Leo szczerze nienawidził zimy.
Darzył nienawiścią cały ten chłód, który ogarniał wtedy świat.
On nie znosił, gdy wełniany szalik wbijał mu się w szyję.
Nikt tak naprawdę nie rozumiał, dlaczego Leo tak bardzo znienawidził właśnie tej pory roku.
Irytowało go, że nie może brać udziału w pojedynkach na śnieżki, bo każda kulka topiła się w jego dłoniach, bałwany roztapiały się, gdy się koło nich pojawił, nie mówiąc już o ich robieniu. Kompletna porażka.
Mógł się tylko przyglądać, jak wszyscy inni świetnie się bawią podczas śnieżnych dni.
On jednak nie na to patrzeć, obawiając się, że poczuje z tego powodu przygnębiony. Dlatego właśnie postanowił: zacznie nienawidzić zimę.
Zaczął wmawiać sobie, że to nic innego jak chłód i nic przyjemnego.
Gdy z nieba spadały płatki śniegu, on, zamiast entuzjazmować się tym jak wszystkie inne dzieciaki, tylko narzekał, że znowu będzie trzeba odśnieżyć podjazd do domu.
Jedyne, co ubóstwiał w tej zimnej porze roku - gorąca czekolada. Dzięki niej przesiadywanie w jednym pokoju z rodziną zastępczą nie było nawet takie złe.
Jego zdaniem ten ciepły napój był prawdziwym cudem na ziemi, kiedy wokół było tak chłodno.
Jego nastawienie do zimy nie zmieniło się nawet po latach, kiedy był w Obozie Półkrwi, gdzie tylko na szczęście nie było jej co roku.
Jeśli już Pan D. postanowił wpuścić śnieg do Obozu, wtedy on chował się w głąb Bunkra 9 i pracował nad swoimi nowymi maszynami.
Wychodził z niego naprawdę rzadko i szybko wracał, narzekając pod nosem, to że nie odśnieżone, to że młodsze dzieci nabawią się kataru, bo ich starsze rodzeństwo nie dba o to, żeby byli odpowiednio ubrani. Narzekał nawet na to, że jest cały mokry, gdy wszedł do ciepłego pomieszczenia...
— Co robisz, Valdez? — Leo był naprawdę zaskoczony, gdy ktoś pojawił się za jego plecami.
— Rey-Rey? — Zapytał.
Reyna przewróciła teatralnie oczami.
— Po pierwsze, nie jestem Rey-Rey, a po drugie... kogo się innego spodziewałeś?
Leo wzruszył ramionami. Niby jakby nigdy nic, powrócił do swojego wcześniejszego zajęcia.
Była pretorka od czasu do czasu przychodziła sprawdzić, czy nie zamierza niczego wysadzić, lub zrobić coś podobnego. Mimo prawie pięciu lat od czasu, gdy zbombardował Obóz Jupiter, Reyna dalej żywiła do niego z tego powodu jakąś niechęć.
— Co tam kombinujesz? — Dziewczyna spojrzała mu przez ramię. Valdez niechętnie się odsunął.
— To nic ważnego, to po prostu coś dla Jasona — wyjaśnił nieszczerze, nie zdradzając, że to miał być prezent świąteczny właśnie dla niej. Reyna przez pewien czas nic nie mówiła, ale gdy się odezwała, zapytała:
— Dlaczego siedzisz tutaj, zamiast być z innymi?
Leo spojrzał na nią tak, jakby powinna znać odpowiedź na swoje pytanie.
— Po co mam marnować na nich czas? — Rzucił obojętnie, ale w duchu był wyraźnie zły. Delikatny temat. Usiadł na zimnej podłodze, odkładając na bok klucz francuski.
— Jest chłodno — ciągnęła Rey, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Leon prychnął.
— O co ci chodzi?
— Masz ochotę na gorącą czekoladę? — Zasugerowała pogodnie. Dwudziestolatek zmierzył dziewczynę wzrokiem. Tak, trzymała dwa kubki. Pełne smacznej, gorącej czekolady. Leo także uśmiechnął się trochę, a Reyna podała mu jeden z garnuszków.
— Dziękuję, Reina.
— Wiesz, co Valdez? — Zapytała kobieta z uśmiechem. Prawdziwym uśmiechem, nie przymuszonym. Takim... czułym.
— Hmm... co?
— Nikt nie powinien zostawać w święta sam.
— Masz rację — na twarzy Leo także zalśnił uśmiech.
Chociaż to było święto śmiertelników, nikt w czasie tych trzech dni nie powinien być samotny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
No wiesz... skoro już tu zajrzałeś/aś, to zostaw po sobie jakiś ślad, żeby Pani O'Leary mogła ci oddać tarczę albo coś.
Pamiętaj: Każdy komentarz karmi weną.