – dodał z następnym na wpół szalonym śmiechem, który zamienił się w wyczerpane sapnięcie. Obrócił się, ale kot przestał na niego patrzeć. Wręcz przeciwnie: zniknął całkowicie.

Najwyraźniej wszystkie demony lubiły bawić się ludzkimi umysłami. Wiedział jak to wygląda, odkąd jeden z nich próbował wykorzystać Merrill. Chyba, że to nie dotyczyło demonicznym kotów. To mogłoby tłumaczyć, dlaczego nie musiał jej ratować przed kocim opętaniem.

       – Potrzebujesz odpoczynku. – Głos poniósł się po jego kościach. Coś w Sprawiedliwości sprawiało, że brzmiał bardziej realistycznie niż reszta demonów w Pustce.

        – Myślałem, że masz zamiar utrzymać mnie na nogach.

        – Twoje ciało nie wytrzyma dłużej bez snu, Hawke – odezwała się znowu, używając głosu i ciała Andersa. – Będę cię pilnować, gdy będziesz spać.

        – Wolałbym kota, ale dzięki. – Hawke splunął na niego, ale nie mógł znaleźć energii, by ruszyć do przodu. Wydawał się, że tylko zdezorientował próżnego demona-ducha-czymkolwiek-był. – Dobrze – zdecydował.

Sprawiedliwość prawdopodobnie miała swoje własne cele, być może sama chciała znaleźć szczelinę i wydostać się, by znaleźć następnego idealistycznego, rozzłoszczonego młodego maga, ale w tej chwili Hawke był zbyt zmęczony, by się tym przejmować.

Opadł na głaz, który okazał się być wysokim klifem, i wpatrywał się w szarość Pustki. Ciężka, zielona mgła nie pozwalała na rozróżnienie podłoża od czegoś, co na ziemi nazwałby niebem. Zamknął oczy i zasnął niemal natychmiast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.